Posłowie PiS skierowali niedawno do ministra sprawiedliwości interpelacje, w których sugerują obniżenie wysokości kosztów zasądzanych od strony przegrywającej proces. Dotyczą one reguł w rozporządzeniu uzupełniającym przewidzianą w kodeksie postępowania cywilnego zasadę zwrotu stronie wygrywającej poniesionych przez nią kosztów zastępstwa procesowego w sprawach z wyboru i wprowadzającym stosowną taryfę.
W odpowiedzi wiceminister sprawiedliwości napisał, że rozwiązania przyjęte w rozporządzeniach z 22 października 2015 r. „są aktualnie przedmiotem analizy pod kątem potrzeby wprowadzenia ewentualnych zmian”. Mamy nadzieję, że ta enigmatyczna odpowiedź jest uprzejmym wskazaniem, iż nie można porównywać rzeczy nieporównywalnych.
Posłów zaniepokoiło to, że stawki z wyboru wzrosły, podczas gdy stawki za reprezentację z urzędu niewiele się zmieniły. Zatem w ocenie posłów powstanie utrudnienie w dostępie do usług prawniczych ze względu na wysokie koszty reprezentacji z wyboru oraz nierówność w prawie co do zwrotu kosztów procesu: prawnicy występujący w postępowaniu z urzędu są bowiem gorzej opłacani od tych działających z wyboru. Powyższe twierdzenia oparte są jednak na całkowitym niezrozumieniu istoty i sensu obu instytucji, zupełnie oderwanym od rzeczywistości.
Bardziej niż sam pomysł obniżania taryfy smuci niezrozumienie przez posłów zasad rządzących rynkiem usług prawnych. Interpelujący nie dostrzegają zasadniczej odmienności między wynagrodzeniem za czynności wykonywane z urzędu a zwrotem kosztów zastępstwa procesowego z wyboru. W pierwszym przypadku chodzi o wynagrodzenie za pracę adwokata wykonywaną na zlecenie organu władzy publicznej. W drugim – o zwrot wydatków poniesionych przez stronę wygrywającą proces przez stronę przegrywającą. W odniesieniu do zwrotu kosztów procesu z wyboru wyróżnić można trzy modele: zwrot pełnych udokumentowanych kosztów (z pewnym ograniczeniem uznaniem sędziowskim przyjęty w Wielkiej Brytanii), zwrot kosztów ograniczony taryfą (Polska), brak zwrotu kosztów w ogóle – każdy płaci za siebie (USA). Wybór modelu nie jest oczywisty – zależy od odpowiedzi na pytanie, kto ma ponieść koszty procesu: wygrywający czy przegrany, i w jakiej proporcji. Ale ta sprawa nie ma nic wspólnego z dostępem do sądu.
Polski model nakłada na stronę przegrywającą obowiązek zwrotu przeciwnikowi kosztów procesu, w ramach których znajduje się wynagrodzenie adwokata, nie wyższe niż stawki opłat określone w rozporządzeniu (art. 98 par. 1 i 3 k.p.c.). Sąd zatem zasądza zwrot wynagrodzenia faktycznie zapłaconego, nie wyższego jednak niż określone w taryfie. Czy taryfa niższa, czy wyższa – nie ma znaczenia w perspektywie dostępu do sądu. Te koszty bowiem nie są dla adwokata, lecz dla jego klienta, a o ich wysokości decyduje rynek. Ma to więc znaczenie dla przegrywającego i dla wygrywającego o tyle, że przesądza, kto i w jakiej części, w ostatecznym rozrachunku, poniesie koszty adwokata reprezentującego tego, kto wygrał – czy on sam, czy ten, kto przegrał. Inicjatywa obniżania stawek ograniczy więc po prostu prawa tej strony, która słusznie dochodzi swoich praw przed sądem. Pomimo wygrania procesu nie będzie bowiem mogła uzyskać od strony przegrywającej zwrotu kosztów, które już poniosła.
Stawki z urzędu dotyczą zupełnie czego innego. To wynagrodzenie dla adwokata z tytułu zleconej przez organ władzy publicznej obowiązkowej sprawy z urzędu. I jako takie występuje ono w każdym systemie prawa. Słuszne jest zresztą spostrzeżenie, że stawki te są zbyt niskie. Z tego powodu dzisiejszy model świadczenia pomocy prawnej z urzędu opiera się na adwokackim poczuciu odpowiedzialności. Adwokaci realizują swoje obowiązki w następstwie decyzji administracyjnych: sądowych lub samorządowych. W sprawach z urzędu – z uzasadnieniem wątpliwym w świetle konstytucyjnej zasady wolności pracy i działalności gospodarczej (art. 65 i 20) – są zmuszani do pracy pod sankcjami dyscyplinarnymi i karami pieniężnymi nakładanymi przez sąd. Nieważne, czy adwokat pracuje poniżej kosztów swojej działalności. Obowiązek to obowiązek, a adwokaci są obowiązkowi. Ale traktowanie tej symbolicznej zapłaty jako punktu odniesienia do stawek z wyboru to nieporozumienie.
W realiach gospodarki rynkowej nikt nie będzie prowadził działalności gospodarczej za wynagrodzenie, które nie pokrywa jej kosztów. To, że adwokat zwykle poprowadzi sprawę z urzędu poniżej kosztów, oznacza, że koszty te pokrywa ze środków uzyskiwanych ze spraw z wyboru. W ten sposób znacząca część kosztów spraw z urzędu, zlecanych przez organy władzy publicznej, pokrywana jest nie ze środków publicznych, lecz z wypracowanego przez adwokatów zysku. Politycy powinni rozumieć, że nie wolno na dłuższą metę tolerować przymusowej i nieuczciwej organizacji systemu pokrywania obowiązków socjalnych państwa z kieszeni adwokatów.
W odniesieniu do spraw z urzędu – zamiast majstrować przy rozporządzeniu – trzeba pilnie stworzyć mechanizmy gwarantujące uczciwe zasady wynagradzania. Należy rozważyć np. stworzenie systemu publicznych zamówień usług prawnych (a takimi jest praca adwokatów w sprawach z urzędu) opartego na kryteriach rynkowych (np. podobnych do obowiązujących w prawie zamówień publicznych). To społeczeństwo bowiem poniesie koszt załamania rynku pomocy prawnej, jeśli adwokaci – powołując się na konstytucję – zmuszeni będą odmówić jej świadczenia.
W odniesieniu zaś do stawek z wyboru trzeba zdecydować się na któreś z rozwiązań. Jeśli chce się ograniczyć bezzasadne procesy – zwrot kosztów powinien nastąpić według stawek wyższych lub nawet według całości kosztów rzeczywiście poniesionych. Ryzykując zwrotem kosztów na rzecz strony przeciwnej, trzeba trzy razy się zastanowić przed wytoczeniem niezasadnej sprawy. Jeśli chcemy, by spraw było dużo i nieważne, czy słusznych, można zwrot kosztów ograniczyć. Strona, która nie ryzykuje kosztami, będzie bardziej skora do sądu. Natomiast mieszanie instytucji zwrotu kosztów procesu w sprawach z wyboru z wynagrodzeniem w sprawach z urzędu świadczy wyłącznie o niekompetencji. Zanim zada się pytanie, zwłaszcza w formie interpelacji, warto zrozumieć, o co się w istocie pyta.