Okradzeni z tożsamości są w nieciekawej sytuacji. Złodzieje mogą na ich konto wynająć samochód, wziąć pożyczkę, zrobić zakupy na raty. I dopóki ktoś się nie zorientuje, że używają podrobionych dokumentów, oszuści czują się bezkarni.
W Polsce kradzież tożsamości traktowana jest pobłażliwie. Policja, o ile ktoś już zdecyduje się złożyć zawiadomienie, zazwyczaj takie sprawy umarza. Informacja o wyłudzonych danych nigdzie nie trafia. Nie wiedzą o tym banki, sklepy, urzędy. Nikomu nie zapali się czerwona lampka, gdy oszust z dobrze podrobionym dowodem osobistym zjawi się po pożyczkę.
Co innego, gdy razem z danymi zostanie ukradziony dowód osobisty. Zniknięcie małego plastikowego prostokącika jest zazwyczaj traktowane z należytą atencją. Grozę sytuacji odczuwają wówczas nawet instytucje finansowe. Gdy poszkodowany zgłosi do banku zaginięcie dokumentu, może już spać spokojnie. Jeżeli złodziej zjawi się w oddziale bankowym z ukradzionym dowodem, zamiast pożyczki dostanie wyrok do odsiadki. A nieszczęśliwcowi, od którego wyłudzono „jedynie” dane, nie pozostaje nic innego, jak tylko zachować czujność i liczyć na łut szczęścia.
Tę paradoksalną sytuację można łatwo zmienić. Nie trzeba nawet ingerować w prawo – odpowiednie przepisy karne przecież istnieją. Wystarczy tylko, aby policjanci wykazali się odrobiną dobrej woli i dużą dawką wyobraźni. Jeśli potraktują zgłoszenie o kradzieży tożsamości poważnie i złapią sprawców, zaoszczędzą sobie pracy. W przyszłości nie będą musieli prowadzić postępowań w sprawach wyłudzonych pożyczek, ukradzionych sprzętów z mieszkania wynajętego na podrobiony dokument czy niezwróconego do wypożyczalni samochodu.