Nowa procedura karna, która weszła w życie w lipcu 2015 r., zmieniła filozofię prowadzenia procesu. Uczyniła ona sędziego bezstronnym arbitrem rozsądzającym spór między oskarżycielem a obroną - nosi to nazwę kontradyktoryjności, w miejsce wcześniejszego modelu tzw. inkwizycyjności, gdy na sądzie ciąży inicjatywa dowodowa w postaci przesłuchiwania świadków i zbierania dowodów.
Resort sprawiedliwości pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry od początku krytycznie oceniał tę reformę i zapowiadał odejście od niej.
"Otrzymujemy sygnały, że reforma się nie sprawdza" - oświadczył poseł Waldemar Buda (PiS), który prezentował pytanie do rządu na temat skutków reformy. Według niego doszło do tego, że obecnie, po reformie, sędzia jedynie przygląda się dowodom oskarżenia i obrony.
"Wszystko jest możliwe do zaakceptowania, bo takie rozwiązania funkcjonują w systemie anglosaskim, ale tam do tych rozwiązań dochodzono wiele lat, a u nas - po krótkim vacatio legis (nowelę K.p.k. uchwalono we wrześniu 2013 r., weszła w życie 1 lipca 2015 r. - PAP). Dziś prokuratorzy są na przegranej pozycji - mają 10 razy więcej spraw, nie mają aparatu wspomagającego, nie mogą walczyć jak równy z równym z obroną. Skutkiem tego będziemy mieć coraz więcej uniewinnień" - alarmował.
Jak dodał, już wiadomo, że wpływ aktów oskarżenia do sądów jest dużo mniejszy. "Prokuratorzy boją się działać z taką intensywnością jak dotychczas, bo wiedzą, że sąd nie będzie im pomocny jak dotychczas, bo sąd będzie tylko arbitrem. Wiemy, że część sądów i prokuratorów stosuje tę zasadę krańcowo, a część sądów jednak przeprowadza dowody z urzędu" - powiedział Buda.
Odpowiadając, wiceminister Patryk Jaki uznał, że reforma nie była konieczna, a "sąd z uwagi na swą bezstronność powinien pełnić funkcję gwaranta zapewnienia praw i wolności, ale też trafnej reakcji karnej". "Sąd powinien dążyć do zasady prawdy materialnej. Nie trzeba wielkiej wnikliwości, by ocenić, kto będzie miał łatwiej w gąszczu przepisów - osoby bogate, które stać na najlepszych prawników i długi proces" - dodał.
Według Jakiego wprowadzony w 2015 r. system może paraliżować prace prokuratury. "Ryzyko wydania niesłusznego wyroku uniewinniającego, uwalniającego od odpowiedzialności karnej, jest wielkie. Członkowie komisji kodyfikacyjnej (którzy przygotowali projekt) sami szacowali na około 30 proc. skalę uniewinnień, podczas gdy w modelu inkwizycyjnym wynosił on około 2 proc." - zauważył.
Wiceminister dodał, że w drugim półroczu 2015 r. jedną trzecią spraw zakończono w postępowaniu przygotowawczym wnioskiem o wymierzanie kary w trybie konsensualnym. "Rok wcześniej było to jedynie 15 proc. W tym trybie mogą się kończyć nawet sprawy o brutalne gwałty. Nie może być na to zgody" - powiedział.
W dyskusji wzięło udział 10 posłów - z PiS, PO i PSL. Jak wskazywał Wojciech Wilk (PO), program rządu to "zmiana dla samej zmiany" i "bezrefleksyjne cofanie reform wprowadzanych przez koalicję PO-PSL".
"Dopiero minęło osiem miesięcy, a po takim czasie niezwykle trudno ocenić skutki reformy postępowań karnych" - wskazywała natomiast Andżelika Możdżanowska (PSL).
W odpowiedzi Jaki zaznaczył, że już teraz można ocenić, jak działa model kontradyktoryjny, gdyż liczba aktów oskarżenia zmniejszyła się o jedną trzecią. "Ale mamy też przekonanie, że odejście od tej reformy jest konieczne, bo miała ona wadliwe założenie, iż spór jest ważniejszy od prawdy" - dodał.
W czwartek po południu Sejm będzie kontynuował prace nad projektem odejścia od kontradyktoryjnego procesu karnego i powrotu do modelu sprzed reformy wprowadzonej 1 lipca 2015 r.
W drugiej połowie lutego projekt zaakceptowały - sejmowa podkomisja oraz komisja nadzwyczajną do spraw zmian w kodyfikacjach. Do projektu wprowadzono ponad 30 poprawek głównie autorstwa MS. Chodziło m.in. o kwestię wykorzystania w sprawie dowodu uzyskanego z naruszeniem prawa - co krytykowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka.