W tej sytuacji Marszałek Sejmu i Prokurator Generalny wnieśli, by TK umorzył postępowanie. Podnieśli też, że w skardze nie przedstawiono wystarczającej argumentacji na niekonstytucyjność tego zapisu. Szef PG pisał, że osoba pomówiona "niepublicznie" o związki z SB może zawsze wytoczyć pomawiającemu proces cywilny o ochronę dóbr osobistych lub proces o zniesławienie z art. 212 Kodeksu karnego.
Henryka W. była działaczką NSZZ "S" w Płocku i aktywistką podziemia w stanie wojennym. Redagowała pisma podziemne, uczestniczyła w demonstracjach ulicznych i głodówkach protestacyjnych. W grudniu 1981 r. zwolniono ją z pracy. SB wielokrotnie wzywała ją na przesłuchania. Po przemianie z 1989 r. zaczęła być pomawiana o współpracę z SB, co spowodowało "wyizolowanie jej ze społeczności ludzi prawych o postawach patriotycznych i niepodległościowych".
W 2001 r. wystąpiła do Instytutu Pamięci Narodowej o status pokrzywdzonego. W 2009 r. IPN poinformował ją, iż według dokumentów SB była ona tajnym współpracownikiem. Po analizie akt z IPN, W. stwierdziła, iż nie istnieją dokumenty potwierdzające współpracę, wobec czego złożyła wniosek o autolustrację. Zaprzeczyła, by kiedykolwiek podpisała oświadczenie o współpracy.
W 2013 r. Sąd Okręgowy w Łodzi odmówił wszczęcia autolustracji, bo uznał, że skarżąca "nie jest podmiotem uprawnionym do wszczęcia postępowania", gdyż ustawa daje takie prawo tylko osobom pomówionym "publicznie". Według SO skarżąca nie wykazała, by informacja o jej współpracy została upubliczniona. Decyzję utrzymał Sąd Apelacyjny w Łodzi.
W skardze do TK mec. Jarosław Pardyka wniósł o uznanie, że pozbawienie prawa do autolustracji osób niepomówionych "publicznie" narusza konstytucyjne prawa do równego traktowania; do ochrony czci i dobrego imienia; do nienaruszalności godności człowieka i zapewnienia jej ochrony przez władze. Z orzecznictwa wynika, że aby dana wypowiedź mogła być uznana za "publiczną", musiała móc ją poznać "bliżej nieokreślona liczba osób".
"Nieuzasadnionym pozostaje różnicowanie sytuacji prawnej osób, w stosunku do których podniesiono zarzut współpracy z SB, poprzez umożliwienie wszczęcia postępowania autolustracyjnego jedynie części z nich" - pisał adwokat. "Dokonanie publicznego pomówienia nie zmienia bowiem subiektywnego odczucia krzywdy i niesprawiedliwości dla osoby, której dotyka" - podkreślił.
Prokurator Generalny napisał do TK, że wobec śmierci W. postępowanie winno być umorzone. Ustawa o TK wprawdzie nie reguluje tej kwestii, a w jego orzecznictwie zarysowały się dwa poglądy; przeważa jednak zdecydowanie pogląd, że śmierć skarżącego nie jest przyczyną umorzenia. Gdy np. TK uznaje niekonstytucyjność danego zapisu, rodzi to konsekwencje dotyczące nie tylko skarżącego, ale również innych obywateli i każdy może żądać wznowienia postępowania, w którym uchylony przepis był podstawą rozstrzygnięcia co do jego praw.
"Wprawdzie pogląd, który przeważa, sprowadza się do konstatacji, iż śmierć osoby skarżącej nie stanowi przyczyny umorzenia postępowania w sprawie skargi konstytucyjnej, jednakże należy zgodzić się z Sejmem, że żaden z przedstawionych wyżej poglądów nie został wyrażony w orzeczeniu wydanym w pełnym składzie TK (...), co uzasadnia pogląd, iż powyższa kwestia nie została jeszcze ostatecznie przez Trybunał rozstrzygnięta" - napisał szef PG. Dlatego, tak jak i Sejm, wniósł o umorzenie sprawy.
Dodał, że gdyby TK jej nie umorzył, to wnosi o uznanie, że zapis jest zgodny z konstytucją. Wywodził, że zarzut pomówienia o współpracę ze służbami PRL "ma charakter infamujący", a jego postawienie spełnia wymóg wystąpienia o autolustrację. "Jednakże dla uznania zasadności tego wniosku, oprócz subiektywnego odczucia osoby pomówionej, nie mniej istotna jest społeczna ocena owego pomówienia, która może mieć miejsce jedynie w razie upublicznienia zarzutu" - dodał. Podanie go do publicznej wiadomości prowadzi do naruszenia dobrego imienia osoby pomówionej i stanowi swoistą karę infamii - podkreślił.
Zdaniem PG dlatego nie można twierdzić, że zaskarżony artykuł jest niezgodny z konstytucją. Dodał, że w 2007 r. TK nie zakwestionował konieczności wykazywania przez osoby pomówione, iż dokonano tego publicznie. Ocenił, że W. nie wykazała, dlaczego ochrona jej praw na drodze postępowania karnego lub cywilnego na zasadach ogólnych nie jest wystarczająca z punktu widzenia naruszenia zasady poszanowania godności człowieka.
Od początku obowiązywania uchwalonej w 1997 r. ustawy lustracyjnej był w niej zapis o prawie do autolustracji osób publicznie pomówionych o agenturalność - ale tylko tych, które pełniły funkcje publiczne. W 2005 r. Sąd Lustracyjny przyznał, że osoby, które nigdy nie pełniły funkcji publicznej bądź na nią nie kandydowały, nie mają należytej ochrony prawnej w przypadku pomówienia o współpracę z tajnymi służbami PRL. W ten sposób zamknięto drogę do oczyszczenia się z zarzutu agenturalności m.in. niedoszłemu ambasadorowi Polski w USA Henrykowi Szlajferowi i b. ambasadorowi w Chile Danielowi Passentowi.
W 2007 r. TK uznał, że do autolustracji ma prawo każda osoba "publicznie pomówiona", niezależnie czy kiedykolwiek pełniła funkcję publiczną.
Za "publiczne pomówienie" sądy uznawały m.in. zapisy tzw. katalogów IPN, doniesienia gazet, wypowiedzi osób publicznych czy tzw. listę Macierewicza z 1992 r. z rzekomymi agentami UB i SB. W trybie autolustracji sądy uznały prawdziwość oświadczeń o braku związków ze służbami PRL m.in.: b. marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, twórcy reformy administracyjnej prof. Michała Kuleszy, b. ministrów prezydenta Lecha Kaczyńskiego: Andrzeja Krawczyka i Mariusza Handzlika, b. sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, b. szefa Państwowej Komisji Wyborczej Ferdynanda Rymarza, b. minister finansów Zyty Gilowskiej. Ze swej autolustracji sami wycofali się abp Stanisław Wielgus i rzeczniczka rządu Tadeusza Mazowieckiego Małgorzata Niezabitowska. Do dziś trwa - po raz kolejny przed sądem I instancji - autolustracja twórcy Konfederacji Polski Niepodległej 84-letniego Leszka Moczulskiego (wniósł o to jako pierwszy, gdy w 1999 r. ruszyła w Polsce lustracja).