Ponad pół wieku temu każdy problem prawny można było rozwiązać przez przeciwstawianie sobie starego i nowego ustroju - pisze prof. Lech Gardocki.
Szukając pewnych danych do przygotowywanego artykułu naukowego, natrafiłem na gruby, trochę zakurzony tom zatytułowany „Orzecznictwo Sądu Najwyższego z zakresu prawa karnego materialnego 1945–1957”. Otworzyłem tę prawie tysiącstronicową książkę na przypadkowej stronie i znalazłem orzeczenie SN, które zachęciło mnie do dalszej lektury.
Orzeczenie to (wyrok z 8 marca 1951 r., I K 60/51) dotyczyło przestępstwa z art. 9 ust. 2 dekretu z 26 października 1949 r. o ochronie tajemnicy państwowej i służbowej, polegającego na tym, że urzędnik, nie będąc do tego uprawniony, przekazuje, ujawnia lub rozgłasza tajemnicę służbową, do której miał dostęp w związku ze służbą. Przestępstwo to było zagrożone karą więzienia do lat 5. Sam przepis, jeśli pominąć jego surowość, brzmi dosyć banalnie. Dopiero zawarty w orzeczeniu lakoniczny opis stanu faktycznego i wyrażony w nim pogląd prawny może szokować.
Sprawa dotyczyła mianowicie druku sejmowego zawierającego projekt ustawy i przekazanego (zapewne przez jakiegoś urzędnika sejmowego) innej osobie. Sąd Najwyższy uznał, że „dla bytu przestępstwa (...) jest rzeczą obojętną, czy ujawniony przez oskarżonego druk sejmowy był tajny lub poufny; wystarczające natomiast jest ustalenie, iż wyżej wymieniony druk sejmowy, zawierający urzędowy projekt ustawy, nie powinien był, ze względu na dobro służby, być wręczony przez oskarżonego osobie niebędącej uprawnioną do otrzymania tego dokumentu. Druk sejmowy zawierający projekt ustawy jest bowiem wewnętrznym dokumentem sejmowym przeznaczonym dla określonej liczby osób i niestanowiącym przedmiotu swobodnego rozpowszechniania”.
Jak widać, sąd w tym orzeczeniu nie bardzo przejmował się wyraźnie widoczną sprzecznością wewnętrzną w swoim wywodzie (za ujawnienie tajemnicy odpowiada także ten, kto ujawnił informację niebędącą tajemnicą), kierując się zapewne przekonaniem, że czujności nigdy za wiele i dla jej zachowania warto złamać zasadę nullum crimen sine lege.
Mnie to orzeczenie zachęciło do przejrzenia całego zbioru w poszukiwaniu innych równie ciekawych wypowiedzi ówczesnej judykatury, zwłaszcza tych pochodzących z okresu stalinowskiego. Zauważyłem, że wiele uwagi poświęcono w nich kwestii sądowego wymiaru kary i znaczeniu ważnych, z punktu widzenia panującej wówczas ideologii, cech sprawcy. W sposób wyraźny, ale jeszcze oględny, zostało to wyrażone w wyroku z 9 czerwca 1949 r. (Wa K 508/49), gdzie podkreślono, że „sąd realizujący w Polsce Ludowej zadania wymiaru sprawiedliwości powinien przy wymiarze oskarżonemu kary mieć na względzie zarówno społeczną szkodliwość dokonanego czynu przestępnego i potrzebę surowego karania podobnego typu przestępstw, jak i nie zapominać o tym, kogo sądzi, za co i jaką w obecnych warunkach historycznych należy mu wymierzyć karę”.
Dobitniej sformułowano to w wyroku z 10 kwietnia 1951 r. (I K 82/51) dotyczącym przestępstwa z art. 22 tzw. małego kodeksu karnego (m.k.k.), polegającego na rozpowszechnianiu fałszywych wiadomości, mogących wyrządzić szkodę interesom państwa bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów. W publicystyce zachowania takie nazywano szeptaną propagandą, ponieważ rozpowszechnianie wiadomości nie musiało być publiczne. Sąd Najwyższy sformułował w tym wyroku swój pogląd metodą „kawa na ławę”, bez żadnego skrępowania pisząc: „Przy rozważaniu przestępstw z art. 22 m.k.k. należy zawsze mieć na uwadze całokształt cech osobowości sprawcy, a w szczególności jego pochodzenie społeczne i stosunek do obecnej rzeczywistości w Polsce Ludowej. Nie każda bowiem uwaga krytyczna (nawet obiektywnie chybiona) stanowi fałszywą wiadomość, mogącą wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, o jakiej mowa w wymienionym przepisie prawa. Uwaga taka w ustach wroga klasowego, pragnącego w ten sposób oddziałać demobilizująco na otoczenie, niewątpliwie może wypełnić dyspozycję art. 22 m.k.k. Ta sama jednak uwaga, wygłoszona przez obywatela pozytywnie ustosunkowanego do ustroju Polski Ludowej, może być uznana za wyraz błędnego przekonania, zasługujący wyłącznie na sprostowanie lub wyjaśnienie bądź w drodze dyskusji, bądź w drodze służbowej czy partyjnej”.
Podobne rozumowanie odnaleźć można w wyroku z 17 sierpnia 1953 r. (III K 587/53), gdzie interpretując przepisy karne ustawy z 1950 r. o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy, której to dyscypliny broniono także przez karanie tzw. bumelantów (art. 7 tej ustawy brzmiał następująco: „W przypadkach złośliwego i uporczywego naruszenia dyscypliny pracy, a mianowicie 1) opuszczenia mimo wymierzonych kar porządkowych bez usprawiedliwienia w ciągu kwartału kalendarzowego czterech lub więcej dni pracy albo 2) opuszczenia jednorazowo bez usprawiedliwienia czterech lub więcej dni pracy, stosowane będą kary sądowe”). Sąd Najwyższy w uzasadnieniu tego wyroku broni oskarżonego przy użyciu następującej argumentacji: „Nie można uznać solidnego i dobrego pracownika, który w odpowiedzi na apel Zarządu Głównego ZMP zgłosił się do zaciągu pionierskiego na odcinek bardziej zagrożony, za złośliwego bumelanta, mimo niewypowiedzenia przez niego umowy o pracę. Zrozumienie zasad zaciągu pionierskiego przez ochotników świadczy o politycznym i patriotycznym uświadomieniu młodzieżowych pracowników, a nie o złośliwym, bumelanckim ich nastawieniu”.
Na podobnych zasadach, a więc również stosując zasadę „powiedz mi, kim jesteś, a ja ci powiem, czy popełniłeś przestępstwo” w wyroku z 19 września 1951 r. (I K 1325/51) Sąd Najwyższy broni przed zarzutem zniesławienia tzw. korespondenta robotniczego, stwierdzając, że jego rola i działalność, a więc również treść korespondencji skierowanej do gazety – „nie może być oceniana w formalistycznie w ramach przepisu art. 255 k.k. (chodziło o art. 255 k.k. z 1932 r. dotyczący przestępstwa zniesławienia – przyp. L.G.), a w szczególności par. 2 tego artykułu. Należy ją natomiast oceniać na tle nowej treści ustrojowej państwa ludowego, określającej inne od dotychczasowych zasady współżycia społecznego. Państwo ludowe jest państwem mas pracujących, tzn. państwem, w którym masy pracujące realnie sprawują władzę na wszystkich jej szczeblach”.
Taka patetyczna argumentacja o charakterze ideologicznym stosowana była też w sprawach o przestępstwa w szerokim znaczeniu pospolite. Przykładem może tu być przestępstwo niealimentacji (art. 201 k.k. z 1932 r.), którego ustawowy opis zawierał warunek, by pokrzywdzony został doprowadzony do nędzy. Sąd Najwyższy w wyroku z 2 lutego 1952 r. (KO 416/51) zastąpił w drodze rzekomej wykładni (bo w rzeczywistości sąd wszedł tu w rolę ustawodawcy) słowo „nędza” słowem „niedostatek”, pisząc, że: „Nędza była stanem dobrze znanym w ustroju kapitalistycznym i właśnie dlatego Polska Ludowa zniosła ten ustrój, by wymieść nędzę. W roku 1932 było więc zrozumiałe, że ustawodawca polski wprowadził do kodeksu karnego pojęcie nędzy. Ale w roku 1952 sędzia polski nie ma powodu, by sięgać do pojęcia zjawiska, któremu brak obecnie gruntu do powstawania”.
W innym wyroku z tego samego roku (II K 1377/51), uzasadniając konieczność surowego karania za zabójstwo, Sąd Najwyższy posługując się tą samą figurą retoryczną, wywodził, w stylu już dość groteskowym, że: „Obserwuje się stałą deprecjację życia człowieka w świecie kapitalistycznym, gdzie mordowanie ludzi staje się systemem i gdzie zamachy na życie ludzkie są coraz częściej bezkarne. W przeciwieństwie do tego sędzia w państwie typu socjalistycznego musi doceniać wagę życia ludzkiego i przy stosowaniu represji karnej pamiętać o tym, że w hierarchii dóbr chronionych przez nasze prawo karne życie człowieka zajmuje jedno z czołowych miejsc”.
Na koniec zacytuję orzeczenie z 23 stycznia 1952 r. (I K 1575/51), w którym Sąd Najwyższy stwierdził, że w nowych warunkach ustrojowych inaczej należy interpretować przepis o zabójstwie pod wpływem silnego wzruszenia. „W warunkach Polski Ludowej zemsta i zazdrość wyrastające z dążenia do władztwa człowieka nad człowiekiem są uznawane za pobudki niskie i sprzeczne z założeniami ustrojowymi oraz wypierane przez wzrastający poziom kultury. Sprawca przestępstwa działający z takiej pobudki nie może powoływać się na stan silnego wzruszenia”.
Jak widać, przy dobrych chęciach każdy problem prawny dawał się ponad pół wieku temu rozwiązać przez przeciwstawianie sobie starego i nowego ustroju.