Google przystąpił już do kasowania linków zgodnie z prawem do bycia zapomnianym. Treści, jakie zaczął usuwać wywołały jednak oskarżenia o cenzurę, a nawet sugestie, że operator wyszukiwarki chce ośmieszyć decyzję Trybunału Sprawiedliwości UE.
Biorąc pod uwagę, że Google otrzymał ponad 70 tys. próśb o usunięcie 276 tys. linków w ciągu pięciu tygodni od zamieszczenia w sieci specjalnego formularza aplikacyjnego, można mieć poważne wątpliwości, według jakiego klucza (bądź algorytmu) zatrudniona do tej operacji armia asystentów prawnych rozpatruje wnioski użytkowników.
Kilka dni temu brytyjska stacja telewizyjna Sky News poinformowała, że dostała od kalifornijskiej korporacji powiadomienie o wykasowaniu z wyników wyszukiwania artykułu o chorobie wokalistki i gwiazdy reality show Kelly Osbourne, który można było wcześniej znaleźć na jej stronie internetowej. Najgłośniejszy dotąd przypadek niezrozumiałych posunięć Google’a dotyczył wpisu na blogu dziennikarza BBC Roberta Pestona. W październiku 2007 r. temu publicysta zamieścił w internecie krytyczny tekst na temat byłego szefa amerykańskiego banku inwestycyjnego Merrill Lynch, który musiał podać się do dymisji z powodu gigantycznych strat poniesionych przez instytucję w wyniku autoryzowanych przez niego transakcji spekulacyjnych. Tydzień temu na skrzynkę mailową Pestona przyszedł komunikat, że wpis o bankierze nie będzie wyświetlał się już w wyszukiwarce Google w Europie. Pojawiły się wówczas podejrzenia, że koncern z premedytacją wymazał tekst wpływowego dziennikarza, spodziewając się, że sprowokuje to dyskusję na temat zagrożeń i absurdów wynikających z wyroku europejskiego trybunału.
Na razie najwięcej „zapomnianych” publikacji ma na swoim koncie brytyjski dziennik „Guardian”. W zeszłym tygodniu redakcja dowiedziała się, że przez Google’a internauci nie znajdą już sześciu artykułów dziennikarzy tej gazety. Trzy z nich opisywały sprawę emerytowanego szkockiego sędziego piłkarskiego Dougiego McDonalda, który zrezygnował z pracy po tym, jak przyznał, iż skłamał, kiedy tłumaczył, dlaczego nie podyktował rzutu karnego w meczu Celtic Glasgow z Dundee United. Pozostałe teksty dotyczyły francuskich urzędników w wolnym czasie tworzących na oknach artystyczne instalacje z karteczek samoprzylepnych, prawnika oskarżonego o oszustwa finansowe oraz felietonu jednego z publicystów dziennika.
Ale niektóre prośby przesłane przez formularz Google’a wzbudziły znacznie większe kontrowersje. Jak podała BBC, o wymazanie informacji na temat swojej niechlubnej przeszłości zwrócił się także mężczyzna skazany za pedofilię, natomiast pewien lekarz chciał, aby z wyszukiwarki zniknęły negatywne oceny od jego byłych pacjentów. Inne wnioski, na przykład dotyczące wykasowania linków do artykułów o najnowszych trendach w projektowaniu sof lub o parze uprawiającej seks w pociągach, wydają się z kolei zwyczajnie kuriozalne.
W powiadomieniach o usunięciu linków z wyników wyszukiwania przesyłanych do wydawców Google nie ujawnia, kto zażądał zablokowania dostępu do artykułów. Wiadomo jedynie, że w ten sposób firma realizuje wyrok TSUE z 13 maja 2014 r. (sygn. C 131/12), zgodnie z którym każdy Europejczyk ma prawo domagać się od operatorów wyszukiwarek internetowych wykasowania ich danych, jeśli są one „nieadekwatne, nieistotne lub przestały mieć znaczenie”.
Robert Peston, autor wpisu na blogu o byłym szefie Merrill Lynch, uznał, że jego tekst nie spełniał powyższych kryteriów, a działania Google’a potwierdziły jedynie obawy wielu dziennikarzy i prawników, że prawo do bycia zapomnianym otworzy drogę do nadużyć, stając się narzędziem ograniczania wolności wyrażania opinii oraz tłumienia krytyki prasowej. W podobnym, choć bardziej powściągliwym tonie wypowiedział się Ryan Heath, rzecznik prasowy europejskiej komisarz do spraw agendy cyfrowej Neelie Kroes, który przyznał, że w przypadku decyzji o zablokowaniu linka do tekstu Pestona Google nie dokonał „właściwej oceny sytuacji” i działał wbrew interesowi publicznemu. Podkreślił także, iż nie można pozwolić, aby dzięki prawu do bycia zapomnianym ludzie „photoshopowali swoje życie”.
Prawnicy zwracają w szczególności uwagę, że artykuły o skompromitowanym sędzi piłkarskim czy nieetycznym bankierze nie zawierają informacji objętych wyrokiem TUSE, tj. nie są „nieadekwatne, nieistotne lub przestały mieć znaczenie”. Zdaniem Paula Bernala, wykładowcy prawa własności intelektualnej i prawa medialnego na Uniwersytecie Wschodniej Anglii, niewykluczone, że taktyka obrana przez Google’a ma zdyskredytować orzeczenie europejskiego trybunału, pokazać, że jest ono niewykonalne lub może łatwo stać się skuteczną formą cenzury.
Tym niemniej trzeba wziąć też pod uwagę opcję, że przesadzona reakcja na tysiące wniosków europejskich użytkowników to jedynie nieudolna, niedopracowana próba dostosowania się do wyroku sądu. Taką wersję potwierdzałby fakt, że kilka dni temu Google zaczął przywracać w wynikach wyszukiwania niektóre linki do artykułów (m.in. na temat sędziego piłkarskiego). W uzasadnieniu tej decyzji przedstawiciel firmy w Europie jednoznacznie ukrócił spekulacje, iż nagłaśniając niektóre przypadki Google chciał okazać swoje niezadowolenie z wyroku TSUE.
- Orzeczenie trybunału nie było po naszej myśli, ale takie jest w Europie prawo i jesteśmy zobowiązani do jego przestrzegania - powiedział na antenie BBC Radio 4 Peter Barron, dyrektor komunikacji Google’a w Europie.
Jego tłumaczenie nie przekonało jednak brytyjskiego ministra sprawiedliwości Simona Hughesa, który występując przed komisją parlamentarną oznajmił, że nie było żadnego przypadku w tym, że kalifornijska firma najpierw zabrała się za rozpatrywanie próśb o zablokowanie linków do tekstów znanych dziennikarzy. W opinii polityka nie istnieje żadne prawo do bycia zapomnianym i technicznie nie jest możliwe, aby operatorzy wyszukiwarek poradzili sobie z zalewem wniosków od internautów. – Nie chcemy, aby europejskie prawo rozwijało się w kierunku wytyczonym przez wyrok TSUE, gdyż oznacza to zamknięcie w UE dostępu do informacji, które wciąż można uzyskać w wyszukiwarkach w innych częściach świata – dodał Hughes. Chodzi o projekt reformy przepisów o ochronie danych osobowych negocjowany właśnie przez państwa członkowskie UE. Art. 17 nowego rozporządzenia w sprawie ochrony danych osobowych przewiduje, że każda osoba ma prawo domagać się usunięcia pewnych kategorii informacji na swój temat, na przykład odnoszących się do okresu, kiedy była dzieckiem.
Najwięcej próśb o wykasowanie linków skierowali do tej pory francuscy internauci (14,1 tys.). Zaraz po nich plasują się Niemcy (12,7 tys.) i Brytyjczycy (8,5 tys.). Dane te na razie dotyczą tylko Google’a, gdyż pozostali operatorzy wyszukiwarek jeszcze nie dopracowali narzędzi do wdrożenia wyroku TSUE.
EŚ