Zapewne już niedługo w trakcie kampanii parlamentarnej ponownie pojawią się postulaty związane z likwidacją Senatu, jako instytucji publicznej generującej całkiem niemałe wydatki dla budżetu państwa, a w sposób marginalny wpływającej na kształt życia publicznego. Trudno się jednak z tymi argumentami zgodzić w kontekście tradycji polskiego parlamentaryzmu czy racjonalności współczesnego procesu legislacyjnego.

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna



Izba wyższa parlamentu pełni bowiem obecnie utylitarną rolę, tzw. wtórnego sita legislacyjnego czy pozytywnego korektora ustaw. Senat jest zwłaszcza potrzebny, gdy w końcowej fazie czteroletniego okresu sprawowania rządów działająca przy prezesie Rady Ministrów Rada Legislacyjna wydaje stosunkowo mało opinii, bo machina legislacji rządowej zwalnia – w bieżącym roku wydała jedynie 13 opinii. W efekcie aktywność legislacyjna objawia się głównie inicjatywami poselskimi czy komisyjnymi. Ma to istotne znaczenie zwłaszcza przy dokonywaniu oceny ustaw przez pryzmat ich zgodności z ustawą zasadniczą, ale również gdy chodzi o określenie skutków przyjętych przez Sejm regulacji dla budżetu państwa. W doktrynie podnosi się jednak, że formuła funkcjonowania Senatu powinna ulec zmianie. I tu ścierają się dwie przeciwstawne koncepcje.
Jedna mówi, że granica 30 lat dla obywateli polskich chcących kandydować do Senatu, o której stanowi Konstytucja RP w art. 99 ust. 2, jest zbyt wysoka, bo to sprzyja jedynie utrwalaniu w społeczeństwie negatywnego wizerunku Senatu jako izby zadumy i refleksji, gdzie w zaciszu korytarzy tworzy się – trochę od niechcenia – prawo, a żyje się głównie wspomnieniami. Niestety prawdą jest także, że obecnie do Senatu trafia drugi lub trzeci garnitur polityków, niejednokrotnie jako degradacja czy zesłanie po przegranych wyborach o przywództwo w partii czy w konsekwencji negatywnej społecznej oceny dotychczasowej aktywności publicznej. Większy spokój wśród senatorów – w porównaniu z posłami – i mniej żywiołowych sporów na argumenty, a także nie tak widoczne zainteresowanie mediów tą częścią sceny politycznej, sprawiają, że społeczeństwo śledzi prace senatorów jedynie od wielkiego dzwonu. Takim przykładem z ostatnich tygodni może być debata w Senacie nad zarządzonym przez prezydenta RP jesiennym referendum. Można także stwierdzić, że większość senatorów sprawujących obecnie mandaty przedstawicielskie urodziła się w latach 50. i 60. minionego wieku. Natomiast trzydziestoparolatków wśród senatorów jest mniej niż 5 proc. Stąd odważny skądinąd pomysł, aby zmienić konstytucję i granicę wieku wyborczego do Senatu określić na 20 czy 25 lat. Koncepcja, która podoba się zwłaszcza nowo powstałym ugrupowaniom politycznym, zyskuje coraz większe grono zwolenników wśród młodych osób.
Z kolei druga koncepcja zakłada szerszą przebudowę funkcjonalnej płaszczyzny Senatu RP poprzez zagospodarowanie w ujęciu procentowym byłych polskich prezydentów czy pochodzących z naszego kraju byłych wysokich urzędników UE. Należy bowiem zauważyć, że przeważnie są to osoby z bogatym doświadczeniem w życiu publicznym oraz licznymi kontaktami międzynarodowymi zarówno w świecie dyplomacji, jak i biznesu. Polski po prostu nie stać, aby odsyłać na realną czy polityczną emeryturę mentorów, reformatorów lub kreatorów polskiej przestrzeni publicznej. Nasz system polityczno-instytucjonalny przez 25 lat funkcjonowania III RP nie wypracował właściwego uhonorowania i zagospodarowania tych znanych osób. Wydaje się, że przyjęcie parytetu, np. 15–20 proc. miejsc w Senacie dla nich, mogłoby skutkować ożywieniem debaty publicznej w izbie wyższej czy zwiększeniem liczby inicjatyw ustawowych.
Każdy z przybliżonych przeze mnie modeli zmian Senatu wymaga oczywiście debaty publicznej, kompromisu politycznego i w większym czy mniejszym stopniu zmiany konstytucji. W Senacie drzemie bowiem spory potencjał, który nie jest obecnie w pełni wykorzystywany, dlatego też korekta ustawy zasadniczej powinna tchnąć nowego ducha w tę instytucję. Natomiast osobnym zagadnieniem jest potrzeba konstytucjonalnego uzdrowienia instytucji demokracji bezpośredniej w postaci referendum, tak aby ucichły spory konstytucyjne i wszelkie wątpliwości co do mechanizmów inicjujących jej przeprowadzenie.