W klasie przyszłych medyków jako jedyny zdawał na prawo. Pracę magisterską pisał u promotora, którego inni unikali jak ognia. Zamiast zarabiać krocie na doradzaniu biznesowi, został ekspertem związkowym. Dziś Marcin Zieleniecki jest wiceministrem i właśnie został przewodniczącym Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy
/>
Kilka lat temu chciałem uzyskać – na cito oczywiście – opinię eksperta NSZZ „Solidarność” w sprawie kolejnego, dopiero co upublicznionego projektu nowelizacji kodeksu pracy. Zadzwoniłem do centrali, przedstawiłem zagmatwane propozycje i usłyszałem od wyraźnie zdezorientowanej rozmówczyni: „W takich sprawach tylko pan Zieleniecki mógłby jakoś pomóc”. I tak oto pierwszy raz w życiu porozmawiałem z profesorem, który wówczas był nie tylko pracownikiem naukowym Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, ale także ekspertem doradzającym największemu związkowi zawodowemu w Polsce. Dziś jest wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej. Został też powołany przez premier na przewodniczącego komisji kodyfikacyjnej, która w ciągu 1,5 roku ma przygotować projekty nowego kodeksu pracy oraz zbiorowego kodeksu pracy. Jak widać nie tylko ja zgłaszam się do niego, gdy trzeba zrobić coś niezwykle trudnego. Ale prof. Marcin Zieleniecki ma to we krwi. Bo tak się jakoś ułożyło, że zawsze lgnęły do niego wyzwania. I zawsze zmierzał pod prąd.
Ten hart ducha może mieć źródło w tym, że dorastał w cieniu największej ceglanej warowni Europy – zamku krzyżackiego w Malborku. – Ten niesamowity obiekt powodował, że nawet szare, PRL-owskie lata 80. nabierały ciekawych barw – tłumaczy. To właśnie w zamku przyszły profesor mógł sprawdzić swoją siłę woli. Uczestniczył w zajęciach dla młodzieży organizowanych przez zamkowe muzeum – przez rok licealiści zgłębiali wiedzę o warunkach życia w średniowiecznej twierdzy. Muzeum udostępniło im też część zamku, aby wspólnie z uczniami zaprzyjaźnionej szkoły z Hamburga „przenieśli się w czasie”. Przez tydzień musieli być ubrani w ówczesne stroje, spali na deskach przykryci skórami, uczyli się średniowiecznych sztuk walki, jedli kaszę i mięsiwo (Polacy nie mieli z tym problemów, niemieckie żołądki okazały się mniej wytrzymałe i kilka osób musiało skorzystać z pomocy lekarskiej).
W tym czasie uczeń Marcin Zieleniecki podejmował decyzję o wyborze kierunku studiów. Był w klasie biologiczno-chemicznej, bo w podstawówce planował, że w przyszłości zostanie weterynarzem. Zwyciężyło jednak zainteresowanie historią i geografią. Na prawo zdawał jako jedyny z klasy – pozostali startowali najczęściej na medycynę lub kierunki związane z chemią. Dostał się na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego i studiował... w Sopocie, bo wydział nie miał wówczas jeszcze swojego kampusu i korzystał z budynków innych jednostek. Nikt na studiowanie w kurorcie jednak nie narzekał. Problemy czasów przełomu (1989 r.) były bardziej prozaiczne. – Dostęp do ksero lub komputera był ograniczony. Nie było wówczas np. ujednoliconych aktów prawnych, więc sami je uaktualnialiśmy – wspomina profesor. To, że student Zieleniecki bliżej zajął się prawem pracy, wynika z jego charakteru. – Nie lubiłem procedur. Jednocześnie starsi koledzy z uczelni odradzali seminarium z prawa pracy, bo prowadzący je prof. Czesław Jackowiak był bardzo wymagający. Stwierdziłem więc, że trzeba to sprawdzić – podkreśla.
Opinie okazały się prawdziwe, ale prof. Jackowiak nie miał uwag, gdy seminarzysta Zieleniecki jako pierwszy referował rozdział swojej pracy magisterskiej (dotyczącej roli układów zbiorowych pracy). To właśnie promotor zaraził przyszłego wiceministra bakcylem prawa pracy i ubezpieczeń społecznych. I to on rekomendował go na przyszłego pracownika naukowego wydziału. Po śmierci profesora jego seminarzystów przejęła prof. Urszula Jackowiak, która zaproponowała magistrowi Zielenieckiemu start w konkursie na asystenta w katedrze prawa pracy. I tak oto na 22 kolejne lata związał się z gdańską uczelnią i pokonywał kolejne szczeble kariery akademickiej.
– Siła spokoju. Tak określiłbym jego charakter w dwóch słowach. Jest merytoryczny, ma ogromną wiedzę popartą praktyką, nie jest porywczy, bardzo trudno wyprowadzić go z równowagi. Studenci wiedzą, że jest wymagający, ale też sprawiedliwy. Nie uchodzi za osobę przesadnie surową – mówi prof. Jakub Stelina, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego.
Zanim jednak rozpoczął pracę na uczelni, został zatrudniony jako ekspert komisji krajowej NSZZ „Solidarność” (na piątym roku studiów). Początkowo przede wszystkim uczestniczył w negocjowaniu układów zbiorowych, np. dla sektora hutniczego (często podróżował na linii Gdańsk – Katowice). Był 1994 r. – najlepszy moment na zakładanie własnej kancelarii i zarabianie wielkich pieniędzy na doradzaniu kiełkującemu biznesowi. Przyszły profesor wybrał jednak profesjonalne usługi dla największej centrali związkowej i pracę na uczelni. Dzięki temu zyskał jednak możliwość rozwoju i poszerzania wiedzy – zarówno w teorii (praca akademicka), jak i praktyce (doradztwo dla związku). Łączenie obu tych funkcji nie było jednak łatwe i wymagało poświęceń. Pracę doktorską (dotyczącą kwestii ubezpieczenia zdrowotnego) udało mu się sprawnie przygotować dzięki dwóm stażom w Instytucie Maxa Plancka – Zagranicznego i Międzynarodowego Prawa Socjalnego w Monachium.
Gdy został już samodzielnym pracownikiem naukowym, pojawiły się nowe wyzwania. Telefon z propozycją objęcia teki wiceministra odebrał tuż przed wykładem dla studentów. – Tego dnia mogli odczuć, że myślami jestem gdzie indziej – podkreśla. Po konsultacjach rodzinnych zdecydował się na podjęcie nowej funkcji. – Przyzwyczaiłem się już do tego, że prowadzę kilka działalności jednocześnie. A oferta aby nie tylko analizować przepisy, ale też na bieżąco uczestniczyć w ich tworzeniu, nie zdarza się często – tłumaczy swoją decyzję. Od prawie roku pełni funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Z ramienia rządu odpowiada za funkcjonowanie systemu ubezpieczeń społecznych. Od 15 września zajmuje też stanowisko przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy. A to oznacza, że przyjął odpowiedzialność za przygotowanie dwóch projektów ustaw, które na nowo uregulują warunki zatrudnienia około 13 milionów polskich pracowników.
– Jego wybór na tę funkcję to bardzo dobra decyzja. Gwarantuje spokojną, merytoryczną pracę. A emocji przecież nie zabraknie, bo w komisji uczestniczą nie tylko przedstawiciele nauki, ale też związków zawodowych i organizacji pracodawców – uważa prof. Jakub Stelina.
Czasu na przemyślenia dostarcza mu jego hobby, czyli jazda na rowerze (50 km) i biegi (10 km), które trenował jeszcze jako młodzik i junior w Malborku. No i oczywiście cotygodniowe kursy do Gdańska, tyle że tym razem nie z Katowic, lecz z Warszawy.