Przez 6 sekund można wymienić z kimś krótki uścisk dłoni, ale takie zachowanie i tak nie oznaczałoby udzielenia pomocy ofierze wypadku - uznał Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim.

STAN FAKTYCZNY
Sprawa dotyczyła kobiety, która została obwiniona o to, że kierując samochodem i wyjeżdżając ze stacji paliw wjechała na przeciwległy pas ruchu i potrąciła prawidłowo jadącego rowerzystę, a następnie nie udzieliła mu pomocy i oddaliła się z miejsca zdarzenia. Chodziło więc o wykroczenie z art. 86 par. 1 kodeksu wykroczeń i art. 93 par. 1 k.w.
Sąd Rejonowy w Radomsku uznał kobietę za winną i wymierzył jej karę grzywny w wysokości 1 tys. zł. Orzekł też zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na sześć miesięcy. Wyrok zaskarżył obrońca. W swojej apelacji zarzucił błąd w ustaleniach faktycznych polegający na tym, że sąd przyjął, iż kobieta oddaliła się, nie udzielając potrąconemu rowerzyście pomocy. Ponadto adwokat zarzucił sądowi błędne przyjęcie, że czas, jaki jego klientka poświęciła potrąconemu rowerzyście to jedynie 6-7 sekund. Wniósł zatem o uniewinnienie.
UZASADNIENIE
Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim (sygn. akt IV Ka 542/13) utrzymał w mocy zaskarżony wyrok. Uznał, że sprawa została należycie wyjaśniona. Wytknął mecenasowi, że ten nie przedstawił w apelacji żadnych merytorycznych argumentów na uzasadnienie zaskakującej wręcz tezy, jakoby z nagrania monitoringu wynikało, że obwiniona zainteresowała się losem potrąconego rowerzysty i przez wiele minut rozmawiała z nim, obserwowała go i stąd mogła wywieść przekonanie, iż nie potrzebuje on dalszej pomocy. Sąd okręgowy uznał, że autor apelacji nie pokusił się o obejrzenie nagrania z monitoringu, choć płyta była w aktach sprawy.
„Gdyby bowiem obejrzał je, przypuszczalnie nie zawarłby tej nonsensownej tezy w bądź co bądź prestiżowym dla każdego szanującego się profesjonalisty piśmie procesowym, jakim jest kierowana do sądu okręgowego apelacja. Sąd okręgowy porażony twierdzeniami apelanta, tak daleko rozbieżnymi z ustaleniami zawartymi w uzasadnieniu zaskarżonego wyroku, ten trud sobie zadał i z tym nagraniem się zapoznał” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. I jak dalej wskazał sąd, z nagrania wynika, że do uderzenia samochodu prowadzonego przez obwinioną w rowerzystę doszło o godz. 16.33 i 3 sekundy, o godz. 16.33 i 16 sekund (13 sekund po potrąceniu) obwiniona wyszła z pojazdu i ruszyła w stronę rowerzysty. Dwie sekundy po wyjściu z pojazdu podeszła do potrąconego. Osiem sekund później ten odwrócił się, aby podnieść rower i umożliwić przejazd ciężarówce. W tym samym momencie kobieta udała się do swego pojazdu i pospiesznie odjechała.
Zatem kontakt wzrokowy obwinionej z potrąconym rowerzystą trwał krócej niż 8 sekund. Film odtwarzany był w normalnym tempie, jest wyraźny, nie ma żadnych zakłóceń ani skrótów. Nagranie to trwa znacznie dłużej, obejmuje zarówno czas przed, jak i po zdarzeniu, więc w ocenie sądu zupełnie niezrozumiała jest zawarta w apelacji teza, że 6 sekund to czas trwania nagrania, który nie odpowiada długości trwania zarejestrowanego zdarzenia.
„Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, czy ok. 6-sekundowa wymiana spojrzeń to udzielenie niezwłocznej pomocy ofierze wypadku w rozumieniu art. 93 par. 1 k.w. Cóż bowiem można zrobić przez 6 sekund? – wymienić z kimś krótki męski uścisk dłoni (czego zresztą obwiniona nie zrobiła), klepnąć kogoś po ramieniu (co zresztą nie miało miejsca), zaciągnąć się papierosem (co nie miało miejsca i akurat dobrze, wszak palenie szkodzi, a potrącony rowerzysta był niepełnoletni) – jednak takie zachowania i tak nie byłyby udzielaniem niezwłocznej pomocy ofierze wypadku” – wyjaśnia sąd w uzasadnieniu. I nawet nie o krótki czas tu chodzi, ale o to, że po potrąceniu rowerzysty należało zainteresować się jego stanem. Tymczasem obwiniona już 23 sekundy później wróciła do pojazdu i odjechała. „Nawet najwybitniejszemu lekarzowi specjaliście 6-sekundowa obserwacja i rozmowa z ofiarą potrącenia przeprowadzona ok. 20 sekund po tym potrąceniu nie pozwoliłaby na postawienie żadnej rzetelnej diagnozy” – podkreślił sąd odwoławczy. I dodał, że zwykła ludzka przyzwoitość nakazywałaby okazanie większego zainteresowania potraconemu bezpańskiemu psu niż to, jakie obwiniona łaskawa była okazać kilkunastoletniemu chłopcu.
KOMENTARZ

Z reguły jestem bardzo powściągliwy w ocenie pracy adwokatów, po których pomoc, w zaufaniu do ich wiedzy i kompetencji sięgają strony. W tym jednak konkretnym wypadku nie sposób milczeć i uznać, że był to wypadek przy pracy. Gdy wczytałem się w treść uzasadnienia, moje początkowe zdziwienie mocnymi tezami sądu odwoławczego, np. o braku profesjonalizmu, znalazło szybkie wyjaśnienie. Moje wątpliwości budzi to, czy autor apelacji nie naruszył zasad etyki adwokackiej. Pozwolę sobie pominąć podstawowe obowiązki, jakimi są ochrona interesów klienta, wykonywanie czynności zawodowych według najlepszej woli i wiedzy, z należytą uczciwością, sumiennością i gorliwością. Adwokat ponosi pełną odpowiedzialność za formę i treść swoich pism procesowych. Jednocześnie zgodnie z par. 57 kodeksu etyki adwokackiej ma obowiązek wypowiedzieć pełnomocnictwo, jeżeli uzna, że wniesienie środka odwoławczego jest prawnie lub faktycznie niezasadne, a klient się tego domaga. Z przykrością należy stwierdzić, że przedmiotowa apelacja obrońcy została sporządzona bez zaznajomienia się z materiałem dowodowym znajdującym się w aktach. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której obrońca, mając wiedzę o zebranym materiale, pozwoliłby sobie na zarzuty błędnego ustalenia stanu faktycznego. Przedsiębranie przez obrońcę czynności nie zwalnia go od respektowania zasady legalności tych czynności zarówno w aspekcie materialnym, jak i procesowym. Jeżeli więc skarżący podejmuje próbę zdyskredytowania orzeczenia sądu i zarzuca wyrokowi (a więc sądowi) np. uchybienia w zakresie naruszenia zasad swobodnej oceny dowodów, to należy wskazać stan, z którego to wynika. Nie znając osoby sporządzającej opisywaną apelację, mam jedynie nadzieję, że sprawa ta będzie dla niej na przyszłość wskazaniem właściwego kierunku działań bez szkody dla strony ustanawiającej. I kończąc, należałoby zadać sobie pytanie, czy wielka reforma, jaką miała być deregulacja zawodów prawniczych, zdaje egzamin?