Umiejętność wyboru właściwych zajęć to nie lada sztuka. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy atakowani przez najróżniejsze firmy szkoleniowe, e-learningi czy programy dokształcające - pisze Maciej Balcerzak.
„Człowiek uczy się całe życie, a umiera głupim”, wysłuchiwałem w dzieciństwie. Niewiele z tego rozumiałem, tylko kiwałem mądrze głową, tym samym nabierając pierwszych umiejętności prawniczych, czyli sprawiania dobrego wrażenia, niezależnie od okoliczności. Niestety okazało się, że samo mądre kiwanie głową nie wystarcza i żeby zostać studentem prawa, aplikantem, a na samym końcu radcą prawnym muszę się całe życie uczyć. Pytanie, jak to robić?
Dotrzeć i nie zasnąć
Bardzo duża konkurencja i specjalizacja na rynku prawniczym wymuszają konieczność ciągłego dokształcania się. Lata studiów, aplikacji, najróżniejsze egzaminy na przestrzeni lat często okazują się niewystarczające w konfrontacji z praktyką. Dlatego umiejętność wyboru właściwych szkoleń, by były przydatne, a nie okazały się jedynie stratą czasu, za którą na dodatek trzeba słono płacić, to nie lada sztuka. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy atakowani przez najróżniejsze firmy szkoleniowe, e-learningi, programy dokształcające.
Dochodzi jeszcze czynnik ludzki, czyli brak czasu i zmęczenie. Bo kiedy w końcu namierzymy interesujący nas temat, wykładowcę, znajdziemy w kalendarzu kilka wolnych godzin, to jak się zmobilizować, by szczęśliwie trafić na zajęcia i na nich nie zasnąć? Przyznacie państwo, że to duże wyzwanie. Sam wiem najlepiej.
Jako radca prawny jestem zobowiązany do uczestnictwa w szkoleniach zawodowych. Zgodnie z decyzją samorządu radcowskiego w ciągu trzyletnich okresów muszę uzyskać czterdzieści punktów, gdzie na przykład dwa punkty przysługują za udział w każdej godzinie szkoleniowej (czyli za uczestnictwo w półtoragodzinnym wykładzie otrzymuje się cztery punkty).
Uważam pomysł obowiązkowych szkoleń za bardzo dobry i piszę to bez żadnych złośliwości. Zwłaszcza że organizowane przez izbę zajęcia odbywają się za darmo, na przykład w ramach poniedziałków radcowskich. Można się więc doszkalać do woli, a przy okazji spotkać koleżanki i kolegów mecenasów. A sam poziom narzuconych wymagań nie jest duży, przecież te czterdzieści punktów rozłożonych na trzy lata to niewiele, wystarczy, że co drugi miesiąc wybierzemy się na zajęcia. Sprzyjające okoliczności, z których nijak nie umiem skorzystać.
W poszukiwaniu 40 punktów
Wraz z rozpoczęciem kolejnego cyklu szkoleniowego – obecny trwa od 1 stycznia 2015 r. do 31 grudnia 2017 r. – obiecuję sobie przynajmniej raz w miesiącu wybrać się do Okręgowej Izby Radców Prawnych w Warszawie na poniedziałek radcowski... ale równie szybko o tym zapominam, odkładając sprawę ad acta. Przypominam sobie dwa i pół roku później wraz z pismem, w którym dowiaduję się, że zostało mi raptem kilka miesięcy na uzyskanie regulaminowych czterdziestu punktów, bo wciąż mam na koncie równo zero! No i zaczynają się nerwy, sprawdzanie w kalendarzu, ile jeszcze zostało poniedziałków i ile punktów, w jakim czasie mogę zdobyć. Oczywiście nie ma mowy o jakimkolwiek rozsądnym wyborze wykładów, bo jedynym kryterium jest jak najszybsze osiągnięcie wymaganego poziomu punktowego.
Myślę, że nie tylko ja mierzę się z tym problemem. W październiku zeszłego roku, kiedy zbliżał się ku końcowi trzyletni okres, na zajęciach w izbie był taki tłum, że trzeba było dostawiać krzesła, nie starczyło nawet miejsca na liście obecności, a przy okazji spotkałem znajomych, których nie widziałem całe lata. Najlepszy dowód na to, że nie tylko ja „miałem nie najlepszą sytuację punktową”, że użyję języka z serwisów sportowych.
Rozwój kompetencji
Tutaj dotykamy tak naprawdę sedna sprawy. Przy odrobinie dobrej woli wygospodarujemy czas, by się dokształcać. Jak moja koleżanka mecenas, która regularnie uczestniczy w poniedziałkach radcowskich, twierdząc, że musi wiedzieć, co się zmienia w kodeksie postępowania cywilnego, bo często występuje przed sądem (ale ona, jak się pochwaliła, uzbierała ponad sto sześćdziesiąt punktów!) A jak ktoś inny nie znajduje korzyści czy po prostu zwykłych chęci, to nawet przy komfortowych warunkach będzie unikał doszkalania jak diabeł święconej wody.
Skoro mowa o szkoleniach typowo prawniczych, czy koncentrować się na tych pogłębiających naszą specjalizację, czy sięgać po tematy i obszary bardziej ogólne, obejmujące nowości, których w naszym ustawodawstwie pełno? Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli specjalizujemy się w danej dziedzinie prawa, to takie szkolenia niewiele nam pomogą, bo będą dotykały spraw, które nie dość, że dobrze znamy, to jeszcze mamy je na różny sposób przećwiczone w praktyce. A te naprawdę zawiłe, skomplikowane kwestie nie znajdą swojego rozwiązania na zajęciach, bo jak powiedział jeden z moich profesorów na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, „Kiedy zaczyna się problem, kończy się komentarz”.
Jako dyrektor biura zarządu w Crédit Agricole Polska zorganizowałem szkolenie dla mojego departamentu na temat kwestii prawnych związanych z funkcjonowaniem zarządu, rady nadzorczej, walnego zgromadzenia. Szkolenie było dedykowane wyłącznie nam, z wybranym wykładowcą, zajmującym się prawem spółek handlowych, który przyjechał do firmy ze specjalnie przygotowanymi materiałami, na bazie zgłaszanych przez nas wcześniej tematów. Tak więc szkolenie miało bardziej charakter warsztatowy, gdzie poza teorią bardzo dokładnie pochylaliśmy się nad problemami dnia codziennego, rozwiązując interesujące nas kazusy. Nie dość, że mój zespół był potem bardzo zadowolony, to jeszcze omawiane kwestie poprawiły jakość pracy departamentu.
W korporacjach i dużych firmach szkolenia włączone są w system rozwoju kompetencji i ścieżek kariery, obejmują one także prawników – tak zwanych in house’ów. Pracując w jednej z korporacji, wyjechałem na cały tydzień do ośrodka pod Paryżem, gdzie poza szkoleniami z zakresu Compliance integrowałem się z przedstawicielami innych krajów. Mieszkaliśmy w wielkiej posiadłości ziemskiej zamienionej w centrum szkoleniowe, dostałem pokój w zabytkowej wieży, a wokół ciągnęły się pola golfowe. Szkolili nas od rana do wieczora, a w przerwach organizowali dodatkowe zajęcia, między innymi ćwiczyliśmy grę w golfa. A wieczorami zajadaliśmy się specjałami lokalnej kuchni, popijając francuskim winem, co szczerze zdecydowanie bardziej mi pasowało niż same wykłady.
Coraz więcej na rynku jest też tak zwanych szkoleń miękkich, pozwalających zdobyć dodatkowe, personalne umiejętności, podnoszące naszą efektywność, uczące przywództwa w grupie, zarządzania projektami, organizacji spotkań czy negocjacji. Są szczególnie popularne w korporacjach, prowadzą je tak zwani „trenerzy” często na wyjazdach połączonych z integracją. Wielokrotnie w nich brałem udział i myślę, że dla niektórych prawników mogą być przydatne, zwłaszcza dla tych, którzy mają częsty kontakt z klientami. Choć uważam, że po kilkukrotnym uczestnictwie w szkoleniach miękkich ich formuła się wyczerpuje, bo tematy zaczynają się powtarzać i niewiele nowego się dowiadujemy.
Język nie zawsze przydatny
Kolejny wątek to nauka języków. W wielu firmach i kancelariach prawniczych można korzystać z dokształcania w tym zakresie. Pracodawcy często organizują dla pracowników (praktycznie każdego szczebla) kursy językowe, grupowe, indywidualne, na różnych poziomach znajomości, od najniższego po skomplikowane konwersacje. Ja rozróżniam dwa poziomy znajomości języków: pierwszy – komunikacyjny, pozwalający nam na niezobowiązującą konwersację czy zamówienie pizzy w knajpie. Drugi – czysto zawodowy, czyli umiejętność napisania opinii, umowy, omówienia sprawy z klientem.
Większość z moich znajomych deklaruje, że dobrze posługuje się angielskim, ale tylko ci, którzy w pracy lub w praktyce prawniczej używają angielskiego, mogą śmiało powiedzieć, że opanowali ten drugi poziom. Uczyć się tego angielskiego i innych języków? W szkole, na studiach jak najbardziej tak, ale później, kiedy przynajmniej z zawodowego punktu widzenia widzimy, że nie jest nam potrzebny, proponuję odpuścić. Jeden z moich kolegów przyznał, że ni w ząb nie zna angielskiego, ale cały czas próbuje się go nauczyć. Spytałem go tylko po co, skoro tyle lat z powodzeniem funkcjonuje jako prawnik i ten angielski z profesjonalnego punktu widzenia jest mu kompletnie niepotrzebny.
Za to moja koleżanka notariusz, mająca smykałkę do języków, specjalnie nauczyła się rosyjskiego, by móc obsługiwać klientów zza wschodniej granicy, tym samym powiększając możliwości zarobkowe swojej kancelarii. Takie dokształcanie rozumiem. Ja w każdym razie żadnych języków już się nie uczę, znam biegle francuski oraz angielski i one mi w zupełności wystarczą, mimo, że uczyłem się także rosyjskiego i hiszpańskiego – bez skutku.
Warto publikować
Na koniec pewnie jesteście państwo ciekawi, jak rozwiązałem problem z obowiązkowymi szkoleniami dla radców prawnych. Jak to prawnik dokładnie przeanalizowałem przepisy i ku mojej radości wyczytałem, że punkty przysługują nie tylko za uczestnictwo w szkoleniach, ale również za publikacje – wyceniane każdorazowo aż na sześć punktów! Dlatego czym prędzej przesłałem do izby moje artykuły dla Dziennika Gazety Prawnej i serwisu Prawnik.pl, tym samym osiągając trzydzieści sześć punktów. Brakujące cztery zdobyłem, uczestnicząc w półtoragodzinnym wykładzie. Przecież nikt nie może mi zarzucić, że nie chodzę na szkolenia!