Co pewien czas wybucha dyskusja, czy Polska jest albo mogłaby być rajem podatkowym. Przeważa opinia, że nie jest. I to nie ze względu na wysokość podatków, lecz wciąż fatalne regulacje i nieprzyjazny system ich egzekwowania.
Czy Polska jest rajem dla prowadzących działalność gospodarczą? Awansujemy w różnych rankingach, informatyzujemy się, poprawiamy to i owo (choć ślamazarnie, biorąc pod uwagę potrzeby), ale do krainy wiecznej szczęśliwości wciąż daleka droga. Będziemy bliżej celu – nie tak znów nierealnego – gdy wszelkie formalności staną się igraszką, a procedury będą szybkie i niemal tak proste, jak równanie z matematyki w pierwszej klasie. Czy, skoro przedsiębiorcy, czyli pracodawcy, w raju jeszcze nie są, to przynajmniej zatrudnieni mogą stwierdzić, że niewiele im do szczęścia brakuje? Można by tak pomyśleć o tych, którzy mają pracę i dobre zarobki, ale co z resztą? Trochę problemów na rynku pracy mamy. Za dużo i zbyt poważnych, by było niemal jak w niebie.
No to pod jakim względem jesteśmy rajem? Być może będziemy – w kwestii upadłości konsumenckiej, gdy w grudniu zmienią się przepisy. Dziś to piekło: upadłość jest teorią, w praktyce nikt z pętli długów nie jest w stanie się wyrwać. Dopiero po zmianach każdy, o ile tylko nie doprowadził się do ruiny celowo, będzie mógł upaść (i potem stanąć na nogi). Być może nawet cudzoziemcy będą tu przyjeżdżać i załatwiać porachunki z wierzycielami. Oczywiście to bardzo dobrze, że możemy być rajem upadłościowym – zwłaszcza że z innymi mamy kłopot. Ale bardzo źle by było, gdyby to był kres naszych ambicji i możliwości.