Sędzia, broniąc się przed zarzutami, ma pełne prawo skłamać, nawet jeśli jego wina była oczywista. I jest to zgodne z zasadami etyki zawodowej. Tak orzekł wczoraj Sąd Najwyższy jako ostatnia instancja odwoławcza w sprawach sędziowskich dyscyplinarek.
Postępowanie zaczęło się od błahego, 100-złotowego mandatu za przekroczenie prędkości o 14 km/h. Sędzia z Zielonej Góry, który w zeszłym roku dostał pismo w tej sprawie od inspekcji drogowej, zaprzeczył, że to on prowadził auto, mimo że można było go łatwo rozpoznać na zdjęciu z fotoradaru. Co więcej stwierdził też, że nikomu nie pożyczał samochodu w dniu popełnienia wykroczenia. GITD ponowił swoją prośbę o wyjaśnienie, czy to on siedział wtedy za kierownicą i załączył wyraźniejsze zdjęcie z fotoradaru. Jednak mężczyzna po raz kolejny nie przyznał się, że był wtedy kierowcą, a zamiast tego przesłał inspekcji drogowej zaświadczenie, że jest sędzią sądu rejonowego i przysługuje mu immunitet.
Urzędnicy GITD stracili w końcu cierpliwość i mając pewność, że w chwili popełnienia wykroczenia to on prowadził samochód, skierowali do prezesa zielonogórskiego sądu pismo informujące o całej sytuacji. I tak z pozoru trywialna sprawa o wykroczenie drogowe zyskała nowe życie w trwającym blisko rok dwuinstancyjnym postępowaniu dyscyplinarnym. Sędziemu zarzucono przede wszystkim, że uchybił godności sprawowanego urzędu, konsekwentnie kłamiąc, iż to nie on feralnego dnia kierował autem. Mimo że, jak sam potwierdził, samochodu nikomu nie pożyczał.
W toku postępowania dyscyplinarnego sędzia w końcu przyznał, że to on faktycznie był kierowcą, ale nie zapłacił mandatu, gdyż po pierwsze – chroni go immunitet, po drugie – nie zrobił niczego niewłaściwego czy niezgodnego z prawem. Wszystkie informacje przekazane inspekcji drogowej mieściły się zaś w granicach jego prawa do obrony.
Takie wyjaśnienia nie przekonały jednak sądu apelacyjnego (I instancji w sprawach dyscyplinarnych), który uznał sędziego za winnego popełnienia deliktu dyscyplinarnego i ukarał go upomnieniem. W uzasadnieniu podkreślono, że sędzia nie może bronić się w sposób naruszający autorytet urzędu i powinien przyznać się do popełnienia wykroczenia, zamiast brnąć w uporczywe i pokrętne wyjaśnienia (nazwano to wprost „mataczeniem”). Zdaniem sądu dyscyplinarnego taka małostkowość połączona ze zwykłym kłamstwem sprawia wrażenie, jakby mężczyzna chciał wymigać się od odpowiedzialności nawet w sprawie zapłaty 100-złotowego mandatu.
Odwołanie od orzeczenia złożyła Krajowa Rada Sądownictwa, żądając dla sędziego surowszej kary, a mianowicie przeniesienia na inne stanowisko służbowe. Zdaniem rady upomnienie było bowiem karą rażąco niewspółmierną do społecznej szkodliwości jego czynu. – Sędzia chciał pozostać bezkarny, wobec tego jak może sam sprawować władzę sądowniczą? – pytał na rozprawie przedstawiciel KRS Krzysztof Wojtaszek. Podkreślił jednocześnie, że obwiniony miał obowiązek udzielić wszelkich zgodnych z prawdą informacji, które mogłyby pomóc w wyjaśnieniu sprawy, zwłaszcza że przecież nie toczyło się wobec niego postępowanie karne.
Zielonogórski sędzia konsekwentnie domagał się uniewinnienia. – Nie można karać kogoś za to, że się broni. A mnie skazano właśnie za to, że w swojej obronie zaprzeczyłem popełnieniu wykroczenia – stwierdził sędzia, dodając, że jako podejrzany miał nawet prawo skłamać w swoich wyjaśnieniach. W jego ocenie nie ma bowiem powodu, dla którego sędzia ma być bardziej ograniczony w swoim prawie do obrony niż inni obywatele.
I Sąd Najwyższy przyznał mu rację, ostatecznie oczyszczając go z zarzutu uchybienia godności urzędu. – Nikt nie ma obowiązku przyznawać się do popełnienia określonego czynu ani przedstawiać dowodów swojej winy – powiedziała na rozprawie sędzia sprawozdawca Bogumiła Ustjanicz. A zatem broniąc się, sędzia miał prawo skłamać. – Nie można czynić mu zarzutu dyscyplinarnego z faktu, że realizował swoje konstytucyjne i ustawowe uprawnienia – dodała sędzia.
Jednocześnie SN podkreślił, że choć sędzia nie naruszył etyki zawodowej, nie pozostanie bezkarny. Powinien bowiem zapłacić mandat.