W wydaniu DGP z 9 kwietnia (70/2013) przedstawiliśmy argumenty branży bukmacherskiej, która zabiega o blokowanie stron zagranicznych serwisów, umożliwiających zawieranie nielegalnych zakładów wzajemnych (tekst „Kolejna próba blokowania internetu”). Argumenty te zestawiliśmy z kontrargumentami środowisk internetowych, dla których taki pomysł to pierwszy krok do cenzury w sieci.
Kolejna próba blokowania internetu: Walka z hazardem skończy się cenzurą w sieci?
Już po publikacji artykułu otrzymaliśmy odpowiedź Ministerstwa Finansów, które prosiliśmy o skomentowanie sprawy. Wynika z niej, że resort nie rozważa powrotu do dyskusji na temat blokowania stron. „W Polsce odbyły się dwie duże dyskusje dotyczące administracyjnego blokowania stron internetowych – pierwsza w związku z ustawą o grach hazardowych, a druga w związku z ACTA. Pokazały one, że polskie społeczeństwo ceni wolność dostępu do stron internetowych i nie akceptuje administracyjnych narzędzi blokowania stron internetowych” – czytamy w odpowiedzi przesłanej przez wydział prasowy MF.
„Służba Celna wykorzystuje inne, dostępne narzędzia do zwalczania nielegalnego urządzania gier hazardowych w sieci internet, wzywając do usunięcia niezgodnych z prawem treści ze stron internetowych lub prowadząc postępowania karne skarbowe wobec osób pośredniczących w udostępnianiu gier hazardowych przez internet” – przekonuje wydział prasowy MF.
Branża bukmacherska uważa, że dotychczasowe narzędzia w walce z zagranicznymi serwisami umożliwiającymi bezprawne zawieranie zakładów bukmacherskich są całkowicie bezskuteczne. Według jej szacunków 91 proc. polskiego rynku zakładów wzajemnych w internecie działa w szarej strefie. Firmy prowadzą serwisy w języku polskim, przyjmują zakłady Polaków, ale nie podlegają polskiemu prawu. Nie mają licencji, nie odprowadzają w Polsce podatków, nie podlegają kontrolom. Z kolei Polacy korzystający z takich serwisów łamią prawo i popełniają przestępstwa karno skarbowe.
Rozwiązaniem sytuacji miało być blokowanie nielegalnie działających serwisów, stosowane w wielu państwach europejskich. Jak miałoby ono wyglądać w praktyce? Konrad Łabudek, prawnik firmy Fortuna online zakłady bukmacherskie podpowiada rozwiązanie włoskie. Tam odpowiedni organ (w Polsce miałaby to być Służba Celna) przedstawia regulatorowi (u nas byłby to Urząd Komunikacji Elektronicznej) adres strony, który trafia na czarną listę. Dostawcy internetu muszą zablokować swym klientom dostęp do tych stron. Pod koniec 2012 r. na włoskiej liście widniało ponad 4 tys. adresów podlegających blokowaniu. Szacunki branży wskazują, że wprowadzenie podobnego rozwiązania w Polsce zwiększyłoby wpływy do budżetu o co najmniej 200 mln zł rocznie.
Środowiska internetowe przekonują z kolei, że rozwiązanie to w praktyce oznaczałoby cenzurowanie sieci. Jego zastosowanie, jak pokazuje praktyka, mogłoby prowadzić do blokady legalnych treści. Co więcej, z pewnością odezwałyby się następne branże i środowiska domagające się blokady innych treści.