Choć nie złamał żadnego przepisu ani nie zachowywał się nieetycznie, sędzia i tak może otrzymać karę dyscyplinarną. Zdaniem Ministerstwa Sprawiedliwości przepisy, które na to pozwalają, trzeba zmienić.
Sąd Najwyższy uznał przed kilkoma dniami, że sędzia P.S. popełniła delikt dyscyplinarny. Przyznał przy tym, że nie dopuściła się ona żadnego z czynów wskazanych w art. 107 par. 1 prawa o ustroju sądów powszechnych (t.j. Dz.U. z 2015 r. poz. 133 ze zm.), a więc nie obraziła w sposób oczywisty i rażący żadnego przepisu prawa ani nie uchybiła godności urzędu sędziego. SN uznał ją jednak za winną popełnienia „innego przewinienia służbowego” (sygn. akt SNO 78/15).
– Z całą pewnością przyjrzymy się bliżej temu postępowaniu dyscyplinarnemu. Ten przypadek bowiem w sposób bardzo jaskrawy wskazuje, że obecne przepisy wymagają doprecyzowania – komentuje Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.
Sprzeczne wyroki
W opisywanej sprawie chodziło o dyżur, jaki P.S. pełniła jako sędzia rodzinny. Odebrała wówczas telefon z niezidentyfikowanego numeru. Dzwoniący mężczyzna oświadczył, że jest pracownikiem zakładu poprawczego i zgłasza, że jedna z jego wychowanek nie wróciła z przepustki w wyznaczonym terminie i zamierza opuścić kraj. Sędzia poleciła, aby mężczyzna udał się na komendę policji w celu zgłoszenia zaginięcia podopiecznej oraz przesłał do sądu faks z prośbą o spowodowanie doprowadzenia wychowanki do placówki. Po tym telefonie sędzia zadzwoniła na policję i poinformowała, że na komendę zgłosi się pracownik zakładu poprawczego i złoży zawiadomienie o zaginięciu wychowanki. Poprosiła też, aby skontaktować się z nią, gdy tak się stanie. W tym dniu jednak nikt już do sędzi nie dzwonił.
Zastępca rzecznika dyscyplinarnego postawił jej natomiast zarzut przewinienia służbowego polegającego na odmowie podjęcia czynności służbowych (niewydanie w trybie natychmiastowym nakazu doprowadzenia).
Sąd I instancji sędzię uniewinnił. Uznał bowiem, że nie doszło do oczywistej i rażącej obrazy przepisów. Jak bowiem zauważył, ani zastępca rzecznika dyscyplinarnego, ani wizytator oceniający działanie obwinionej nie wskazali, obrazy których to przepisów prawa miała się ona dopuścić. Z żadnych bowiem regulacji nie wynika jasno, że sędzia rodzinny w takim przypadku powinien wydać nakaz doprowadzenia.
Co więcej, sąd apelacyjny zauważył, że nie można również uznać, iż zachowanie sędzi uchybiało godności urzędu. Jak bowiem podkreślono w uzasadnieniu wyroku, podjęła ona pewne działania zmierzające do wyjaśnienia sprawy.
Od tego wyroku odwołał się zastępca rzecznika dyscyplinarnego, a Sąd Najwyższy uchylił go i przekazał sprawę do ponownego rozparzenia. Jak podkreślił bowiem w uzasadnieniu, sędzia pełniący dyżur ma obowiązek nie tylko pozostawać „w telefonicznej gotowości do wykonania czynności sędziowskich”, ale również wykonać niecierpiące zwłoki czynności judykacyjne, które nie mogą być zrealizowane przez telefon. SN uznał, że „ujawnione zaniechania wykonywania obowiązków służbowych przez obwinioną, która była wyznaczona do pełnienia dyżuru sędziowskiego, stanowiły oczywiste uchylenie się od wykonania elementarnego obowiązku służbowego rozpoznania niecierpiącego zwłoki wniosku o przymusowe zatrzymanie i doprowadzenie osoby, która ukryła się przed dalszym odbywaniem kary umieszczenia w zakładzie poprawczym (...)”.
Sąd apelacyjny, po ponownym rozpoznaniu sprawy i po wzięciu pod uwagę zastrzeżeń SN, uznał sędzię P.S. za winną popełnienia deliktu dyscyplinarnego i skazał na karę nagany. Obwiniona po raz kolejny odwołała się od tego wyroku, na skutek czego w ostatni wtorek sprawą znów zajął się SN.
Inne przewinienie
Podczas rozprawy zarówno sama obwiniona, jak i jej obrońca sędzia Cezary Skwara próbowali wykazać, że nie ma podstaw, aby uznać, iż nie wykonała ona czynności, do których była zobowiązana.
– W sytuacji, o jakiej tu mówimy, zakład poprawczy powinien był zgłosić ucieczkę wychowanki, a policja z automatu powinna rozpocząć poszukiwania i umieścić ją w policyjnej izbie dziecka. A sędzia powinien zostać jedynie poinformowany o podjętych czynnościach – przekonywał Cezary Skwara.
Zgodnie bowiem z obowiązującym w dacie zdarzenia art. 40 par. 7 ustawy o postępowaniach w sprawach nieletnich (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 382 – dalej: u.p.n.) policja, na okres nie dłuższy niż pięć dni, mogła umieścić nieletniego w policyjnej izbie dziecka, jeżeli przebywał on samowolnie poza schroniskiem dla nieletnich, młodzieżowym ośrodkiem wychowawczym lub zakładem poprawczym. Z kolei art. 41 tej ustawy jasno stanowi, że sędzia sprawuje jedynie nadzór nad wykonywaniem przez policję tych czynności.
Sędzia P.S. wielokrotnie podkreślała, że nie mogła mieć pewności, czy była to ucieczka, czy też nieletnia rzeczywiście nie wróciła z przepustki.
– Osoba, która do mnie dzwoniła, nie potrafiła udzielić mi podstawowych informacji. Na każde moje pytanie odpowiadała: „nie wiem”. W związku z tym nie byłam nawet pewna, czy jest ona pracownikiem zakładu poprawczego. Nie znałam też numeru, z którego dzwoniła – tłumaczyła sędzia.
Uznała więc, że najlepiej będzie, gdy osoba dzwoniąca uda się na komisariat, gdzie po pierwsze zweryfikowana zostanie jej tożsamość, a po drugie policja przyjmie zgłoszenie i z automatu podejmie, właśnie w trybie z art. 40 par. 7 u.p.n., natychmiastowe czynności zmierzające do zatrzymania nieletniej. Niestety, pracownik zakładu poprawczego nie stawił się na komendzie. Co więcej, do sądu nie wpłynął faksem – tak jak o to prosiła sędzia – żaden wniosek.
Jednak zdaniem Karola Kołodziejczyka, zastępcy rzecznika dyscyplinarnego, wszystkie te okoliczności nie miały większego znaczenia dla oceny postępowania sędzi.
– Obwiniona bowiem nawet nie zainteresowała się, czy taki wniosek do sądu wpłynął. Tak więc już nawet to należy uznać za uchybienie. Pani sędzia otrzymała informację, że wychowanka nie wróciła z przepustki i nie miała żadnych podstaw, aby sądzić, że to była ucieczka. Zresztą wcale tego nie sprawdziła, a jedyne, co zrobiła, to wykonała jeden telefon do policji – mówił na rozprawie przed SN.
Podkreślił również, że sędzia nie miała żadnych kompetencji do tego, aby wydawać wiążące polecenia pracownikowi zakładu poprawczego.
Sąd przyznał mu rację i uznał sędzię P.S. winną popełnienia innego – niż rażąca i oczywista obraza przepisów czy też uchybienie godności sędziego – przewinienia dyscyplinarnego. Uchylił jednak nałożoną karę i umorzył w tym zakresie postępowanie.
Sędzia nie kryje, że czuje się kozłem ofiarnym. Jej zdaniem bowiem to, co się stało, było w dużej mierze efektem złej organizacji sądu, do którego wówczas była oddelegowana.
– W tym sądzie np. w trakcie dyżurów pracownik sekretariatu nie przebywał w budynku – opowiada.
Cezary Skwara tłumaczył, że to bardzo utrudniało pracę sędziemu, który przez to nie był w stanie zweryfikować, czy odpowiednie dokumenty wpłynęły do sądu np. faksem.
– Sąd przecież nie działa w oparciu o rozmowy telefoniczne, a właśnie o dokumenty – kwituje sędzia P.S.
Na marginesie dodaje, że w dokumentacji brak jest zarówno faksu rzekomo przesłanego przez pracownika zakładu poprawczego, jak i przepustki, która miała być udzielona wychowance.
– To niepokojące, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że wszystkie pozostałe przepustki są. Brakuje tylko tej jednej – mówi.
Niejasne przepisy
Ten przypadek najprawdopodobniej stanie się asumptem do zmian w przepisach prawa. Jak mówi wiceminister Łukasz Piebiak, chodzi o przepisy regulujące obowiązki sędziego rodzinnego w odniesieniu do nieletnich i szerzej: postępowania w wypadku ucieczek z zakładów poprawczych.
– Do rozważenia pozostaje także interwencja legislacyjna w zakresie prawa o ustroju sądów powszechnych, bo przesłanki pozwalające wszcząć wobec sędziego postępowanie dyscyplinarne wydają się być określone zbyt ogólnie. Dla przykładu można się zastanowić, co konkretnie należy rozumieć przez pojęcie „uchybienia godności urzędu”? Ta przesłanka może być interpretowana w sposób zupełnie swobodny, a tym samym prowadzić do wszczynania postępowań dyscyplinarnych z dowolnych powodów – zauważa wiceminister.
I dodaje, że niestety takie przypadki nadal się zdarzają, i to wcale nierzadko. – Odpowiedzialność dyscyplinarna ma charakter represyjny, a jako taka powinna być dookreślona w ustawie w taki sposób, aby sędzia nie miał wątpliwości, jakie jego zachowanie jest dozwolone, a jakie nie. Obecnie tak niestety nie jest, a nasze przepisy na tle regulacji obowiązujących w innych krajach jawią się jako wyjątkowo niedookreślone – podkreśla Piebiak.
Doktor Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa jednak, że problem leży nie w przepisach, lecz w ludziach, którzy je stosują. – Nie da się takich sporów uniknąć. Postępowanie dyscyplinarne jest skonstruowane prawidłowo. Działania sędziego oceniane są przecież przez niezawisły sąd, w składzie kolegialnym. Zagwarantowana jest również kontrola instancyjna – zauważa dr Zaleśny.