W jego uzasadnieniu wskazano, że nie spełniły one swojej funkcji, bo zainteresowanych takim sposobem głosowania w 2010 r. było zaledwie ok. 800 osób w całym kraju. Na dodatek z powodu ich wprowadzenia koszty wyborów wzrosły o ponad 50 mln zł. Niestety, taka decyzja ogranicza czynne prawo wyborcze osób niewidomych. W przypadku zlikwidowania nakładek będą one musiały głosować przez pełnomocników albo zrezygnować z udziału w wyborach. Na pewno nie spodoba się to rzecznikowi praw obywatelskich i organizacjom walczącym o prawa człowieka i obywatela. Warto więc byłoby wrócić do pierwotnej regulacji kodeksu, która przewidywała możliwość takiego głosowania tylko po wcześniejszym zgłoszeniu takiego zamiaru wójtowi.
Cięcia wydatków, choć mają być przeprowadzone kosztem osób niepełnosprawnych, są pewnie potrzebne, bo wprowadzenie indywidualnych zawiadomień o wyborach będzie słono kosztować – ok. 80 mln zł. Pytanie tylko, czy tony listów wysłane do wyborców z informacją, gdzie, kiedy i jak głosować, rzeczywiście odegrają swoją rolę? Czy po tak wielu wpadkach związanych z wyborami list od wójta przekona obywateli do pójścia do urn? A może będzie mieć skutek odwrotny? Mniemam, że wiele osób w ogóle nie przeczyta wiadomości i od razu wyrzuci ją do kosza, część zdenerwuje się, traktując ją jako nagabywanie i ograniczanie swobody podjęcia decyzji w kwestii pójścia na wybory, inni zaś może uznają ją za zaproszenie (miejmy nadzieję, że nie przymuszenie) do głosowania.
Niezależnie od tego warto jednak zastanowić się, czy to dobry moment, by inwestować w tak kosztowną akcję promocyjną. Szczególnie w czasach, gdy system wyborczy ledwo zipie i pewnie wszyscy członkowie Państwowej Komisji Wyborczej już teraz mocno trzymają kciuki za bezawaryjne przeprowadzenie wyborów w obecnym roku.