Ministerstwo Sprawiedliwości tak przejęło się kondycją wymiaru sprawiedliwości, że postanowiło zaaplikować sądom kurację wstrząsową. Pierwszy wstrząs – likwidację sądów grodzkich – mają już za sobą. Teraz Temidę czeka odwrót od sądów gospodarczych i sądów rodzinnych.
Używam celowo słowa „odwrót”, gdyż urzędnicy z resortu sprawiedliwości oburzają się na hasło „likwidacja”. Jest faktem, że atmosfera niepewności i zniecierpliwienia zadomowiła się na dobre w sądach gospodarczych i rodzinnych. Niepokój ten jest na tyle ugruntowany, że nie zniwelują go gładkie słowa ministra sprawiedliwości, który powtarza, że nie ma mowy o likwidacji. Jednak niedawno w Zakopanem na zjeździe sędziów sądów rodzinnych jego uczestnicy zaprotestowali przeciw pomysłowi włączenia spraw rodzinnych do wydziałów cywilnych. Resortowa propozycja oznacza w praktyce likwidację sądownictwa rodzinnego – nazywają rzeczy po imieniu sędziowie.

Efekty uboczne

Sędziowie sądów gospodarczych nie są może tak dobrze zorganizowani jak ich koledzy z wydziałów rodzinnych, ale w ich obronie odezwali się sami przedsiębiorcy i samorządy gospodarcze. Tak w jednym, jak i drugim przypadku problem jest ten sam – chodzi o to, by nie wylewać dziecka razem z kąpielą, by nie zaprzepaścić dorobku tych sądów. Nie jest on może imponujący. Rozstrzyganie sporów gospodarczych, podobnie zresztą jak i rodzinnych, pozostawia wiele do życzenia.
Ministerstwo Sprawiedliwości chce jednak tak przebudować strukturę sądów, by zarządzanie nimi było maksymalnie efektywne i sprawne. To z pewnością dobry kierunek reform. Na sądowe zatory i opóźnienia w dochodzeniu do końcowych orzeczeń narzekają przecież wszyscy. Również sędziom powinno zależeć na wyjściu z tej organizacyjnej zapaści. Źle by się jednak stało, gdyby sądy gospodarcze i rodzinne wyszły z tych reform osłabione. Gdyby efektem ubocznym reformatorskich wysiłków było zaprzepaszczenie tego wszystkiego, co w tych sądach dobre i warte kontynuowania. I tego właśnie obawiają się protestujący sędziowie i przedsiębiorcy.

Na koniec kolejki

Te obawy i lęki nie są niestety bezpodstawne. Weźmy prosty przykład – upływ czasu, po którym wniesiona sprawa gospodarcza trafia na wokandę sądową. Jeżeli nawet dzisiaj, kiedy spory między przedsiębiorcami toczą się po wydzielonej, odrębnej ścieżce procesowej, wielomiesięczne wyczekiwanie na wyznaczenie pierwszego terminu rozprawy jest dla przedsiębiorców nie do przyjęcia, to co będzie się działo później. Czyli wówczas, kiedy sprawy gospodarcze znikną w kilkumilionowej nawałnicy spraw cywilnych. Teraz kiedy wnoszone są do biura podawczego, korzystają ze swojego gospodarczego pierwszeństwa. Po reformie, którą forsuje resort, przejdą na koniec kolejki. Gdyby taki miał być skutek likwidacji odrębności postępowań gospodarczych, to z pewnością nad taką reformą trzeba się zastanowić dwa razy.
Dzisiaj, kiedy cały świat się specjalizuje, kiedy specjalizuje się prawo, kancelarie prawnicze, Ministerstwo Sprawiedliwości wypowiedziało wojnę specjalizacji. Wymiar sprawiedliwości unika specjalizacji, woli liczyć zaległości.