Polskie regulacje systemowe prawa spółek wyprzedzają nawet prawo europejskie. Potrzebne są jednak zmiany odpowiadające na potrzeby praktyki – zgodzili się uczestnicy debaty DGP.
Jerzy Kozdroń wiceminister sprawiedliwości / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Tomasz Siemiątkowski członek KKPC, kierownik Zakładu Prawa Gospodarczego w Instytucie Ekonomii Politycznej, Prawa i Polityki Gospodarczej SGH, partner w kancelarii Głuchowski Siemiątkowski Zwara / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Andrzej Kidyba kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego na Wydziale Prawa i Administracji UMCS w Lublinie / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Michał Romanowski członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego, przewodniczący podkomisji ds. prawa spółek KKPC, wykładowca na UW, wspólnik w Kancelarii Romanowski i Wspólnicy / Dziennik Gazeta Prawna
Prof. Stanisław Sołtysiński do 2015 r. członek KKPC, obecnie zasiada w podkomisji ds. prawa spółek KKPC, of counsel w kancelarii Sołtysiński, Kawecki & Szlęzak / Dziennik Gazeta Prawna
Debatę prowadziła Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk / Dziennik Gazeta Prawna
Zmiany prawa handlowego, które budziły tyle emocji na poziomie samej idei, padły teraz chyba ofiarą przedwyborczego lata. Bo nawet po wycięciu z projektu nowelizacji kodeksu spółek handlowych udziałów beznominałowych rządowi procedowanie nad nim idzie jak w operze, gdzie pierwszoplanowe postaci cudnie śpiewają „idziemy, idziemy”, ale stoją w miejscu. Czy mimo tej sytuacji uważacie panowie obecnie proponowane zmiany za wystarczająco dobre, żeby je szybko uchwalić?
Jerzy Kozdroń Stanowczo twierdzę, że zmiany są nie tylko dobre, ale także konieczne. Myślę przede wszystkim o wprowadzeniu obowiązku tworzenia przez spółki z o.o. kapitału zapasowego i o teście wypłacalności. No bo przecież od czasu, kiedy minimalna wysokość kapitału zakładowego sięgnęła sześć lat temu 5 tys. zł, wierzyciele poza cywilnoprawnymi instrumentami, które mogą próbować zapisywać w umowie, takimi jak weksel czy poręczenie, nie mają żadnej realnej ochrony. Tymczasem powinno być coś, co dłużnicy muszą im zapewnić z mocy samej ustawy. Niepokoi mnie, że teraz przedsiębiorcy nierzadko działają na piękne oczy kontrahenta. Tak nie może być.
Tomasz Siemiątkowski Projekt nie jest jednak doskonały. Ciągle ma pewne wady wrodzone. Trudno mi znaleźć uzasadnienie dla niektórych propozycji mających jakoby doprecyzować obecne przepisy kodeksu. Kuriozalny wydaje się np. pomysł zdefiniowania kapitału własnego. Projekt określa go przez analogię do rozumienia tegoż przez ustawę o rachunkowości. Tymczasem ta ostatnia nie definiuje kapitału własnego, a tylko traktuje o nim, chociażby definiując aktywa netto, a także posługuje się tym pojęciem w wielu innych przepisach. Normując zasady wyceny, czyli ujmowania w księgach niektórych elementów kapitału własnego, zwłaszcza kapitału zakładowego, odwołuje się do kodeksu spółek handlowych właśnie. Słowem – ostatnia propozycja nowelizacji k.s.h. tworzy zbędną pętlę i każe zadać fundamentalne pytanie: jak spółki radziły sobie w Polsce przez blisko 100 lat bez definicji kapitału własnego? Kolejnym kwiatkiem z pola logiki, a raczej jej braku, jest propozycja dodania słowa „niepieniężny”, żeby wskazać, że prawo niezbywalne lub świadczenie pracy, względnie usług, nie może być przedmiotem niepieniężnego wkładu do spółki. Przecież od początku obowiązywania k.s.h. przewiduje on, że praw niezbywalnych ani pracy lub usług nie można wnieść do spółki kapitałowej. I tyle. A że nie są to pieniądze, to oczywiste, że zakaz dotyczy wkładów niepieniężnych, a nie pieniężnych. Niby drobiazgi, ale pokazują, jak kolejne rzekomo niezbędne zmiany zachwaszczają ustawę.
Ale czy poza błędami, które być może da się bezboleśnie usunąć w parlamencie, ustawa jest dobra? Czy test wypłacalności i kapitał zapasowy, które mają być podstawową zaletą regulacji, zostały dobrze skonstruowane? Przecież obowiązkowy kapitał zakładowy – zgodnie z tym właśnie projektem – spadnie tym razem do jednego złotego.
Tomasz Siemiątkowski Tu też niestety widzę niechlujstwo legislacyjne. Jeżeli chodzi o test wypłacalności, to nie rozumiem, skąd wzięła się zapisana w projekcie ustawy dysproporcja w traktowaniu dwóch spółek kapitałowych: z o.o. i akcyjnej. Pierwsza – bez względu na to, czy będzie miała bardzo wysoki kapitał zakładowy z woli wspólników, czy tylko symboliczny zgodnie z ustawą – będzie musiała przeprowadzać test wypłacalności przed każdą wypłatą ze swego majątku na rzecz wspólników. Zwolniona natomiast z takiej konieczności ma być każda spółka akcyjna. Tymczasem i w tej formie prawnej działa wiele podmiotów o tzw. cienkiej kapitalizacji, czyli o minimalnym kapitale akcyjnym, nieodzwierciedlającym nawet potrzeb finansowych spółki.
Poza tym zastanawiam się, w czym projekt, kiedy już stanie się obowiązującym prawem, miałby prowadzić do zmian, skoro podstawą do wstrzymania wypłaty dywidendy – z powodu negatywnego wyniku testu wypłacalności – będzie uchwała zarządu. Obawiam się, że zarząd tak samo nie poważy się na powzięcie uchwały w blokującej treści, jak dziś często nie skarży uchwały wspólników o dywidendzie, kiedy powinien to uczynić. Odwołanie się w projekcie do przepisu, zgodnie z którym władze spółki, w tym członkowie zarządu, mają obowiązek dochować należytej staranności wynikającej z zawodowego charakteru ich działalności, nic nie daje. A to dlatego, że również w obecnym stanie prawnym zarząd musi stosować tę samą zasadę. I dziś nie jest ślepym wykonawcą uchwały o dywidendzie. Mimo to w praktyce bywa różnie. Receptą na bezpieczeństwo obrotu nie powinny więc być proponowane nierealne zachowania, lecz stworzenie warunków, także na gruncie prawa karnego, które sprawią, że członkom zarządu nie będzie się opłacało bezrefleksyjnie wykonywać poleceń wspólników. Należy przy tym tak wzmocnić pozycję wierzycieli, żeby i oni dysponowali właściwymi narzędziami. Jednym ze sposobów, całkiem efektywnym, niezależnie od kontrowersji, jakie budzi, jest osobista odpowiedzialność członków zarządu w razie bezskuteczności egzekucji przeciwko spółce. To tego rodzaju rozwiązania powinny stanowić inspirację dla wzmocnienia ochrony obrotu, a nie mnożenie biurokracji w spółkach. Obawiam się bowiem, że tylko część z nich będzie poważnie traktowała wymaganie przeprowadzania testu wypłacalności.
Jerzy Kozdroń Zobaczymy, jak będzie działał test wypłacalności w praktyce. Nie wykluczam, że doprecyzowanie metod stosowania tej nowej instytucji będzie kolejnym zadaniem dla Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego tej kadencji.
Czy poza tym, co ma wprowadzić najnowsza wersja nowelizacji k.s.h., są jeszcze obszary działania spółek wymagające pilnej regulacji?
Andrzej Kidyba Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł, a nie kiedy stanowi się prawo. Doświadczenie uczy jednak, że można zmieniać ustawy pod wpływem chwili albo orzeczenia Sądu Najwyższego. Tymczasem nie o to chodzi. Nie wiem wprawdzie, czy w KKPC zespół zajmujący się prawem spółek może sobie trochę pohasać na polu kodeksu cywilnego, ale tu właśnie widzę jeszcze problemy. Nowelizując tę ustawę, można chociażby po części rozwiązać tak ważny dziś problem kuratorów spółek, działania osoby prawnej bez organu lub bez organu kompletnego, a także kwestię prokury określanej potocznie jako niewłaściwa, mimo że czegoś takiego nie ma, więc może raczej mówmy o niewłaściwej reprezentacji. Tak czy owak jest kilka rzeczy do poprawienia.
Jaki wobec tego plan na najbliższe miesiące i lata ma podkomisja ds. prawa spółek w KKPC?
Michał Romanowski Mam plan, żeby mieć plan. A mówiąc poważnie, nie został on jeszcze ze wszystkimi członkami podkomisji omówiony, więc podam tylko kierunki, w jakich chcemy zmierzać. Otóż z jednej strony powinna działać zasada kontynuacji, która pozwala zachować kręgosłup prawa spółek, a z drugiej będziemy otwierać się na metody, które bardzo lubię. Na ekonomiczną analizę prawa, czyli badanie efektywności planowanych rozwiązań, i na badania prawnoporównawcze. Motywacje są dwie. Pierwsza to potrzeby obrotu, analizowane przez pryzmat tego, co dzieje się w firmach i na rynkach, także międzynarodowych. Jednocześnie powinniśmy pamiętać o zachowaniu równowagi między uprawnieniami właścicieli i wierzycieli spółki. Musimy również respektować fakt naszego uczestnictwa w Unii. Widzę więc potrzebę reformy dualistycznego systemu zarządzania (takiego, w którym w spółkach oprócz wspólników czy akcjonariuszy jest zarząd i rada nadzorcza). Kierunek profesjonalizacji członków rad nadzorczych jest tu oczywisty. UE stawia na aktywizację akcjonariuszy, w tym instytucjonalnych. Ja jednak nie bardzo wierzę, żeby sam system prawny mógł zmusić racjonalnie apatycznego akcjonariusza do aktywnego korzystania z jego praw wbrew jego woli. Inaczej rzecz ma się z radami nadzorczymi, choć one – nie tylko w Polsce zresztą – nie są dziś postrzegane jako miejsce aktywnego działania. Wbrew idei powstania konstrukcji prawnej rady nadzorczej. I to chciałbym zmienić. Nie mam jeszcze gotowej recepty, ale uważam, że rozsądnym rozwiązaniem byłoby nałożenie na członków rad nadzorczych obowiązku sprawowania pieczy nad systemem zarządzania ryzykiem spółki. Poza tym rady nadzorcze powinny w rzeczywisty sposób sprawować wewnętrzną kontrolę. Byłyby więc zobowiązane do oceny adekwatności i skuteczności działań podejmowanych przez zarząd. Kwestią do przemyślenia jest też prawo do reprezentowania spółki w ograniczonym zakresie. Rzecz mogłaby dotyczyć zawierania umów z audytorami czy z ekspertami zewnętrznymi. Wydaje się to potrzebne do zminimalizowania asymetrii informacyjnej między zarządem a radą nadzorcą. Bo żeby nadzorować spółkę, członek rady nadzorczej musi mieć zdolność formułowania ocen biznesowych. Dopiero kiedy zapewnimy mu taką możliwość, uzasadnione stanie się budowanie standardu należytej staranności członków rady nadzorczej, co z kolei ma bezpośredni wpływ na ich odpowiedzialność prawną z tytułu nienależytego sprawowania nadzoru. Druga kwestia do rozważenia to wprowadzenie systemu monistycznego (z jednym tylko organem zarządzającym i nadzorczym), choć nie podzielam poglądu, że jest on z natury rzeczy efektywniejszym rozwiązaniem od systemu dualistycznego.
Andrzej Kidyba Ja – z uwagi na moje doświadczenia praktyczne – wręcz odwrotnie, jestem absolutnym zwolennikiem systemu monistycznego.
Michał Romanowski Przedsiębiorcy powinni mieć wybór. Jak w większości państw europejskich. Tym bardziej że system monistyczny funkcjonuje już u nas w spółce europejskiej. Dlatego brak symetrii, polegający na braku wyboru między systemem dualistycznym a monistycznym w spółkach krajowych, wydaje się całkowicie nieuzasadniony. Niemniej danie wyboru nie może odciągać nas od reformy systemu dualistycznego. Przenikanie się systemu monistycznego i dualistycznego dowodzi, że problem jest taki sam. Nadzorujący nie sprawują w sposób efektywny funkcji właścicielskich w relacji z zarządzającymi. Poza tym przedmiotem dyskusji powinna być zaskarżalność uchwał zgromadzeń udziałowców w spółkach kapitałowych, ponieważ dziś mamy zbyt wielką rozbieżność między orzecznictwem Sądu Najwyższego a większością doktryny. Ważne wydaje mi się też wprowadzenie do polskiego prawa business judgment rule, czyli najbardziej obrazowo rzecz ujmując, zasady, która stanowi, że członek zarządu czy rady nadzorczej może się mylić, byleby czynił to starannie. Oczywiście zbyt często mylący się – nawet starannie – członek zarządu może nie być ponownie powołany do pełnienia funkcji, niemniej staranność właśnie przy podejmowaniu decyzji wyłączy jego osobistą odpowiedzialność prawną za decyzje, które okazały się nietrafne. Problemem jest bowiem podejmowanie decyzji ukierunkowanych na realizację osobistych interesów zarządzających z naruszeniem standardu należytej staranności.
Czy wobec tego zostanie kolejny raz zmieniony przepis dotyczący odpowiedzialności karnej władz spółki handlowej, przeniesiony z k.s.h. w dość kulawej formie do kodeksu karnego, czy też rzecz dotyczy odpowiedzialności cywilnej?
Michał Romanowski Na pewno wymaga to dyskusji, ponieważ dokonana zmiana nie tylko nie rozwiązała dotychczasowych problemów, ale wykreowała nowe. Ponadto w zakresie odpowiedzialności cywilnej członków zarządu i rady nadzorczej w orzecznictwie ukształtowała się bardzo wąska koncepcja tego, za co członek zarządu czy rady nadzorczej spółki kapitałowej może ponosić odpowiedzialność. Wręcz sprowadzająca się do tezy, że obowiązek członka władz musi być kazuistycznie wskazany w ustawie czy w statucie. Prowadzi to do wniosku, że sam fakt, iż ktoś w sposób rażąco niestaranny prowadzi lub nadzoruje sprawy spółki, nie jest przesłanką odpowiedzialności cywilnej ani karnej. Nie rozumiem tego, choć staram się tłumaczyć to sobie niepokojącymi zjawiskami obserwowanymi w prokuraturze, gdzie zamiast dokonywać oceny prawidłowości procesu podejmowania decyzji próbuje się wnikać w zasadność podejmowanych decyzji gospodarczych. Uważam, że nie można wymagać ani od prokuratorów, ani od sędziów, żeby mieli dyplom Master of Business Administration i znali się na zarządzaniu fabryką jogurtów, koncernem energetycznym czy instytucją finansową. Niemniej wszyscy prawnicy mogą oceniać, czy decyzje członków zarządu były podejmowane starannie, czyli zgodnie z regułami warsztatowymi, czy nie. I do takiego właśnie jasnego postawienia sprawy będziemy dążyli. Rolą prawnika nie jest ocena zasadności podjętej decyzji gospodarczej, ale ocena profesjonalizmu podejmowania decyzji gospodarczej. To fundamentalna różnica, która umyka prokuraturze i niektórym sędziom oraz przedstawicielom doktryny.
Czy jest jeszcze jakieś pole prawa spółek wyznaczone do zreformowania przez prawo europejskie?
Michał Romanowski Polskie prawo handlowe w wielu istotnych aspektach wyprzedza już prawo UE. Myślę o zakładaniu spółki przez internet i informatyzacji akt. Stoimy jednak jeszcze przed licznymi wyzwaniami z zakresu digitalizacji ukierunkowanej na ułatwienie zakładania i działalności spółek. Z drugiej strony powinniśmy zadbać o lepszą ochronę wierzycieli. Czeka nas również konieczność wdrożenia klauzuli say on pay, która polega na możliwości wpływania walnych zgromadzeń w spółkach publicznych na systemy wynagradzania członków zarządów, chociaż nie wiązałbym z tym przesadnych nadziei co do skutków praktycznych. Musimy także kontynuować prace z poprzedniej kadencji KKPC nad wprowadzeniem akcji rejestrowych, żeby wyeliminować pranie brudnych pieniędzy. A to dlatego, że Polska jest wskazywana wśród państw największego ryzyka w tej dziedzinie. Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, problem jest analogiczny do tego, który występuje przy takim procederze z wykorzystaniem restauracji, pralni czy przemysłu rozrywkowego. Zmiana może więc być rewolucyjna, bo w istocie stoimy przed odejściem od klasycznego podziału na akcje imienne i na okaziciela.
W prawie europejskim proponuje się także wprowadzenie bardziej restryktywnych regulacji dotyczących komitetu audytu w spółkach akcyjnych. Pojawiły się w związku z tym pomysły, żeby był on odrębnym organem spółki wprowadzonym poza k.s.h. Mamy wobec tego zasadnicze zastrzeżenia. Prowadziłoby to bowiem do erozji funkcji rady nadzorczej, ze szkodą dla natury spółki. Myślę jednak, że uda się nam powiązać ten problem z całościową reformą ładu korporacyjnego w spółkach akcyjnych.
Czy w związku z pracami nad nowym kodeksem cywilnym przed podkomisją ds. prawa spółek staną problemy związane ze spółka cywilną? Czy będzie konieczne jakieś uzgodnienie relacji z kodeksem spółek handlowych? Nie wiem, czy będziecie się państwo zastanawiać nad nadaniem s.c. podmiotowości prawnej, ale może pochylicie się nad przywróceniem obowiązku przekształcenia działalności w tej formie prawnej w spółkę handlową po przekroczeniu pewnej skali działalności przedsiębiorstwa? Na wzór tego, co było w k.s.h., ale zostało skasowane.
Michał Romanowski Na pewno stanie przed nami problem regulacji spółki cywilnej, a konkretnie określenie jej relacji do spółki jawnej. Nad przekształceniem także bez wątpienia będziemy się zastanawiali. Będzie to również dyskusja o zasadach odpowiedzialności, dlatego że w tej chwili nawet bardzo duże przedsięwzięcia prowadzone są w formie organizacyjno-prawnej s.c. A tym samym nie są one poddane zabezpieczeniom charakterystycznym dla spółek handlowych. Nie unikniemy więc kolejnych rozważań, czy i przy jakiej skali działalności powinno być konieczne przekształcanie spółki cywilnej w handlową.
Kapitał zakładowy w spółce z o.o. już państwo praktycznie zlikwidowaliście w projekcie, który teraz czeka zmiłowania Rady Ministrów, ale czy na tym koniec stanowczych zmian?
Michał Romanowski Nie chciałbym wkładać kija w mrowisko, ale jest kilka obszarów, nad którymi warto znów podyskutować. Przede wszystkim, żeby uniknąć tego nieszczęśliwego twierdzenia, że mamy mieć spółkę za złotówkę, przy określeniu minimalnego kapitału zakładowego wynoszącego 1 zł może warto zastosować formułę: „ kapitał zakładowy spółki jest określany przez wspólników w umowie spółki ”.
Przecież to sprowadzałoby się do tego samego, czym jest określenie minimum kapitału zakładowego na poziomie złotówki. Tylko formuła byłaby wielce dyplomatyczna i zapewne w pierwszym momencie dla przeciętnego człowieka mniej oczywista...
Michał Romanowski To nie jest kwestia dyplomacji. Dyplomata według Winstona Churchilla to człowiek, który dwa razy zastanowi się, zanim nic nie powie. Tu ustawodawca mówi wprost: nie mam kompetencji, żeby określić minimalną wysokość kapitału zakładowego właściwą dla każdej spółki; to należy do wspólników, którzy powinni wysokość kapitału zakładowego dostosowywać do rozmiaru prowadzonej działalności. W ten sposób mielibyśmy spółkę, w której ustawodawca nie narzuca wysokości kapitału zakładowego. Przecież w reformie kapitału zakładowego nigdy nie chodziło o jego ustawowe zredukowanie do wysokości 1 zł, ale o pozostawienie wspólnikom swobody w określeniu wysokości kapitału zakładowego stosownie do planowanego rozmiaru działalności spółki. W spór wdarło się jakieś totalne nieporozumienie. Nie wykluczam też, że trzeba zrobić jakieś kolejne otwarcie w sprawie restrukturyzacji kapitału zakładowego. Być może to, co uważaliśmy za dobrą ofertę, czyli model mieszany, gdzie miały być zarówno udziały tradycyjne, jak i beznominałowe, na tyle skomplikował projekt, że przyczyniło się to do jego niezrozumienia, a przez to do oporu przed nim.
Andrzej Kidyba Chciałem zaprotestować. W pana ustach to brzmi tak, jakby środowisko akademickie, teoretycy i praktycy nie rozumieli mechanizmu. Otóż zapewniam, że doskonale zrozumieliśmy, o co chodzi. A spór toczył się o coś innego. Propozycja z naszej strony była taka: zróbmy coś obok, nowy typ czy podtyp spółki.
Michał Romanowski Konstrukcję prawną muszą rozumieć wszyscy, nie tylko profesorowie prawa. Jest ona bowiem adresowana do użytkowników spółki z o.o.
Andrzej Kidyba No właśnie.
Michał Romanowski Nie wykluczam więc, że niezależnie od okoliczności trzeba zachować jasny podział na spółki z udziałami beznominałowymi i bez nich, ale bez ich wartościowania według kryterium bezpieczeństwa dla wierzycieli (spółka z udziałami beznominałowymi nie jest bowiem spółką śmieciową, spółką taniej bandery czy eufemistycznie określaną spółką light). Standard ochrony wierzycieli musi być wysoki. Bez względu na to, czy spółka ma kapitał zakładowy z udziałami nominałowymi, czy udziałowy z beznominałowymi. Konieczne jest zapewnienie możliwości przejścia spółki z o.o. z kapitałem zakładowym na kapitał udziałowy. Rozumiem jednak argumenty, że spółka, w której mamy kapitał zakładowy i udziałowy, staje się konstrukcją prawną skomplikowaną, hermetyczną, a przez to wywołującą obawy.
Andrzej Kidyba Przecież to, co pan mówi, urąga elementarnej logice. Powtarzam, nie była ona dla nas ani skomplikowana, ani hermetyczna, ani wywołująca obawy. Jak można wykazywać, że konstrukcja była skomplikowana dla środowiska akademickiego, a dla przedsiębiorców już nie. To wyższa szkoła jazdy. Mówimy jednak o spółce zagrażającej obrotowi, nigdzie niesprawdzonej i zagrażającej tym, których nazywa pan użytkownikami spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. To demagogia. Powiedzmy raz jeszcze: przygotowaliście panowie zły projekt i dlatego protestowaliśmy, a rząd musiał z niego zrezygnować.
Ale czy owo przechodzenie z jednego kapitału w inny w nowej wersji, która – jak widzę – zapewne ciałem się kiedyś stanie, miałoby być normalną procedurą przekształceniową przewidzianą przez k.s.h.?
Stanisław Sołtysiński Właśnie nie normalną, tylko jakąś uproszczoną, ponieważ w przeciwnym razie koszty ogromnie utrudniałyby przechodzenie z jednej formy w drugą. Przecież istotą poprzedniej propozycji, która dopuszczała formułę mieszaną, było zapewnienie łatwości stopniowego zastępowania dotychczasowych udziałów nominałowych przez udziały tej samej spółki, które nie mają określonej wartości nominalnej. Za takim trybem przemawiały nie tylko trudności związane z postępowaniem konwokacyjnym (chodzi o powiadomienie w formie ogłoszenia wierzycieli spółki i oczekiwaniu na reakcję) w razie obniżenia kapitału zakładowego, gdy spółka wymaga szybkiej restrukturyzacji finansowej, a potencjalni inwestorzy są gotowi objąć nowe udziały tylko pod warunkiem radykalnego obniżenia nominału do rynkowej, godziwej wartości. Brak potrzeby stosowania przepisów k.s.h. o przekształceniu uzasadnia również okoliczność, że spółki z udziałami nominałowymi, beznominałowymi i obu typami praw udziałowych stanowiłyby podtypy spółki z o.o., do których należałoby stosować większość dotychczasowych przepisów kodeksu dotyczących tego samego typu spółki.
O uprawnieniach wspólników decydowałaby liczba udziałów, niezależnie od tego, czy byłyby one tradycyjne, czy bez wartości nominalnej, a o obowiązkach przepisy dotyczące udziałów tradycyjnych bądź beznominałowych. Proszę przy tym pamiętać, że w dyskusjach nie przedstawiono konkretnych argumentów ilustrujących trudności związane z funkcjonowaniem w spółce obu postaci udziałów.
Michał Romanowski Skoro jednak forma pośrednia, czyli mieszana, budzi taki sprzeciw, to proponuję namysł i wymianę poglądów, które pozwolą znaleźć inną metodę łatwego przechodzenia z kapitału zakładowego na kapitał udziałowy. Oczywiście udziały beznominałowe dają spółce większą elastyczność, ale musi być coś za coś. Wprowadzamy przecież test wypłacalności, czyli zwiększamy odpowiedzialność członków zarządu z tytułu dokonywania wypłat na rzecz wspólników.
Andrzej Kidyba To nie jest żaden większy rygoryzm, tylko poprawa ochrony wierzycieli. Tym samym nic złego się nie dzieje.
Jerzy Kozdroń Proszę jednak pamiętać, że projekt zawierający regulację spółek beznominałowych oprotestowało Ministerstwo Finansów. A na wspólnym posiedzeniu rządu i samorządów powiaty powiedziały nam: bardzo proszę, ale oczekujemy rekompensaty z budżetu państwa utraty dochodów z podatku od czynności cywilnoprawnych.
Andrzej Kidyba Stąd moja propozycja, żeby zastanowić się, co warto zmienić, a czego nie. Konieczna jest przy tym umiejętność zarządzania zmianami. Planowaniem, nie chaosem. Bo przecież różnie bywało.
Jerzy Kozdroń To prawda, ale największe problemy legislacyjne dotyczyły czasów, kiedy mieliśmy komisję Przyjazne Państwo. Jej funkcjonowanie doprowadziło do niezwykłych wyścigów. Każdy klub parlamentarny chciał być najlepszy dla przedsiębiorców. Jedni deklarowali: obniżymy minimalny kapitał zakładowy w spółce z o.o. do 15 tys. zł. Wówczas drudzy natychmiast krzyczeli: nie, obniżamy do 5 tys. zł!
Andrzej Kidyba A kiedy ktoś mnie dzisiaj pyta, dlaczego została zmieniona w 2008 r. forma, w jakiej musi być zawarta umowa spółki partnerskiej (z aktu notarialnego na obowiązkową formę pisemną), to odpowiadam, że nie ma to żadnego uzasadnienia natury ekonomicznej ani prawnej. Pamiętam bowiem prośbę jednego z posłów w podkomisji, której byłem ekspertem: „No, niechże się pan przynajmniej na spółkę partnerską zgodzi, bo z czym my do posłów wrócimy, a oni do wyborców...”. I nowelizacja została uchwalona. A przecież tak nie może być.
Jerzy Kozdroń Muszę jednak powiedzieć z dużą dozą satysfakcji, że w tej kadencji Sejmu nawet formalnie poselski projekt zmiany k.s.h. nie wziął się znikąd. Jego zręby pochodziły przecież z projektu założeń, a potem konsultowanego i opiniowanego projektu ustawy. Jego poselskość, że tak to określę, miała służyć wyłącznie zachowaniu półtora miliona złotych z europejskich funduszy. To natomiast, co proponujemy teraz, po spektakularnej rezygnacji – przynajmniej na razie – z udziałów beznominałowych, uważam za potrzebne i wielce pożyteczne.
Pamiętam prośbę jednego z posłów w podkomisji, której byłem ekspertem: „No, niechże się pan przynajmniej na spółkę partnerską zgodzi, bo z czym my do posłów wrócimy, a oni do wyborców...”. I nowelizacja została uchwalona. A przecież tak nie może być.
Relacja z pierwszej części debaty poświęconej temu, jak w praktyce sprawdziły się już wprowadzone zmiany w prawie spółek, ukazała się 30 czerwca 2015 r. („Zmusimy oporne spółki do podporządkowania się. Martwe usuniemy”, DGP nr 124)