Firmy z krajów takich jak Chiny, Indie czy Macedonia nie będą już traktowane na równi z polskimi czy unijnymi przedsiębiorcami starającymi się o zamówienia publiczne
Porozumienie zakazuje dyskryminacji / Dziennik Gazeta Prawna
Nasze krajowe przepisy nakazują traktować tak samo wykonawców z Polski, krajów UE czy Białorusi, Gruzji i Turcji. Efekt – firmy z każdego z tych trzech wskazanych państw w 2014 r. zdobyły co najmniej jedno polskie zamówienie publiczne. Podobnie jak chińskie (3 umowy), rosyjskie (5) czy z Mołdawii (2).
Skierowany niedawno do konsultacji międzyresortowych projekt nowej ustawy – Prawo zamówień publicznych wprowadza tu dużą zmianę. Zgodnie z proponowanym brzmieniem art. 16 ust. 3 nowego aktu zamawiający musieliby na równych zasadach traktować jedynie firmy pochodzące z państw będących stronami porozumienia Światowej Organizacji Handlu w sprawie zamówień rządowych (porozumienie GPA). Przed pozostałymi mogliby nawet zamykać możliwość startu w przetargach. Decyzja każdorazowo należałaby do samych zamawiających. W praktyce największy polski inwestor, czyli Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, w jednym przetargu mógłby dopuścić oferty wszystkich wykonawców, w innym zaś ograniczyć się wyłącznie do tych z krajów UE i stron porozumienia GPA.
– To dobre rozwiązanie, gdyż opiera się na zasadzie wzajemności. Wiadomo, że są kraje, które zamykają własne rynki przed naszymi czy też, patrząc szerzej, unijnymi przedsiębiorcami. Dlaczego my mielibyśmy być otwarci na wykonawców pochodzących z tych państw – ocenia Barbara Dzieciuchowicz, prezes zarządu Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa.
– Warto też spojrzeć na to w kontekście funduszy europejskich, które niebawem zaczną być kontraktowane. Dużo bardziej racjonalne jest, aby trafiały one przede wszystkim do unijnych firm – dodaje.
Prace wstrzymane
W Unii Europejskiej od kilku już lat trwa debata nad przyjęciem regulacji, które miałyby ograniczyć dostęp do rynku firmom z państw niebędących stronami porozumienia GPA. W styczniu 2014 r. Parlament Europejski przegłosował nawet projekt rozporządzenia w sprawie dostępu towarów i usług z państw trzecich do rynku wewnętrznego UE w zakresie zamówień publicznych oraz procedur wspierających negocjacje dotyczące dostępu unijnych towarów i usług do rynków zamówień publicznych państw trzecich. Zgodnie z nim zamawiający mieli decydować o tym, czy chcą wprowadzić ograniczenia dla wykonawców z państw spoza UE i spoza krajów, z którymi zawarto umowy wzajemne. Mechanizm ten byłby stosowany tylko przy zamówieniach powyżej 5 mln euro. Gdyby okazało się, że co najmniej połowa wartości towarów lub usług pochodzi spoza wskazanych państw, zamawiający powiadamiałby o tym KE. Ta zaś rozstrzygałaby, czy należy wykluczyć daną firmę z przetargu.
Szanse na przyjęcie rozporządzenia są jednak żadne. 15 państw członkowskich jest mu przeciwnych. Główny powód – obawa przed środkami odwetowymi ze strony państw, przed którymi zostałby zamknięty rynek UE. Z drugiej jednak strony większość państw członkowskich i tak stosuje metody blokujące dostęp do zamówień publicznych. Można to zrobić, stawiając odpowiednie warunki dotyczące doświadczenia czy zatrudnienia pracowników.
Zasada wzajemności
Polska opowiadała się za unijnym rozporządzeniem, chociaż proponowała zmianę procedur, które prawdopodobnie wydłużyłyby przetargi bez gwarancji skutecznej blokady.
Czy teraz możemy na własną rękę wprowadzić ograniczenia dla firm spoza UE i państw z GPA? Żadna regulacja unijna nam tego wprost nie zabrania.
– Zmieniła się jednak interpretacja głównych zasad traktatowych. Dawniej odczytywano je jako gwarantujące równe traktowanie firm z państw członkowskich UE. Teraz pojawiła się wykładnia, że chodzi o wszystkich przedsiębiorców działających na terenie UE. To zasadnicza różnica, gdyż taka interpretacja oznaczałaby też zakaz dyskryminacji firm spoza UE – tłumaczy dr Włodzimierz Dzierżanowski, prezes Grupy Doradczej Sienna.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach międzyresortowych