Przystanek autobusowy w wielkim mieście. Kilka osób na nim albo tuż obok pali papierosy. Nie kryją się z tym. Nikt nie reaguje. Przejeżdżający w pobliżu strażnicy miejscy również. Tymczasem zakaz obejmie wkrótce także e-papierosy. Wejdzie bowiem w życie podpisana już przez prezydenta ustawa z 22 lipca 2016 r. o zmianie ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych. Dla nowych przepisów przewidziano tylko 14-dniowe vacatio legis.
Tak więc na dworcach, przystankach czy placach zabaw dla dzieci palenie e-papierosów, podobnie jak i tych zawierających naturalny tytoń, już w połowie września będzie zakazane. Czy więc strażnicy miejscy i gminni ze zdwojoną energią ruszą, by na gorącym uczynku łapać tych, którzy łamią zakaz? Wszystko wskazuje na to, że nie. Dlaczego? Z danych statystycznych, które zdobyliśmy z kilku dużych miast, wynika, że albo samorządy się sprawą nie zajmują, albo w ogóle nie występuje problem palenia w miejscach publicznych. W rozmowach z nami przedstawiciele miast przyznali, że zakaz jest praktycznie martwy. W kilkusettysięcznych miastach wystawiany jest mniej niż jeden mandat z tego tytułu dziennie. Co więcej, mieszkańcy też nie skarżą się nadmiernie na naruszanie tych przepisów. W blisko dwumilionowej stolicy próśb o interwencję mającą na celu poskromienie palaczy było tylko 91. W porównaniu z 12 tys. wystąpień w związku z naruszeniem przepisów o spożywaniu alkoholu to zdumiewająco znikoma liczba.
Z tego wynika, że palacze mieszkańcom praktycznie nie przeszkadzają. Czy to znaczy, że wprowadzenie zakazu palenia e-papierosów, podobnie jak wcześniej papierosów, w ogóle nie ma sensu? Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć. Jednak od czasu wprowadzenia zakazu dla papierosów liczba palących na przystankach widocznie się zmniejszyła. Podobnie jak mam przez tytoniową mgiełkę sprawdzających, czy ich pociechy dobrze sobie radzą na huśtawkach i drabinkach. Również przytaczane przez Eurobarometr dane wykazują, że papierosy pali mniej Polaków niż jeszcze kilka lat temu, choć wciąż więcej niż średnio w Europie.
Martwi jednak to, że mimo ustawowych uprawnień samorządy nie kwapią się do rozszerzania zakazu na inne miejsca. Zastanawia się nad tym wprawdzie nadmorski Sopot, ale tylko dlatego, żeby niedopałkami nie zaśmiecać plaży. Szkoda, bo rady gmin i miast mogą samodzielnie wyznaczyć lokalny park, targowisko czy skwer jako strefy wolne od palenia. I warto pamiętać, że podjęcie takiej uchwały, mimo że fakultatywne, to jednak stanowi realizację zadań własnych gminy z art. 7 ust. 1 pkt 5 ustawy z 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 594 ze zm.) w zakresie ochrony zdrowia. W rezultacie takie (ale egzekwowane) zakazy oznaczałyby zdrowsze społeczeństwo i tym samym mniej nakładów na służbę zdrowia.