Nowela ustawy miała pozwolić ministrowi na przystępowanie do procesów jako tzw. interwenient uboczny (czyli osoba mająca interes prawny w rozstrzygnięciu danej sprawy), ale bez konieczności wykazywania tego interesu prawnego - w przeciwieństwie do pozostałych, którzy muszą go wykazywać, a ostateczną decyzję o dopuszczalności przystąpienia do sprawy wydaje sąd orzekający. W tym wypadku przystąpienie ministra nie zależałoby od decyzji sądu.
Resort sprawiedliwości źle oceniał sądową praktykę, która prowadziła do tego, że sędziowie występują o podwyżkę wynagrodzenia do sądu, a rozpatrują to ich własne sądy, bo prezesi sądów nie prowadzą należytej polemiki z pozywającymi.
W dyskusjach ekspertów nowela wywoływała kontrowersję, bo zmienia zasadę równości stron z kodeksu cywilnego. Od czasów Kodeksu Napoleona stanowi ona, że przed sądem cywilnym prawa każdego są równe. Wskazywano, że w tej sytuacji powinno się też uznać, że w sprawach z pozwu nauczycieli o ich pensje powinno się też dopozywać ministra edukacji.
Również Krajowa Rada Sądownictwa podkreślała, że minister sprawiedliwości ma prawo dbać o budżet, ale nowelizacja jest wyrazem braku zaufania do sądów, które oceniono jako niestosujące prawa.
Sprawa wynagrodzeń sędziów i dopuszczalności podwyżek czeka też na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, gdzie trafiły kasacje i pytania prawne.