- Jeżeli ktoś chce walczyć z korupcją, to ja mu mogę tylko przyklasnąć. Pytanie jednak, czy my w zwalczaniu tej korupcji będziemy kierować się metodą Machiavellego, że cel uświęca środki, czy zasadami demokratycznego państwa prawnego - uważa Wojciech Łączewski, sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia.
- Jeżeli ktoś chce walczyć z korupcją, to ja mu mogę tylko przyklasnąć. Pytanie jednak, czy my w zwalczaniu tej korupcji będziemy kierować się metodą Machiavellego, że cel uświęca środki, czy zasadami demokratycznego państwa prawnego - uważa Wojciech Łączewski, sędzia Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia.
W środę skład orzekający podpisał uzasadnienie wyroku skazującego Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA. Wyrok zapadł 30 marca. Dlaczego musieliśmy tak długo czekać na sporządzenie uzasadnienia?
Od złożenia pierwszego wniosku o sporządzenie uzasadnienia do podpisania go przeze mnie minęły dokładnie 152 dni. W tym czasie przez 25 dni robocze byłem na urlopie. Tak więc uzasadnienie zostało sporządzone w 127 dni i liczy 407 stron. 182 strony są jawne, pozostałe ściśle tajne. A to oznacza, że większa część uzasadnienia musiała zostać sporządzona w kancelarii tajnej.
Jakie to ma znaczenie?
Sądzi się trzy razy w tygodniu. Dwa dni w tygodniu są więc „wolne”. Z reguły w jednym z tych dni trafia się dyżur „aresztowy” albo dyżur zwykły. Tak więc de facto zostaje w tygodniu jeden dzień, kiedy to sędzia może usiąść w kancelarii tajnej i pisać tę część uzasadnienia, która jest niejawna. W soboty i niedziele kancelaria bowiem jest zamknięta. W międzyczasie w maju zapadł wyrok, gdzie przewodniczyłem składowi orzekającemu w sprawie, w której pracownicy wywiadu skarbowego byli oskarżeni o cały szereg różnych przestępstw. W tej sprawie również znaczna część materiałów była niejawna, co oznaczało, że również w tym przypadku musiałem sporo pracy wykonać w kancelarii tajnej.
W przepisach jest jednak mowa o tym, że uzasadnienie powinno być sporządzone w ciągu zaledwie 14 dni. Panu zajęło to dziesięć razy dłużej.
Ja przez te 152 dni, wyłączając oczywiście urlop, sporządziłem jednoosobowo 16 uzasadnień pierwszoinstancyjnych, 11 uzasadnień drugoinstancyjnych, wydałem 55 wyroków, odbyłem 102 sesje, na których były wyznaczone 224 sprawy. Nie liczę tutaj 64 spraw, gdzie były rozpoznawane zażalenia na postanowienia prokuratury.
Miał pan zgodę przełożonych na wydłużenie tego dwutygodniowego terminu?
Oczywiście. Za pierwszym razem udzielał mi jej przewodniczący wydziału, a za drugim – prezes sądu. Przy czym za tym drugim razem, kiedy termin został przedłużony do 30 lipca, uprzedziłem, że mogę go nie dotrzymać.
A może nie trzeba było w takiej sytuacji iść na urlop?
Dlaczego? Urlop przecież każdemu się należy, a ponadto to był urlop zaległy. Co więcej, widząc, co się dzieje, zrezygnowałem z zaplanowanego na sierpień dwutygodniowego urlopu. Wystąpiłem tylko do prezesa sądu, aby skrócił mi go do pięciu dni, które to dni wykorzystałem na siedzenie w kancelarii tajnej i pisanie tego uzasadnienia.
Tak więc nie zgadza się pan z opiniami, że to opóźnienie to efekt tego, że pan „nieoczekiwanie ostygł”?
A byłem gorący?
Niektóre osoby komentujące sprawę Mariusza Kamińskiego tak twierdzą.
Biorąc pod uwagę, że wyrok zapadł w składzie trzyosobowym, to ja się pytam: ilu członków tego składu było gorących, a ilu ostygłych? Bo naprawdę nie wiem.
W komentarzach pojawia się tylko pana nazwisko.
Ale tak de facto w tych wypowiedziach próbuje się zdyskredytować nie tylko mnie. I jest mi wstyd za osoby, które reprezentują Polskę, również poza jej granicami, za to, że bez znajomości przepisów prawa i akt sprawy wygłaszają takie opinie i formułują takie oceny.
Faktem jednak jest, że to pan przewodniczył składowi orzekającemu.
Ale przepisy k.p.k. jasno przecież stanowią, jaki jest przebieg narady i że wcale w tej naradzie przewodniczący składu nie jest uprzywilejowany.
Próbuje pan uciec od odpowiedzialności?
Absolutnie nie. Oczywiście jako przewodniczący składu kieruję rozprawą, ale wyrok wydaje sąd w składzie trzyosobowym.
Pan jako sędzia powinien być odporny na krytykę.
Każdy sędzia ze spokojem podchodzi do tego, co mówi osoba, która jest oskarżona o popełnienie przestępstwa. Ona bowiem realizuje swoje prawo do obrony i może to robić w dowolny sposób. I tak długo, jak długo tego prawa do obrony nie przekracza, np. pomawiając inne osoby czy też tworząc fałszywe dowody, nie naraża się na odpowiedzialność karną.
Chce pan powiedzieć, że tylko oskarżeni mogą krytykować sądowe wyroki bez obawy, że narażą się na odpowiedzialność karną?
Ależ skąd. Ja naprawdę się cieszę, gdy ktoś krytykuje orzeczenia sądów. To ubogaca, prowokuje do myślenia, pozwala spojrzeć na sprawę z innej perspektywy i każe zastanowić się, czy rzeczywiście gdzieś się jakiegoś błędu nie popełniło. Przecież orzeczenie to nie tylko wyrok, ale także postanowienie. A k.p.k. pozwala sędziemu zmienić postanowienie, jeżeli wpłynie zażalenie, a sędzia uzna je za zasadne.
Zdarzyło się to kiedyś panu?
Tak, parokrotnie.
A jednak oburzają pana pewne wypowiedzi krytykujące decyzję sądu w sprawie Mariusza Kamińskiego.
Tak, ponieważ przynajmniej w jednym przypadku z całą pewnością przekroczono granice dozwolonej krytyki.
Będzie pan podejmował jakieś kroki prawne wobec autorów takich wypowiedzi?
Nadal to rozważam.
Skąd pewność, że dana osoba przekroczyła granicę dozwolonej krytyki?
Ponieważ to nie była merytoryczna krytyka. Co więcej, takiej krytyki nie mogło być, a to dlatego, że aby merytorycznie odnosić się do tego orzeczenia, trzeba mieć dostęp do akt ściśle tajnych. A to uprawnienie przysługiwało jedynie oskarżonym, ich obrońcom, prokuratorom i oczywiście składowi orzekającemu. W tej sprawie jest cała masa kłamstw i dezinformacji.
To może w takim razie błędem było utajnienie tak dużej części materiału w tej sprawie?
Jeszcze przed wydaniem orzeczenia rozważaliśmy, czy nie należałoby wystąpić o zdjęcie klauzul „ściśle tajne”. Problem jednak polega na tym, że te klauzule były nadawane przez różne podmioty. I gdyby było tak, że na trzy różne instytucje jedna zdecyduje o zdjęciu klauzuli, a pozostałe nie, to wówczas pojawiłby się zarzut – i moim zdaniem byłby on słuszny – manipulowania faktami.
Sąd sam nie decyduje, co z uzasadnienia będzie tajne, a co jawne?
Nie. Jeżeli uzasadnienie opiera się na materiałach opatrzonych klauzulą „ściśle tajne”, to sąd nie ma wyjścia i tę część, w której uzasadnienie odnosi się do takich materiałów, również musi utajnić.
A czy pana zdaniem to dobrze, że opinia publiczna nie będzie mogła się zapoznać ze wszystkimi aspektami, jakie legły u podstaw tego wyroku?
Generalnie jestem za tym, żeby społeczeństwo miało możliwość zapoznania się z tym, czym kierował się sąd. Nie mam niechęci do pokazania, czym się kierowałem, wydając dane orzeczenie. Jednak nie zawsze mogę to zrobić. I tak też było w sprawie Mariusza Kamińskiego. Mimo to uważam, że udało mi się sporządzić uzasadnienie w taki sposób, że największa jego część, jaka mogła być ujawniona, jest ujawniona. Dzięki temu każdy będzie mógł sam sprawdzić, czym kierował się sąd, wydając orzeczenie.
Mariusz Kamiński twierdzi, że został ukarany za walkę z korupcją. Co pan na to?
Jeżeli ktoś chce walczyć z korupcją, to ja mu mogę tylko przyklasnąć. Korupcja to jedno z bardziej ohydnych przestępstw, bo podważa zaufanie obywatela do państwa, osłabia gospodarkę. Są badania, że korupcja ma wpływ na spadek PKB. Pytanie jednak, czy my w zwalczaniu tej korupcji będziemy kierować się metodą Machiavellego, że cel uświęca środki, czy zasadami demokratycznego państwa prawnego. Ponadto sąd nie dał wiary zapewnieniom Mariusza Kamińskiego, że chciał walczyć z korupcją.
Dlaczego?
Z trzech powodów. Po pierwsze – jego funkcjonariusze przyznali, że nie mieli żadnego sygnału, że w Ministerstwie Rolnictwa jest korupcja. Po drugie – 6 grudnia 2006 r. kolega Mariusza Kamińskiego zadzwonił do niego i powiedział, że ma problem z członkiem zarządu spółki, który się zachowuje w określony sposób i rozpowiada o jakimś odrolnieniu gruntów. A Mariusz Kamiński po tym telefonie nie robi nic. Następnie 11 grudnia ten kolega razem z prezesem zarządu spółki odwiedzają Adama Lipińskiego, szefa gabinetu politycznego prezesa Rady Ministrów, i mówią mu o problemie z tym członkiem zarządu. Ten dzwoni do szefa CBA i mówi mu, że trzeba to zbadać, i aranżuje spotkanie tych dwóch osób z kierownictwem CBA. Mariusz Kamiński tych panów nie przyjmuje, przyjmują ich jego zastępcy.
A trzeci powód?
W tej spółce dochodziło, według tej relacji, do korupcji gospodarczej. Były podejrzenia ustawiania przetargów dotyczące m.in. zakupu floty samochodowej. Za to były ponoć wręczane konkretne korzyści majątkowe. A CBA, mimo deklaracji pana Kamińskiego, że walczył z korupcją, tym się nie zajęło.
Czuje pan satysfakcję?
Nie, ja po prostu wykonałem swoją pracę.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama