Za uchwaleniem tej nowelizacji - rekomendowanym przez sejmową komisję sprawiedliwości i praw człowieka - było 257 posłów, nikt nie był przeciw, a 171 osób wstrzymało się od głosu. Ustawa trafi teraz do Senatu.
Poselski projekt uzyskał poparcie rządu. Wiceminister sprawiedliwości Jerzy Kozdroń wskazywał, że ustawa pozwoli ministrowi na przystępowanie do procesów jako tzw. interwenient uboczny (czyli osoba mająca interes prawny w rozstrzygnięciu danej sprawy), ale bez konieczności wykazywania tego interesu prawnego - w przeciwieństwie do pozostałych, którzy muszą go wykazywać, a ostateczną decyzję o dopuszczalności przystąpienia do sprawy wydaje sąd orzekający. W tym wypadku przystąpienie ministra nie zależałoby od decyzji sądu.
Resort sprawiedliwości źle ocenia sądową praktykę, że sędziowie występują o podwyżkę wynagrodzenia do sądu, a rozpatrują to ich własne sądy, bo prezesi sądów nie prowadzą należytej polemiki z pozywającymi. "Były sytuacje, gdy prezes sądu przyznał niesłusznie podwyżki sędziom - interweniowaliśmy, ale prezes tego nie uchylił. Boimy się, że rozumiejąc tak daleko idącą niezależność sądów, te sądy mogą wysadzić budżet w powietrze, na co minister nie będzie miał wpływu" - mówił Kozdroń na posiedzeniu sejmowej komisji.
W dyskusjach ekspertów projekt wywoływał kontrowersję, bo zmienia on zasadę równości stron z kodeksu cywilnego. Od czasów Kodeksu Napoleona stanowi ona, że - czy to obywatel, czy minister - przed sądem cywilnym ich prawa są równe. Wskazywano, że w tej sytuacji powinno się też zapisać, że w sprawach z pozwu nauczycieli o ich pensje powinno się też dopozywać ministra edukacji.
Również Krajowa Rada Sądownictwa podkreślała, że minister sprawiedliwości ma prawo dbać o budżet, ale ta nowelizacja jest wyrazem braku zaufania do sądów, które oceniono jako niestosujące prawa.
Sprawa wynagrodzeń sędziów i dopuszczalności podwyżek jest jeszcze nieprzesądzona od strony prawnej, bo czeka na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego, gdzie trafiły kasacje i pytania prawne.