Nasza polemika ma charakter konfrontacyjny, bo liczymy, że w końcu zacznie się rzetelna i merytoryczna dyskusja nad procesem karnym i to w gronie osób, które mają pojęcie o praktyce.
Dziennik Gazeta Prawna
Marcin Świerk, sędzia Sądu Okręgowego w Rzeszowie, przewodniczący Wydziału II Karnego / Dziennik Gazeta Prawna
Lektura kolejnych wypowiedzi wytrwałych krytyków nowelizacji kodeksu postępowania karnego (przykładowo: „Nowela k.p.k. odbija się czkawką”, DGP z 28 października 2015 r.) skłania nas do polemiki. Podejmujemy ją z pozycji wieloletnich praktyków, z jednej strony sędziego, z drugiej zaś adwokata (a kiedyś prokuratora), a więc osób znających realia każdej ze stron „sporów” dotyczących nowej procedury.
Mamy nadzieję, że nasze opinie pozwolą na choć częściowe uporządkowanie wiedzy, gdyż wiele uwag, często kompletnie nietrafionych, które niedawno zostały poczynione, wskazuje na brak znajomości poruszanej problematyki (najprawdopodobniej w związku z niewielkim doświadczeniem praktycznym, przynajmniej w ostatnim czasie). Mogą też być pokłosiem z założenia negatywnego nastawienia do nowelizacji k.p.k. motywowanego interesem reprezentowanego zawodu prawniczego.
Dostrzegamy niedociągnięcia i pewne błędy noweli (połowa składu autorskiego tejże publikacji zwracała już na nie uwagę na łamach DGP). Mają one jednak charakter – przy minimum dobrej woli i umiejętności analizy tekstu prawnego – przezwyciężalny i można im zaradzić sensownym przemodelowaniem postępowania przygotowawczego. Tym razem pragniemy zwrócić uwagę na inne aspekty „szokującej” czy też „zatrważającej” – jak się twierdzi – rzeczywistości.
Otóż krytykujący nowe przepisy zwracają uwagę na spadającą liczbę aktów oskarżenia i porównują dane z 2015 r. i z roku poprzedniego. W owym spadku widzą zaś porażkę nowelizacji. Niewątpliwie spraw wpłynęło mniej. Pytanie: dlaczego? Odrzucając najprostsze i łatwo weryfikowalne wytłumaczenie (najpewniej też błędne), mianowicie takie, że po prostu nastąpił spadek przestępczości, zmniejszony wpływ hipotetycznie może być spowodowany następującymi przyczynami:
● prokuratorzy nie prowadzą (nadzorują) postępowań,
● prokuratorzy prowadzą (nadzorują) postępowania, jednak ich nie kończą,
● prokuratorzy kończą postępowania, jednak z nieodgadnionych powodów nie sporządzają aktów oskarżenia (umarzając część postępowań),
● prokuratorzy sporządzają akty oskarżenia, ale z równie tajemniczych przyczyn nie przesyłają ich do sądów.
We wszystkich wskazanych wypadkach (oprócz umarzania postępowań) należałoby się zastanowić nad uwarunkowaniami takiego stanu rzeczy, a w razie ustalenia, że brak jest dobrych powodów do wskazanych zaniechań, trzeba byłoby w konsekwencji rozważyć, czy osoby za nie odpowiedzialne nie powinny podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej. Wierzymy jednak, że wskazane wyżej założenia mają charakter czysto teoretyczny. Problem jednak gdzieś jest.
Jak zauważamy, samo porównanie liczby spraw, które wpłynęły do sądów z aktami oskarżenia (lub wnioskami z 335 k.p.k.), nie jest miarodajne. Policzyć bowiem należałoby, czy i o ile więcej spraw wpłynęło w czerwcu 2015 r. w stosunku do czerwca 2014 r. oraz czy i o ile spraw więcej umorzono w czerwcu i kolejnych miesiącach 2015 r. w stosunku do czerwca 2014 r. Koniec pierwszego półrocza 2015 r. zaowocował zwiększeniem wpływu, zresztą wcale nierzadko spraw, których jakość procesowa nie była, delikatnie pisząc, zniewalająca.
Tutaj zresztą ujawniła się niekonsekwencja ustawodawcy, bowiem jeśli sprawa wpłynęła do sądu przed 1 lipca 2015 r., to nie stosuje się przepisów noweli konstytutywnych dla kontradyktoryjności (zob. art. 36 pkt 2 noweli wrześniowej), natomiast ustawodawca uchylił z dniem 1 lipca jedyną w praktyce instytucję, której zastosowanie zmuszało prokuratora do uzupełnienia postępowania przygotowawczego, tj. art. 345 k.p.k. (popularny „zwrot”). Skutek jest taki, że pobieżnie prowadzone postępowanie przygotowawcze, zakończone skierowaniem do sądu aktu oskarżenia, nie może po 1 lipca spotkać się z reakcją sądu, o której mowa w nieobowiązującym przecież przepisie art. 345 k.p.k., i w efekcie sąd musi uzupełniać postępowanie w procesie, jak dotychczas, quasi-inkwizycyjnym.
Pomijając ten, nie najważniejszy w końcu aspekt, niezrozumiały jest sposób postępowania, części (wierzymy, że nieznacznej) prokuratorów. Istotą pracy urzędnika państwowego, a więc również prokuratora, jest służba społeczeństwu, z którą wiąże się wykonywanie obowiązków w sposób umożliwiający realizację celów procesu karnego. Nie jest nią więc wieszczenie katastrofy, wzbudzanie trwogi czy też np. sugestie niecnej działalności niektórych członków komisji kodyfikacyjnej prawa karnego („lobbystów”), ale taka wykładnia przepisów, która pozwoli na m.in. uwzględnienie prawnie chronionych interesów pokrzywdzonego czy też umacnianie poszanowania prawa (art. 2 par. 1 k.p.k.).
Kilka miesięcy temu przeszkody w kierowaniu aktów oskarżenia upatrywano w niemożności uzyskania przez oskarżycieli publicznych danych, o których mowa w art. 213 par. 1a k.p.k. Tymczasem istotą zarówno tego przepisu, jak i wszystkich regulacji dotyczących postępowania przygotowawczego jest zebranie w postępowaniu karnym jedynie możliwych do uzyskania danych, i tak aktualnych jak to możliwe. Jeśli danych z obiektywnych przyczyn nie można było zgromadzić, to i tak należało skierować do sądu akt oskarżenia. Jeśli zostałby on zwrócony, decyzję taką należało zaskarżyć. Być może sąd uwzględniłby zażalenie. Nie do zaakceptowania jest sytuacja, kiedy podejrzany i pokrzywdzony oczekują na skierowanie aktu oskarżenia, ponieważ prokurator nie uzyskał wspomnianych danych, których i tak nie mógł na tym etapie uzyskiwać – co istotne, nie z własnej winy, tylko z przyczyn całkowicie o niego niezależnych.
Nie budzi naszych wątpliwości, że powinien skierować sprawę do sądu z taką ilością dowodów, jakie jest w stanie zgromadzić. Wątpliwe jest, czy sąd mógłby w takiej sytuacji zakwestionować kompletność aktu oskarżenia (art. 334 par. 4 k.p.k.). Nie mamy takiej wiedzy – być może mają ją prokurator Jacek Skała lub dr Marcin Warchoł (powołany w zeszłym tygodniu na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości – red.) – ale czy znane są im przypadki tymczasowo aresztowanych, których sprawy nie kierowano do sądu, bo prokurator nie uzyskał wspomnianych danych? I jak długo byli oni pozbawieni wolności tylko z powodu oczekiwania na stosowne informacje?
A skoro przy pytaniach jesteśmy, to wracając na chwilę do statystyki, pytania kierujemy do prokuratora Jacka Skały. Ile aktów oskarżenia wysłał pan do sądów od 1 lipca do 31 października 2014 r.? A ile w analogicznym okresie tego roku? Jeśli liczby były różne, to jaka była tego przyczyna? Ile spraw w pana referacie oczekiwało na skierowanie aktu oskarżenia po 1 lipca 2015 r. i z jakiej przyczyny? I o jakich ekspertach pan mówi we wspomnianym artykule i jakich lobbystów ma pan na myśli? Mamy nadzieję, że informacje pochodzące od prokuratora pracującego na pierwszej linii pomogą zrozumieć fenomen nagłego braku aktów oskarżenia kierowanych w sprawach, które przecież najpewniej są w prokuraturach prowadzone.
W wypowiedziach kwestionujących reformę zwracano też uwagę na trudności organizacyjne związane z koniecznością udziału autora aktu oskarżenia w rozprawie. Po pierwsze, z niczego nie wynika, że w sądzie ma się stawić autor aktu oskarżenia, natomiast niewątpliwie powinien się w nim pojawić prokurator do rozprawy przygotowany. Jeśli ma zastąpić kolegę autora i np. uczestniczyć w przesłuchaniu czterech świadków, to chyba nie jest nadmiernym wymaganiem, by się do tego przyszykował.
Po wtóre, już obecnie w sprawach toczących się przed sądami okręgowymi biorą udział autorzy aktów oskarżenia, z drugiej zaś strony trudność przeciętnej sprawy w sądzie rejonowym nie jest na tyle duża, że którykolwiek prokurator nie mógłby w sposób sensowny w niej wziąć udział.
I po trzecie, jeśli dopiero teraz problemem stało się przygotowanie prokuratorów do rozprawy, to czy wcześniej w rozprawach uczestniczyli prokuratorzy nieprzygotowani?! Jesteśmy przekonani, że tak nie było. Zresztą nowa procedura karna nie tylko od prokuratorów wymaga innego podejścia do obowiązków. Podobne wymagania, i to zwiększone w stosunku do stanu sprzed nowelizacji, stawiane są obrońcom.
Podsumowując wątek dotyczący możliwych przyczyn spadku aktów oskarżenia, widzimy dwie lub trzy możliwe przesłanki takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, możliwe jest, że faktycznie doszło do prognozowanej sytuacji, w której z uwagi na obowiązki stawiane w nowym, kontradyktoryjnym modelu postępowania sądowego prokuratorzy prowadzą postępowanie przygotowawcze w sposób niezwykle drobiazgowy, chcąc zgromadzić wszelkie możliwe dowody tak, aby uzyskać swoistą ekspektatywę ich powtórzenia w trakcie postępowania przed sądem. Nikt tego prokuratorom nie zabrania. Mają oni tak poprowadzić postępowanie, aby to z ich punktu widzenia, przy uwzględnieniu taktyki procesowej, zasadne było wniesienie do sądu aktu oskarżenia.
Po drugie, jak wynika z obserwacji praktyki, możliwa jest niestety sytuacja, w której prokuratorzy celowo przeciągają prowadzone postępowania przygotowawcze, nieustannie zwracając policji sprawy w celu ich uzupełnienia, tak aby w konsekwencji doprowadzić zniecierpliwionego pokrzywdzonego do wystąpienia z wnioskiem o umorzenie postępowania w trybie art. 59a k.k.
Po trzecie, co wynika po części z drugiego, możliwą przyczyną analizowanego stanu rzeczy może być nacisk ze strony prokuratorów na policję w celu kończenia na siłę spraw w trybie nowego par. 1 art. 335 k.p.k., co po stronie prokuratorów powoduje brak konieczności pisania aktów oskarżenia.
Kolejny krytyk (Stanisław Piotrowicz, od niedawna szef sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka) twierdzi, że stworzono prawo dla bogatych i należy od tego odejść. Skąd taki wniosek? Z zejścia na dalszy plan zasady prawdy materialnej? Pomijając nad wyraz wątpliwą trafność takiego wniosku (kwestia ta wymagałaby jednak przedstawienia bardzo obszernych wywodów dogmatycznych i teoretycznych), zwracamy uwagę, że tak niestety jest urządzony świat, że bogatym jest generalnie łatwiej.
Czy procedura karna przed 1 lipca nie była, z którejkolwiek perspektywy patrząc, lepsza dla bogatych? Jednego oskarżonego stać było na trzech najlepszych obrońców, a innego nie stać nawet na jednego, przeciętnego. Czy jakakolwiek ustawa jest w stanie takie nierówności wyeliminować? A nowela w szerszym stopniu niż do 30 czerwca 2015 r. próbuje je niwelować, choćby poprzez rozszerzenie obrony formalnej.
Następny krytyk, dr Marcin Warchoł, czyni zarzut autorom reformy, że negatywne amerykańskie doświadczenia nic ich nie nauczyły. Pomijając mało zdystansowany sposób formułowania krytyki przez dr. Warchoła, chcemy poznać odpowiedź na pytanie, czy dostrzega on jakiekolwiek różnice pomiędzy procesem amerykańskim a polskim i w związku z tym, co rozumie przez słowo „nic”. Dalej dr Warchoł twierdzi, że należałoby czerpać wzory od Włochów, którzy rozpoczęli pracę nad reformą na początku lat 60., nowy system wprowadzili w 1989 r., a w 1977 r. przeprowadzili w tej sprawie referendum. Czy pan dr Warchoł byłby usatysfakcjonowany, gdyby prace nad reformą w Polsce trwały 30 lat i odbyłoby się na ten temat referendum?
Swoją drogą, jakie pytania powinno się zadać? Czy reforma ma polegać na wiernym odtwarzaniu trzydziestu lat prac prawników w innym kraju? Czym jest korzystanie z doświadczeń innych krajów? Na jakiej podstawie dr Warchoł twierdzi, że lekceważono niemal wszystkich? Kto lekceważył? Bo nie uwzględniono postulatów praktyków? Część uwzględniono, a powinno być oczywiste, że wszystkich nie dało się, choćby dlatego, że były niekiedy wzajemnie ze sobą sprzeczne i zaburzały spójność systemu. Bo nie zaakceptowano cudownej, rewolucyjnej i rzekomo niezbędnej koncepcji sędziego śledczego, sędziego ds. postępowania przygotowawczego czy jakkolwiek go jeszcze nazwą promotorzy tej „niezwykle istotnej”, wręcz niezbędnej i niezastąpionej dla przebiegu procesu instytucji?
Niestety odpowiedzi na te pytania do dzisiaj nie padły. Jedynie na marginesie należy zauważyć, iż pomysł wprowadzenia instytucji sędziego śledczego w wersji proponowanej ostatnio przez niektórych przedstawicieli nauki procesu karnego, spowodowałby całkowity paraliż i tak już nie najbardziej wydajnego procesu karnego. Wprowadzono by w ramy procesu kolejny podmiot, którego kompetencje zazębiałyby się i być może często wzajemnie wykluczały z kompetencjami choćby prokuratora, możliwe byłyby spory i różnice co do koncepcji prowadzenia postępowania przygotowawczego, a rola samego prokuratora sprowadzona byłaby do wykonawcy poleceń sędziego, od którego woli zależałoby chociażby to – jak wynika z jednej z koncepcji – czy w ogóle jakaś osoba w śledztwie będzie przesłuchana czy też nie.
Powyższe uwagi, celowo nakreślone w sposób konfrontacyjny, czynimy w nadziei, że w końcu zacznie się rzetelna i merytoryczna dyskusja nad procesem karnym i to w gronie osób, które faktycznie mają pojęcie o praktyce owego procesu, a więc na co dzień zajmujących się prowadzeniem, nadzorowaniem bądź też wreszcie osądzaniem spraw karnych. Ponadto nasza polemika ma w istocie na celu zwrócenie uwagi niektórym komentatorom noweli wrześniowej, że rolą prokuratora jest przede wszystkim strzeżenie praworządności, a nie ciągłe rozdzieranie szat i wynajdowanie najczęściej pozornych problemów, które w rzeczywistości w praktyce da się dość prosto rozwiązać.
I jeszcze jedno: to, jakie będą rzeczywiste skutki noweli, zobaczymy dopiero po kilku latach. Poczekajmy więc i potem zmieniajmy to, co konieczne, to czego nie da się sensownie odczytać i zastosować. Unikniemy tak cudownych recept jak „derogacja całej reformy”, co w istocie już teraz jest krokiem dalece utrudnionym chociażby z uwagi na to, że pewne instytucje zafunkcjonowały i nawet ci, którzy krytykowali reformę, obecnie nie byliby skorzy do zmian pewnych jej zapisów (chodzi tu chociażby o istotne odciążenie prokuratur rejonowych oraz samych prokuratorów tych jednostek od faktycznego nadzorowania szeregu prostych spraw – czy te zapisy prokurator Jacek Skała też chce uchylić?).
Reforma przestawiła proces karny z głowy na nogi. Prokurator ma oskarżać i być aktywny, a nie obserwować, co zrobi sąd i uaktywniać się dopiero przy sporządzaniu apelacji, obrońca ma bronić, a bezstronny sąd osądzać, nie angażując się w spór. Reforma skutkuje zwiększeniem odpowiedzialności prokuratorów za proces. Ale nie tylko ich. Istotnie zmienia się także rola obrońców. W sposób zdecydowany wymuszona zostaje aktywność także po ich stronie. Także i obrońcy muszą przestawić swoje myślenie na nowe tory, zwiększyć musi się poziom profesjonalizmu i po ich stronie, konieczne stanie się bardziej rzetelne przygotowywanie do rozpraw oraz skończy się (mamy nadzieję) przysyłanie na rozprawy nieprzygotowanych do udziału w procesie aplikantów.
Wydaje się więc, że wszystkim nowelizacja może wyjść na zdrowie. I w tym wciąż widzimy szansę. Niewątpliwie zmian wymaga model postępowania przygotowawczego i udział w nim prokuratora, a może nawet i obrońcy. Ale oczekiwanie z reformą na moment, kiedy prokuratura i przedstawiciele innych zawodów prawniczych będą do niej przyszykowani, oznaczałoby, że nie doczekalibyśmy jej ani my, ani nasi zstępni.
Bo chyba nikt nie byłby na nią gotowy, na co wskazuje czas po 1 lipca 2015 r.