Nie cierpię czytać uzasadnień wyroków. Milion powtórzeń, piętrowe konstrukcje, dziwna składnia (żeby nie powiedzieć: kłopoty z gramatyką).
Nie cierpię czytać uzasadnień wyroków. Milion powtórzeń, piętrowe konstrukcje, dziwna składnia (żeby nie powiedzieć: kłopoty z gramatyką).
Tak jakby sędziom specjalnie wpajano nieumiejętność pisania. Tym bardziej podziwiam kolegów z redakcji, którzy w krótkim artykule potrafią zgrabnie ująć myśl wyłuszczaną przez sąd na kilkudziesięciu nieraz stronicach, i to bez żadnego uszczerbku dla omawianej materii.
Jakież było moje zdumienie, gdy na jedną z takich dziennikarskich perełek przypadkiem natrafiłam niedawno na facebookowym profilu pewnej kancelarii prawnej. Kilka klików i szybko okazało się, że spora część wpisów to tak naprawdę skopiowane teksty zaczerpnięte ze specjalistycznych gazet, okastrowane jedynie o nazwisko autora i nazwę periodyku.
Owa kancelaria – prowadzona przez radców i adwokatów, dodam dla jasności – chwali się tym, iż w kontaktach z klientami unika zbędnego prawniczego żargonu, a w działaniu stawia na racjonalność decyzji. Sięganie po teksty dziennikarzy wydaje się zatem krokiem ze wszech miar logicznym – po co samemu tracić czas i pieniądze, lepiej wykorzystać pracę, którą ktoś już wykonał, w dodatku dobrze.
Tej zasadzie hołduje obecnie coraz więcej prawników, którzy ochoczo wrzucają do sieci nie tylko pojedyncze artykuły, ale również skany bądź PDF-y całych stron z czasopism. Bo np. w tekście znalazła się ich wypowiedź lub komentarz, poruszony problem wpisuje się w specyfikę prowadzonych przez nich spraw lub po prostu uznali materiał za ciekawy, w dodatku z ładnym zdjęciem. A zakładkę na stronie internetowej lub profilu na FB (któraż to nowoczesna kancelaria ich dziś nie ma) trzeba przecież czymś wypełnić.
Dobrego samopoczucia owych miłośników nowych technologii najwyraźniej nie mąci to, że artykuły w gazetach (na portalach, blogach) są chronione prawem autorskim. I jak się chce je wykorzystać, warto najpierw zapytać o zgodę, czasem trzeba zapłacić, ale zawsze należy podać źródło. To taki elementarz, którego zasady moja córka, uczennica podstawówki, właśnie poznaje na lekcjach informatyki (wraz z komendą kopiuj–wklej i obsługą skanera).
Prawnicy o prawie autorskim albo nie słyszeli, albo mają je w głębokim poważaniu. I doprawdy nie wiem, co jest gorsze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama