Wynik referendum w sprawie Brexitu pokazał, że wielowiekowa anglosaska tradycja prawna nie współgra z kontynentalną filozofią władzy i prawa.
W dyskusji o przyczynach negatywnego wyniku referendum w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej przeważają głosy, że był to sprzeciw społeczeństwa wobec stylu uprawiania polityki przez brukselskich urzędników. Przywołuje się w tym kontekście zarówno absurdalne projekty legislacyjne wypracowywane w zbiurokratyzowanych strukturach UE, jak i zjawisko deficytu demokracji, czyli ograniczoną legitymację wybieranych w toku skomplikowanych negocjacji przez polityczne elity unijnych funkcjonariuszy. Zwykły obywatel Unii – a zatem także Brytyjczyk – oglądał ich co najwyżej w telewizji i tylko w niewielkim stopniu jest w stanie identyfikować się z brukselską polityką oraz formułowanymi w jej ramach celami.
Na tego rodzaju dywagacje sporo czasu przeznaczyli już jednak publicyści i komentatorzy. O wiele mniej uwagi poświęcono natomiast wątkowi prawnych uwarunkowań Brexitu oraz specyficznej roli, jaką Wielka Brytania pełniła dotychczas w kształtującym się systemie prawnym Unii Europejskiej. Powszechny jest bowiem pogląd, że kraj ten w zasadzie nigdy w pełni nie znalazł się w UE. Nie wynika to jedynie z nastrojów eurosceptycznych, które na tle innych państw członkowskich Unii zapewne i tak nie były najsilniejsze. Były za to niezwykle niebezpieczne, gdyż hasło opuszczenia UE głosiły nie tylko pozostające poza głównym nurtem krajowej polityki skrajne ugrupowania, lecz w jakiejś mierze cała klasa polityczna. Typowy polityk brytyjski z definicji był więc w pewnym sensie eurosceptykiem.
Taki stan rzeczy jest przede wszystkim pokłosiem specyficznych uwarunkowań kulturowych, które na trwałe odcisnęły się w ogólnej świadomości Brytyjczyków, zwłaszcza Anglików. A należy zdać sobie przy tym sprawę z faktu, jak istotny dla kształtowania się każdej kultury jest jej element prawny. To właśnie on formuje bowiem świadomość społeczeństwa związaną z jego wewnętrznym porządkiem, a przede wszystkim standaryzuje podstawowe wartości wyznawane przez wspólnotę. W tym sensie prawo, za sprawą zjawiska pozytywizacji, zawsze skutkuje ujednoliceniem reguł, które służą cementowaniu więzi społecznych oraz budowie samoświadomości wspólnoty. Reguły moralne, obyczajowe czy religijne nie muszą być podzielane przez wszystkich członków społeczeństwa albo pojmowane czy hierarchizowane w taki sam sposób. Tymczasem prawa przestrzegamy wszyscy, bo jako społeczeństwo wspólnie wypracowaliśmy zasady o określonej treści i mocy wiążącej. Część z nich pokrywa się z regułami mającymi swoje źródło w moralności, religii czy normach społecznych. Te, które przyjmują formę norm prawnych lub stanowią ich podstawę, są (a przynajmniej powinny być) powszechnie akceptowane. Jeśli tak nie jest, to możemy mówić o narzucaniu za pośrednictwem prawa woli bądź ideologii określonej grupy społecznej.
Co istotne, wynik referendum w sprawie Brexitu trzeba uznać za zwycięstwo idei Europy wolnych ojczyzn, a zatem opartej na ustroju konfederacyjnym organizacji, która zrzesza państwa w celu realizacji wspólnej polityki gospodarczej i międzynarodowej, ale już nie wewnętrznej (do tej koncepcji nawiązywał też ostatnio w swoich wywiadach Jarosław Kaczyński). Na marginesie warto zauważyć, że przynajmniej od podpisania traktatu z Lizbony w 2007 r. w środowisku brukselskich urzędników, a zwłaszcza kluczowych graczy na europejskim rynku koncepcji politycznych, ewidentnie dominowała wizja Europy federacyjnej wcielana w życie, co szczególnie istotne, w oparciu o kontynentalne koncepcje państwa i prawa. Taką ocenę potwierdza chociażby przewijający się ostatnio w mediach pomysł niemieckiego ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera, którego treść można sprowadzić do propozycji wzmocnienia brukselskiego centralizmu, a jednocześnie osłabienia wszelkich tendencji odśrodkowych.
Należy przy tym zauważyć, że brytyjska wizja Europy, wyrażona w rezultacie czerwcowego referendum, nie wynika ze świadomego, dokonanego współcześnie wyboru, jak to ma obecnie miejsce w przypadku Polski. Jest ona bowiem głęboko zakorzeniona w długiej tradycji pojmowania państwa i jego roli oraz charakteru i formy prawa jako porządku, który spaja społeczeństwo i organizuje sprawowanie w nim władzy politycznej. Dominujące w Europie kontynentalnej pozytywistyczne uprawianie prawa oraz zgodna z taką filozofią koncepcja sprawowania władzy nie mogły zostać zaakceptowane przez wielowiekowe dziedzictwo kultury anglosaskiej osadzonej w ideach decentralizacji władzy, ograniczania uprawnień rządu centralnego oraz w dalszym ciągu ważnej roli zwyczaju jako źródła prawa. System prawny Unii Europejskiej w pewnym zakresie zapożyczył nawet niektóre rozwiązania z kultury anglosaskiej. Chodzi przede wszystkim o kwestie związane z aktywizmem sędziowskim, niektóre elementy prawotwórstwa sądowego i normodawczej mocy orzeczeń sądownictwa unijnego. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że mimo wszystko odbywa się to na podstawie innego mechanizmu niż dualistyczny katalog źródeł prawa właściwych prawu anglosaskiemu (w dalszym ciągu z istotną rolą orzecznictwa sądowego jako źródła prawa).
Jakiś czas temu Unia była na rozdrożu. Kształtujący się wciąż system prawny tej struktury politycznej podawano jako przykład zjawiska konwergencji kultur prawnych w sposób kreacyjny, którego skutkiem było powstanie swoistego porządku prawnego o cechach wspólnych różnym systemom prawnym państw przynależących do odmiennych kręgów kulturowych cywilizacji zachodniej. W toku rozwoju koncepcji ustrojowych w Unii Europejskiej wpływ myśli anglosaskiej uległ marginalizacji, w efekcie czego wielu Brytyjczyków ma dziś ograniczoną możliwość identyfikowania się z formą sprawowania władzy przez Brukselę. Oby i nas to nie dotknęło.
Powiązanie kulturowo–prawnych uwarunkowań z nastrojami eurosceptycznymi, które złożyło się na opozycyjną postawę Wielkiej Brytanii wobec Unii, najwyraźniej ujawniło się w Anglii. To właśnie na tym obszarze Zjednoczonego Królestwa zwolennicy opuszczenia UE odnieśli najbardziej zdecydowane zwycięstwo. A przecież to on jest rdzeniem kultury anglosaskiej. Prawo kontynentalne zostało tam odrzucone, gdyż od zarania dziejów było postrzegane jako prawo okupanta – Rzymu. Przesuwając barometr europejskiej integracji w kierunku koncepcji prawa i porządku sprawowania władzy właściwym ideom wyrosłym na gruncie tradycji kontynentalnej, UE i brukselskie elity w pewnym sensie intelektualnie wypchnęły to, co Anglików mogło jeszcze do Unii przyciągnąć. Widać to wyraźnie na przykładzie Szkocji czy Irlandii Północnej, których prawodawstwo opiera się przede wszystkim lub przynajmniej w większej mierze na kulturze prawa stanowionego. Sposób działania Unii jest tam po prostu łatwiej akceptowalny.
Oczywiście Unia, dzięki oparciu na określonej filozofii prawa, stanowi sprawniejszy, a z pewnością bardziej spójny organizm polityczny. Pytanie tylko, czy unia karolińska to faktycznie cała Europa. Innymi słowy, czy taką Unię będzie można jeszcze nazywać Europejską?
System prawny UE w pewnym zakresie zapożyczył niektóre rozwiązania właściwe kulturze anglosaskiej. Przede wszystkim kwestie związane z aktywizmem sędziowskim, niektóre elementy prawotwórstwa sądowego i normodawczej mocy orzeczeń sądownictwa unijnego
Unia, dzięki oparciu na określonej filozofii prawa, stanowi sprawniejszy, a z pewnością bardziej spójny organizm polityczny. Pytanie tylko, czy unia karolińska to faktycznie cała Europa?