Czekająca nas implementacja jest szansą na uporządkowanie zbiorowego korzystania z twórczości autorskiej. Oby nie doprowadziła do głębokiego kryzysu wynikającego z próby zadowolenia jednocześnie wszystkich lub chęci uniknięcia odpowiedzialności za kształt zasad dostępu i korzystania z dorobku kulturalnego.
Rządowe Centrum Legislacji zamieściło 13 kwietnia na swoich stronach projekt nowelizacji prawa autorskiego implementującej dyrektywę o zbiorowym zarządzaniu online utworami muzycznymi. To obszerny dokument wymagający wszechstronnej analizy. Może on zmienić zarządzanie autorskimi prawami majątkowymi, a w praktyce wpłynąć zasadniczo na stan ochrony praw autorskich w Polsce. To „może” stanowi szansę uporządkowania wielu spraw, ale niesie też ogromne zagrożenie, zwłaszcza dla rodzimych twórców i przyszłej obecności w mediach elektronicznych polskiej twórczości. Stanowi zagrożenie przyjęcia pomysłów nieprzemyślanych lub co gorsze, podsuwanych w złej wierze, w celu trwałego zdemontowania racjonalnego systemu zbiorowego zarządzania.
Dyrektywa w wyważony sposób reguluje cyfrowy obrót prawami do utworów muzycznych, pozostawiając ustawodawcom państw Unii znaczną swobodę w realizacji zasad dostępu do twórczości muzycznej, w tym przez działania organizacji zbiorowego zarządzania. Wynikające z niej kategoryczne regulacje nie nasuwają zastrzeżeń. Wątpliwości nie budzi zwłaszcza to, że użytkownicy powinni mieć zapewniony dostęp do twórczości na równych i transparentnych zasadach, w zamian za wynagrodzenie w słusznej wysokości, że organizacje zarządzające prawami autorskimi w zakresie, w którym działają w charakterze OZZ i korzystają w związku z tym z określonych przywilejów, powinny podlegać pełnej kontroli. Sens ustawowej regulacji zbiorowego zarządzania polega przecież z jednej strony na zapewnieniu użytkownikom łatwego dostępu do repertuaru na słusznych warunkach, z drugiej zaś na zapewnieniu uprawnionym należytej realizacji ich praw na zasadach ujednoliconych w ramach zbiorowego zarządzania w odniesieniu do poszczególnych rodzajów dóbr i pól eksploatacji.
Poprawiać nie ma sensu
Nie powinno budzić wątpliwości, że zarówno ze względu na społeczno-kulturowe znaczenie, jak i potrzebę zapewnienia równowagi i proporcjonalności niezbędna jest ustawowa reglamentacja zbiorowego zarządzania, w szczególności działalności OZZ. Zasady te obowiązują już teraz, tyle że nie zawsze są konsekwentnie stosowane. Liczne kwestie wymagają też zmian. Można je sprowadzić do konieczności gruntownej zmiany przepisów o zezwoleniach na działanie OZZ, zasad zatwierdzania tabel wynagrodzeń, działania Komisji Prawa Autorskiego oraz dotyczących współpracy OZZ, a nade wszystko ujednolicenia praw i obowiązków OZZ w zakresie reprezentacji uprawnionych na poszczególnych polach eksploatacji (pisałem o tym ostatnio w „Prawniku” z 21 marca 2017 r.). Ustawowa reprezentacja OZZ powinna obejmować pełny zakres objęty zezwoleniami na zbiorowe zarządzanie. Gruntownej zmiany wymagają przepisy uchwalone w ramach nowelizacji z 2010 roku. Przepisy te uchwalono bez należytego przemyślenia przyjętych rozwiązań i nie licząc się ze zgłaszanymi krytycznymi uwagami. Obecnie nie chodzi jednak o ich poprawienie. Wymagają one opracowania od początku. Bez zastąpienia ich kompleksowo ujętym nowym tekstem przygotowywana implementacja dyrektywy doprowadzi do pogłębienia już istniejącego chaosu. Jednocześnie oczekiwać należy, że zachowany zostanie podstawowy polski dorobek ukształtowanych w toku kilkudziesięcioletniej praktyki zasad zbiorowego zarządzania, tyle że ujęty w sposób ujednolicony, a więc zarówno odnoszony do wszystkich pól eksploatacji, proporcjonalny, tzn. racjonalnie wyważający interes użytkowników i uprawnionych do utworów, a także pozwalający na osiągnięcie zrównoważonego poziomu efektywności zbiorowego zarządzania.
Mitem jest twierdzenie, że wadą obowiązującego systemu zbiorowego zarządzania jest pluralizm OZZ. Pluralizm gwarantuje uprawnionym swobodę zrzeszania się. Poszczególne OZZ powinny natomiast mieć określone obowiązki w zakresie współpracy. W szczególności powinna ona obejmować wspólne licencjonowanie i przygotowywanie do zatwierdzenia tabel wynagrodzeń. W ten sposób pluralizm nie powodowałby zmniejszenia dostępności użytkowników do repertuaru bez względu na to, której OZZ twórca powierzył zarządzanie swoimi prawami.
Przedmiotem współpracy powinny być także dokonywanie identyfikacji wykorzystywanego repertuaru oraz repartycji zainkasowanych wynagrodzeń i kontrola rynku na poszczególnych polach eksploatacji oraz dochodzenie skutków naruszeń. Czynności te są oczywistym wspólnym zadaniem, wymagają wyspecjalizowanego personelu i stosownego zaplecza organizacyjno-technicznego. Ponoszenie kosztów z tego tytułu przekracza możliwości działania małych organizacji, jak również w sposób istotny prowadzi do obniżenia kosztów wykonywania tych czynności.
Przemyślenia wymaga koncepcja zatwierdzania tabel i charakter prawny Komisji Prawa Autorskiego. Doświadczenia płynące z kilkuletniego obowiązywania obecnie obowiązujących przepisów wskazują na ich całkowitą niewydolność. Wynika ona z wadliwej koncepcji składu i zasad działania komisji. Wadliwa i wymagająca zmiany jest koncepcja, aby tabele zatwierdzał sąd powszechny. Zadaniem sądu nie jest tworzenie norm prawnych, także semiimperatywnych. Rola komisji powinna polegać na przeprowadzeniu negocjacji mających na celu polubowne ustalenie stawek wynagrodzeń. Uczestnicy tego postępowania powinni mieć możliwość odwołania się do ministra kultury i dziedzictwa narodowego jako odpowiedzialnego za prawidłowe funkcjonowanie systemu zbiorowego zarządzania. Minister powinien mieć kompetencję zatwierdzania tabel w drodze decyzji administracyjnej, jeżeli porozumienie nie zostanie osiągnięte w ustawowym terminie (np. sześciu miesięcy). Kwestia tabel wynagrodzeń nie może zostać sprowadzona do gry rynkowej zainteresowanych grup interesów. Jest to zagadnienie szersze, polegające na ustaleniu słusznych warunków dostępu do utworów na poszczególnych polach eksploatacji. Ustalenie słusznego i proporcjonalnego do całości korzyści uzyskiwanych przez użytkowników poziomu wynagrodzeń powinno obejmować także określanie warunków preferencyjnych dla twórczości deficytowej, w tym sprzyjających obecności repertuaru lokalnego. Minister powinien odpowiadać za należyte wykonywanie zbiorowego zarządzania. Kwestia zapewnienia właściwego poziomu wynagrodzeń stanowi w tym zakresie kwestię podstawową.
Przekonywanie trwa
Dyskusja o projekcie będzie trudna, zarówno ze względu na obszerność tekstu proponowanej nowelizacji (52 strony), jak i na znaczenie i skomplikowanie tej problematyki. Ujęcie zbiorowego zarządzania powinno stanowić kompromis pomiędzy trzema grupami interesów: interesu społecznego w dostępie do twórczości, a także zabezpieczenia obecności na rynku twórczości rodzimej (w tym zwłaszcza młodych twórców oraz twórczości z dziedzin deficytowych), interesu producentów i dystrybutorów w łatwym dostępie do twórczości umożliwiającym rozpowszechnianie utworów na racjonalnych gospodarczo zasadach oraz interesu twórców – zainteresowanych wykorzystywaniem ich repertuaru na słusznych zasadach. Osiągnięcie takiego kompromisu nie jest łatwe w warunkach oczywistej przewagi wielkich zagranicznych i krajowych użytkowników, dla których wynagrodzenie autorskie jest kosztem.
A że niektóre grupy interesów próbują przekonać do swojego stanowiska opinię publiczną i decydentów, świadczą dwa rozpowszechniane w ostatnim czasie dokumenty. Pierwszym jest opublikowany przez Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego „raport” pod znamiennym tytułem: „W czyim interesie? Funkcjonowanie organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi w Polsce”. Ten tzw. raport jest metodologicznie wadliwy. Nie oparto go na analizie stanu zbiorowego zarządzania prawami autorskimi w Polsce, a jedynie na powierzchownej lekturze rocznych sprawozdań organizacji zbiorowego zarządzania (OZZ). Wyprowadzone z tych sprawozdań wnioski są ogólnikowe i jednostronne. Nie zadano sobie trudu sprawdzenia poszczególnych tez z informacjami u źródła, czyli w OZZ. Sformułowano za to wiele błędnych ocen ujętych ponadto kategorycznie. Przykładem jest już pierwsza teza raportu, że choć OZZ są potrzebne, to ich działalności towarzyszy „szereg absurdów i patologii”. Stwierdzenie to nie jest jednak poparte konkretami, nie wiadomo nawet, czy odnoszą się do wszystkich OZZ. Autorzy nie odróżniają przy tym, w jakim zakresie wysuwane zarzuty są skutkiem wadliwie ujętych rozwiązań prawnych, a w jakim praktyki ich stosowania w wyniku braku należycie sprawowoanej kontroli lub udzielania zezwoleń na zbiorowe zarządzanie i tolerowania ich skutków.
Zasadniczyn błędem metodologicznym (a może świadomym zabiegiem?) jest ocenianie zbiorowego zarządzania bez odnoszenia wywodów do poszczególnych spośród kilkunastu OZZ oraz do poszczególnych pól eksploatacji twórczości. W Polsce działa 12 OZZ, każda w określonym zakresie (pól eksploatacji) o znacznej specyfice. Oceny odnoszące się do każdej z nich nie mogą być uogólniane. Dobitnym przykładem są wywody na temat systemu repartycji oraz potrąceń dokonywanych przez OZZ z tytułu wykonywanych czynności. Co najmniej na nieporozumienie zakrawa mówienie o wpływach OZZ bez analizy uwzględniającej uwarunkowania zarządzania prawami na poszczególnych polach eksploatacji, z których są pozyskiwane, liczby uprawnionych, pomiędzy których są dzielone, oraz struktury tego podziału. Przejawem co najmniej niekompetencji jest pisanie o wpływach OZZ bez analizy, na ilu uprawnionych one przypadają oraz jaka jest struktura tych wpływów w odniesieniu do poszczególnych pól eksploatacji i kategorii dóbr na nich rozpowszechnianych. Przecież inkasowane wynagrodzenia autorskie nie są przychodem OZZ, tylko wynagrodzeniami konkretnych twórców i ich następców prawnych, którym powinny być wypłacane.
Autorzy raportu zdają się nie dostrzegać zróżnicowania wysokości potrąceń w relacji do poszczególnych dóbr, pól eksploatacji i rzeczywistych nakładów związanych z zarządzaniem prawami. Nie widzą także znaczenia zależności pomiędzy potrąceniami, traktowanymi jako uśredniony w odniesieniu do danego pola koszt wykonywania zbiorowego zarządzania, a faktycznie wykonywanymi czynnościami zarządczymi. Dotyczy to nie tylko operacji podziału, lecz także systemu kontroli rynku (ścigania nieprawidłowych rozliczeń lub bezprawnego korzystania z utworów) oraz dochodzenia odpowiedzialności na drodze sądowej. OZZ, która nie wykonuje tych czynności lub je ogranicza, zmniejsza koszty działalności i może obniżyć wysokość potrąceń, tyle że jest to możliwe dzięki zaniechaniu elementarnego obowiązku i w dalszej perspektywie wpływa na obniżenie poziomu inkasa. Postulat ograniczenia wysokości potrąceń albo wynika z niezrozumienia ich funkcji, albo ma na celu uniemożliwienie OZZ efektywnego wykonywania zbiorowego zarządzania. Zmiana istniejących w tym zakresie uregulowań nie jest ani możliwa, ani potrzebna. Wysokość potrąceń musi pokrywać usprawiedliwione koszty wykonywania zbiorowego zarządzania na danym polu. Przyjęte w tym zakresie przez każdą OZZ zasady podlegają kontroli statutowej w ramach nadzoru nad OZZ i na drodze sądowej. Jeżeli zostałoby administarcyjnie narzucone ich ograniczenie, musiałoby to prowadzić do odpowiedniego ograniczenia zakresu faktycznie wykonywanej działalności OZZ. Oczywiście w pierwszej kolejności musiałoby się to odbić na zakresie kontroli rynku oraz na dochodzeniu naruszeń, czyli prowadziłoby do ich faktycznego tolerowania. Czyżby o to chodziło w tym postulacie?
Przejawem co najmniej niezrozumienia obowiązków OZZ są uwagi dotyczące czasu repartycji oraz krótkoterminowych lokat. Wymaga wyjaśnienia, że wynagrodzenia wypłacane przez OZZ odpowiadają rzeczywistemu – zarówno w czasie, jak i częstotliwości – rozpowszechnieniu każdego konkretnego utworu na danym polu eksploatacji. Wymaga to zgromadzenia i stałego uzupełniania danych pozwalających na przypisanie wynagrodzenia przypadającego z tytułu danego aktu eksploatacji do oznaczonego utworu oraz jego części przypadającej poszczególnym aktualnym uprawnionym. W konsekwencji czas rozliczeń na poszczególnych polach jest różny. Dla zniwelowania skutków dłuższych okresów repartycyjnych np. ZAiKS stosuje rozbudowany system zaliczek na poczet przyszłego wynagrodzenia, szczególnie istotny dla autorów, dla których twórczość jest faktyczną podstawą utrzymania. Z kolei lokowanie środków oczekujących na wypłatę na oprocentowanych rachunkach jest przejawem należytej staranności o interesy autorów, którym te środki są należne.
Demagogiczny charakter ma wyliczanie średniego wynagrodzenia personelu OZZ z pominięciem tego, że jest to personel wysoko wyspecjalizowany, i w oderwaniu od skali zadań i ich rezultatów.
Opisując zbiorowe zarządzanie, autorzy raportu łącznie traktują inkaso wynagrodzeń autorskich oraz opłat od sprzętu kopiującego należnych od jego importerów lub producentów. A są to przecież odrębne, autonomiczne sfery działalności wyznaczonych do poboru opłat OZZ, mają inne funkcje społeczne, są adresowane do innych grup uprawnionych (w przypadku opłat: twórców i producentów utworów zwielokrotnianych w ramach własnego użytku osobistego), naliczane i rozliczane według innych zasad.
W czyim interesie?
W sumie raport pozwala na odpowiedź na postawione w jego tytule pytanie: „W czyim interesie?”, ale inaczej, niż wynika to z intencji jego autorów. Trudno się pozbyć wrażenia, że sporządzono go w interesie użytkowników obowiązanych do płacenia wynagrodzeń i opłat od sprzętu kopiującego utwory w sferze prywatnej i że ma on na celu zdemontowanie systemu zbiorowego zarządzania i uczynienie ich poboru nieefektywnym.
Raport zawiera jednocześnie warte odnotowania uwagi dotyczące „opłaty reprograficznej”, choć to określenie jest błędne, bowiem opłaty od urządzeń reprograficznych są jedynie fragmentem szerzej ujętych w ustawie opłat od importowanych do Polski lub u nas produkowanych urządzeń umożliwiających kopiowanie utworów w ramach użytku osobistego. Trafnie natomiast w raporcie stwierdza się, że „przeciętne gospodarstwo domowe posiada obecnie kilka lub kilkanaście urządzeń mogących służyć do kopiowania własności intelektualnej”, czyli egzemplarzy utworów. To ważna konstatacja. Autorzy uważają jednak, że opłaty takie nie powinny być naliczane od najczęściej obecnie używanych do kopiowania urządzeń (smartfonów, różnego rodzaju komputerów używanych w działalności prywatnej), gdyż ponoć funkcja kopiowania jest w przypadku tych urządzeń jedną z mniej znaczących i rzadziej wykorzystywanych. Ponadto według raportu w nowoczesnych urządzeniach kopiowanie jest zastępowane odtwarzaniem strumieniowym (streaming), a opłaty zwiększają cenę końcową sprzętu elektronicznego. Stanowisko to wymaga zdecydowanego zakwestionowania. Współcześnie w ramach użytku prywatnego nie korzysta się z urządzeń jednofunkcyjnych (kopiarek lub skanerów). Nie ma ich w ofercie rynkowej – ich produkcja byłaby nieopłacalna. Zastępują je coraz tańszy sprzęt wielofunkcyjny, wyposażony w funkcje współpracy z innymi podręcznymi urządzeniami. Wykonane np. telefonem komórkowym i utrwalone w jego pamięci nagranie można z łatwością przenieść do pamięci innego urządzenia i wykorzystywać w ramach prywatnego użytku w dowolny sposób. Należy przy tym odnotować, że autorzy raportu, formułując postulat rezygnacji z opłat lub ograniczenia ich, mają świadomość, że jest to sprzeczne z prawem unijnym, bowiem zarówno dyrektywa 2001/29/UE, jak i orzecznictwo TSUE przewiduje obowiązek godziwego wynagrodzenia twórców z tytułu niekontrolowanego kopiowania ich utworów (liczba funkcji urządzenia nie ma przy tym znaczenia), jak również zakłada równorzędność traktowania funkcji urządzenia. Nieprawdziwy jest argument, że doliczanie opłat do ceny urządzenia spowoduje powiększenie ceny końcowej. Otóż przeprowadzone przez KOPIPOL badania pokazały, że w Niemczech, gdzie opłaty są wielokrotnie wyższe niż u nas, ceny końcowe tych samych rodzajów urządzeń nie są wyższe, a w odniesieniu do poszczególnych pozycji są nawet niższe niż tych oferowanych w Polsce.
Zdumiewa konkluzja raportu, że „jeśli opłata miałaby być zniesiona, musi zostać zastąpiona innym mechanizmem realizującym cele dyrektywy (2001.29/WE)”. Czyżby miałby to być mechanizm przerzucający obowiązek opłat z importerów i producentów sprzętu kopiującego na kogoś innego? Ciekawe na kogo? Niedawno prawnicy współpracujący z organizacją importerów i producentów sprzętu cyfrowego ZIPSEE wysunęli postulat, aby ciężar opłat przejął Skarb Państwa, podobnie jak to uczyniono w odniesieniu do lending rights. Oto odpowiedź na pytanie: „W czyim interesie?”.
Krytykę istniejącego systemu zbiorowego zarządzania podjęła również Fundacja Republikańska w tekście zatytułowanym „Finanse ZAiKS-u powinny być bardziej transparentne”. Tezy tego opracowania ujęto również bardzo ogólnie, bez rozróżnienia postulatów pod adresem ustawodawcy i ZAiKS-u czy innych OZZ. I tak podstawowym zarzutem jest „opresyjność” systemu wynagrodzeń pobieranych przez OZZ. Ekspert, od którego ponoć pochodzi ten zarzut, odwołuje się do sytuacji, w której ten sam utwór jest eksploatowany na różnych polach, np. nadania i odtwarzanie w lokalu handlowym. Istota zarzutu polega więc na próbie podważania ustawowej zasady, że powinna nastąpić wypłata wynagrodzenia za korzystanie z utworu na każdym odrębnym polu eksploatacji. Zasada ta stanowi fundament obowiązującego prawa autorskiego.
Kolejny zarzut dotyczy braku ustawowego uregulowania podziału wynagrodzeń pomiędzy uprawnionych regulowanego wewnętrznymi (ponoć tajnymi albo niezrozumiałymi) zasadami każdej z OZZ. To oczywiste nieporozumienie. Każda z OZZ rzeczywiście określa na swój użytek zasady podziału, jednak mają one charakter techniczny. Jest bowiem ustawową zasadą, że inkasowane przez OZZ wynagrodzenia są należne twórcom (artystom), a wykorzystane utwory i uprawnieni do nich podlegają indywidualizacji w toku procesu repartycji na podstawie dokumentacji uzyskanej od użytkowników. Szczegółowe zasady podziału określające wysokość udziałów poszczególnych grup uprawnionych (np. współautorów tekstu, kompozytorów, autorów opracowań lub tłumaczeń w relacji do autora utworu oryginalnego, w dalszej kolejności wydawców i odpowiednio następców prawnych autorów – nabywców praw lub spadkobierców) muszą respektować ogólną zasadę równego traktowania. Jeżeli klucz podziału wynagrodzeń za korzystanie z utworu na danym polu eksploatacji nie został określony przez samych uprawnionych do danego utworu, podział podlega zasadom regulaminowym określonym przez organy OZZ, co przecież stanowi przejaw wykonywania praw członkowskich w OZZ jako stowarzyszenia, czyli samorządnej organizacji. Omawiane zasady i ich realizacja podlegają statutowej kontroli członków OZZ. Gdyby zaś zostały określone z naruszeniem zasady równego traktowania, mogą i powinny zostać zakwestionowane w ramach ustawowego nadzoru przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego oraz na drodze sądowej przez każdego z uprawnionych, gdyż byłoby to naruszeniem zasad należytego wykonywania zbiorowego zarządzania. Moim zdaniem zarzut jest zatem tendencyjny, a stwierdzenie fundacji o „podejrzeniu, że pieniądze nie są sprawiedliwie dzielone” ma cechy pomówienia.
Niezrozumiały jest zarzut, że nie opłaca się sprzedawać przez internet swoich dzieł, gdyż stałe miesięczne opłaty są wyższe niż zarobek. Nie bardzo wiadomo, o jakich opłatach tu mowa, bowiem potrącenia OZZ pobierane są od należnych twórcom wynagrodzeń. Trudno więc, żeby były od nich wyższe. Pominięto natomiast kwestię zasadniczą, mianowicie generalnie rażąco niskich stawek wynagrodzeń autorskich, drastycznie niskich zwłaszcza w przypadku eksploatacji internetowej twórczości. Milczeniem zbyto zwłaszcza krzywdzące twórców i artystów uregulowania ograniczające odpowiedzialność portali internetowych za zamieszczane na nich pliki. Postulaty zmiany ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, niestety wzorowaną na dyrektywie unijnej, nie mogą się doczekać uwzględnienia. I tym razem nietrudno odpowiedzieć na pytanie, komu sprzyja taki stan prawny.
Niezrozumiały jest ogólnikowy zarzut braku kontroli nad OZZ. Regulacje w tym zakresie nie tylko istnieją, lecz idą bardzo daleko, przyznając ministrowi kultury praktycznie nieograniczone możliwości badania działalności OZZ pod kątem zgodności z zasadami należytego wykonywania zbiorowego zarządu (co obejmuje także podział i wypłatę wynagrodzeń). Minister może wezwać OZZ do usunięcia nieprawidłowości w wyznaczonym terminie, a w wypadku niezastosowania się do wezwania cofnąć zezwolenie na zbiorowe zarządzanie. Trudno stwierdzić, co autorzy omawianych uwag chcieliby do tego stanu dodać.
Odnajdujemy również zarzut zbyt długiego (wyjątkowo do dwóch lat) okresu oczekiwania na wypłatę tantiem. Nie jest to jednak zasada, lecz wyjątek odnoszący się do niektórych pól eksploatacji, np. nadawania lub reemisji. Stanowi to następstwo długotrwałego i czasochłonnego procesu identyfikacji uprawnionych i ustalania należnych im części wynagrodzeń. Sytuacja ta jest kompensowana przez system zaliczek. Skrócenie procesu repartycji oczywiście jest możliwe. Można zastąpić system indywidualnych ustaleń badaniami statystycznymi, np. realizowanymi metodą próby statystycznej. System taki jest znany, jednak działałby jednostronnie na rzecz dysponentów wielkich katalogów utworów występujących w programach ze znaczną częstotliwością – czyli w praktyce wielkich zagranicznych wydawców kosztem utworów nadawanych sporadycznie. Preferowałby utwory najbardziej popularne, korzystające z intensywnej promocji (najczęściej obce). Skutki przyjęcia takiego systemu byłyby katastrofalne dla kultury narodowej. Czy o wprowadzenie go chodzi autorom omawianych zarzutów?
Fundacja podjęła także kwestię opłat od urządzeń kopiujących utwory w ramach własnego użytku osobistego. Odnotowano wprawdzie, że rekompensata z tytułu prywatnego kopiowania utworów wynika z prawa unijnego, jednak według fundacji wpływa na podwyżkę cen sprzętu. O tym, że tak nie jest, była już mowa wyżej. Chciałbym do tego dodać argument natury historycznej, z czasów, kiedy jako ekspert rządu brałem udział w pracach nad projektem ustawy z 1994 r., a następnie przy jej wdrażaniu. Otóż uczestniczyłem wraz z ówczesnym ministrem kultury w spotkaniach z przedstawicielami największych importerów sprzętu kopiującego i poziom opłaty (3 proc. ceny) został ustalony w wyniku uzgodnienia. Zgodzono się, że próg taki nie będzie ograniczać popytu na urządzenia kopiujące. Akceptując ten poziom opłat, nasi rozmówcy zastrzegali jednocześnie, że minister powinien zabezpieczyć egzekwowanie obowiązku opłat od wszystkich zobowiązanych, a więc także od wszystkich rodzajów urządzeń umożliwiających prywatne kopiowanie, bo tylko wtedy można uniknąć nieuczciwej konkurencji. Pamięć przedstawicieli zainteresowanych lobby jest zadziwiająco krótka...
Powstają nowe generacje sprzętu kopiującego i stale podejmowane są próby wyłączania tych nowych urządzeń, w praktyce wielofunkcyjnych, spod obowiązku opłat. Trudno zgodzić się z zabiegami zmierzającymi do przyjęcia, że opłaty będą wnoszone jedynie od urządzeń z muzeum techniki, nie zaś także bieżąco wykorzystywanych typów urządzeń kopiujących. Rozporządzenie wykonawcze w sprawie opłat wyraźnie stanowi, że są one należne także od urządzeń wielofunkcyjnych. Wynika z tego jasno, że powinny być proporcjonalnie wnoszone także od bieżąco pojawiających się na rynku nowych generacji urządzeń umożliwiających, wśród innych funkcji, kopiowanie utworów w ramach własnego użytku osobistego.
Porównując teksty Klubu Jagiellońskiego i Fundacji Republikańskiej, łatwo zauważyć wspólne cechy: ogólnikowość oraz powierzchowność zarzutów i argumentacji oraz brak konkretnych, nadających się do weryfikacji propozycji zmian. Wspólna jest też próba podważenia istniejącego systemu zbiorowego zarządzania oraz kwestionowanie sensu pobierania opłat od sprzętu umożliwiającego kopiowanie utworów w ramach własnego użytku osobistego. Są to zabiegi o tyle bezcelowe, że są przeciwne unijnym zasadom, które po prostu wiążą naszego ustawodawcę.