Wielokrotnie w kontekście pracy policjantów powtarzaliśmy: nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi - mówi w wywiadzie dla DGP Jolanta Turczynowicz-Kieryłło, adwokat z kancelarii T.De Virion, J.Turczynowicz-Kieryłło i Wspólnicy Adwokaci i Radcy Prawni Sp.k., obrońca policjantów uniewinnionych w sprawie błędów w śledztwie dot. porwania Krzysztofa Olewnika.

Policjanci ze sprawy Krzysztofa Olewnika zostali uniewinnieni mimo, że wielu ferowało inne wyroki. Mam tu na myśli sprawozdanie komisji śledczej, które obciążyło policjantów. Jak Pani to komentuje?

Powiem tak. Prace Sejmowej Komisji Śledczej, nie wnikając już w osobiste powiązania jej członków z pełnomocnikami rodziny państwa Olewników, zostały przez nas zaskarżone do Trybunału w Strasburgu. Jest nieprawdopodobną nierzetelnością choćby to, że Komisja nawet nie wezwała kilkunastu świadków, którzy uczestniczyli w akcji przekazania okupu, a formułowała ocenę jego zabezpieczenia. Sprawozdanie Komisji Śledczej, jeśli chodzi o formę, wykazuje nieznajomość przepisów prawa i procedury karnej.

W mowie końcowej posłużyła się Pani słowami z utworu Stanisława Soyki ,,Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień, niech rzuci”.

Tak… Proszę zwrócić uwagę, że kilka dni po zatrzymaniu i wypuszczeniu przez prokuraturę na wolność jednego ze sprawców zabójstwa Olewnika - Sławomira Kościuka, pomimo sprzeciwu i mocnych słów policjantów, ginie samochód z aktami sprawy. A sprawa do dzisiaj jest niewyjaśniona. Sprawcy popełniają samobójstwa w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach, pomimo że wszystko działo się w monitorowanych więzieniach: wiadomo kto wchodził, wychodził, kto mógł przemycić środki psychotropowe. Wobec jednego z policjantów, gdy mówi, że jest przygotowany do obrony, zostały w tym czasie dwukrotnie popełnione przestępstwa – ta sprawa też do dzisiaj nie została wyjaśniona.

Podobnie jak według prokuratury sprawa zaginięcia Krzysztofa Olewnika.

To prawda. I tu warto podkreślić, że do opinii publicznej nie przebiła się jedna z ważnych informacji, na którą oprócz obrony zwrócił uwagę też we wtorkowym wyroku Sąd. W akcie oskarżenia policjantów prokurator stwierdził, że według prokuratury przebieg zdarzeń ustalony przez sąd okręgowy w Płocku, rozpoznający sprawę zabójców K. Olewnika, nie jest przebiegiem rzeczywistym oraz że w oparciu o zgromadzone dowody uprawniona jest teza, że na zdarzenia związane z zaginięciem K. Olewnika nałożyło się inne zdarzenie o kryminalnym charakterze. To bardzo mocne słowa. Okazało się, że słusznie jako obrona podkreślaliśmy, że nieporozumieniem jest wyłączanie sprawy policjantów ze sprawy dotyczącej nieprawidłowości w śledztwie. Przecież jeśli prokuratura do dzisiaj, przy tylu zaangażowanych osobach i środkach nie wie, jaki charakter miało zaginięcie K. Olewnika i jak przebiegało, co się działo w czasie zaginięcia, to nie wiadomo też kto i w jaki sposób mógł przeszkadzać i utrudniać to śledztwo, kto i dlaczego mógł dezorganizować pracę policji. Trzeba było korzystać z wiedzy policjantów jako świadków, a nie zamykać im usta stawiając zarzuty i uważając, że jak coś się nie udało, to najłatwiej zrzucić na policję. W tym sensie sprawa ta była dla policji honorowa, bo pokazywała prawdziwe zależności w śledztwie, pokazywała ciężką pracę i nierzadko osamotnienie policjantów, którzy nie otrzymywali wskazówek, wytycznych, ani żadnej pomocy od gospodarza śledztwa, jakim jest prokurator.

Jakie błędy popełniła prokuratura?

Nie chcę oceniać prokuratury. W tej sprawie na pewno brakowało odpowiedniego doświadczenia i nadzoru. Jak powiedział sąd w motywach ustnych wyroku, w śledztwie rola prokuratury musi być aktywna, bo to prokurator jest gospodarzem postępowania.

A policjanci nie mają sobie nic do zarzucenia?

Wielokrotnie w kontekście pracy policjantów powtarzaliśmy: nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. Były w tym postępowaniu błędy, ale proszę pamiętać, że oceniamy je dzisiaj z perspektywy wiedzy, zeznań sprawców, możliwości technicznych po 12 latach. To przepaść technologiczna i organizacyjna.
Niemal wszyscy świadkowie, ale i nawet członkowie rodziny K. Olewnika przyznali w toku procesu, jakie było zaangażowanie policjantów, których sąd uniewinnił. Choćby to, że Pani Danuta Olewnik sama przyznała, że to niemal wyłącznie oni rozmawiali z rodziną i to po kilkadziesiąt godzin.

W latach 2001-2003, o czym niewiele osób wie, ci sami policjanci prowadzili sprawy także innych uprowadzeń, bo zaginięcie K. Olewnika niestety nie było jedyną sprawą. Odnajdowali sprawców i uprowadzonych czasem w dramatycznych okolicznościach. Do akt sprawy dołączyliśmy kilka podziękowań od rodzin ocalonych dzieci. To był okres bardzo dużej przestępczości w Polsce, nasiliły się porwania, ale i grasowały grupy przestępcze napadające na tiry. Ginęli ludzie, poszukiwano zabójców. Niestety, doba jest czasem za krótka, na błędy czy niedopatrzenia wpływa także przeciążenie czy przemęczenie pracą. Niektórych uprowadzonych nie odnaleziono do dzisiaj.

Czy to te okoliczności przeważyły w wyroku?

Myślę, że tak. Sąd, uzasadniając wyrok, całkowicie podważył kwalifikację prawną postawionych policjantom zarzutów, zwłaszcza w zakresie zarzucanego im zamiaru popełnienia przestępstwa. Nie można kogoś, kto na miarę swoich możliwości, umiejętności i czasu robi wszystko, by odnaleźć zaginionego, kogoś, kto ustala sprawcę, posadzić na ławie oskarżonych i wnioskować, by sąd wydając wyrok skazujący uznał go za przestępcę.

Po tym, jak podnosiła Pani na komisji śledczej, że ma ważne informacje w sprawie Olewnika, nastąpiło włamanie do Pani domu. Jak się ta sprawa skończyła?

Również nie została nigdy wyjaśniona, a śledztwo było prowadzone i umorzone przez Prokuraturę Apelacyjną w sposób - nie waham się powiedzieć - żenujący. Gdy mój mąż przygotował z jednym z policjantów wywiad rzekę, a informacja ta została upubliczniona, nastąpiło też włamanie do naszych skrzynek mailowych potwierdzone przez firmę GOOGLE. Pomimo pomocy deklarowanej przez Amerykanów, bardzo czułych na punkcie tajemnicy obrony i tajemnicy korespondencji, nic kompletnie nie zrobiono i sprawa nadal jest niewyjaśniona. Jak śpiewał Jacek Kaczmarski: ,,nie cierpię zbiegów złych okoliczności co pojawiają się gdy ktoś osiąga cel".

Jak teraz Pani Mecenas widzi szanse na powodzenie powództwa Włodzimierza Olewnika przeciwko mazowieckiej Policji? Przypomnijmy, że domaga się 1,3 mln złotych odszkodowania za zaniechania jej funkcjonariuszy.

Nie znam uzasadnienia pozwu, więc nie mogę się wypowiedzieć, zresztą ocena zawsze należy do sądu. Mogę powiedzieć tylko tyle, że niemal cały aparat państwowy został zaangażowany w sprawę ustalenia błędów w śledztwie, jak w żadnej innej tragicznej sprawie. Warto czasem dokonać refleksji z perspektywy ekonomicznej, bo stan finansów policji i prokuratury nie jest najlepszy, a te pieniądze mogą pomóc ratować inne życie.

Jak ocena Pani organizację procesu?

Sprawa zarzutów postawionych policjantom i ich oceny rozpoczęła się z bardzo dużym ryzykiem przedawnienia. Kiedy postępowanie było prowadzone jeszcze przez Prokuraturę, już w 2011 roku składaliśmy skargi na przewlekłość, by w końcu złożyć nawet skargę do Trybunału w Strasburgu. Wobec takiego medialnego charakteru sprawy policjanci chcieli, by sąd rozstrzygnął ich sprawę w formie wyroku, nie chcieli uciekać się do proceduralnych czy formalnych forteli, żeby ją przedłużać i uniknąć ewentualnej odpowiedzialności z powodu upływu czasu. Podobny cel przyświecał zresztą rodzinie państwa Olewników.

Właśnie z uwagi na możliwe terminy przedawnień sprawa toczyła się wyjątkowo szybko. Proszę sobie wyobrazić, że praktycznie w ciągu ośmiu miesięcy odbyło się 38 terminów rozpraw. Jeśli można to tak określić, to w jakimś sensie cichym bohaterem tego postępowania był Sąd Okręgowy w Płocku. Wiele mówi się o systemie i organizacji sądownictwa w Polsce, najczęściej krytycznie, a w tym przypadku wszyscy, którzy uczestniczyliśmy w procesie - zarówno prokuratorzy, jak i pełnomocnicy rodziny państwa Olewników, a także obrońcy - byli zgodni co do wyjątkowości sytuacji. Nawet pełnomocnik Włodzimierza Olewnika mec. Bohdan Borkowski kilkakrotnie w czasie mowy końcowej odnosił się z szacunkiem do wielkiej znajomości akt sprawy przez Sąd. A przecież samych tylko akt głównych sąd analizował ponad 200 tomów. Ta wnikliwość i sprawność procesu była dla wszystkich niezwykle budująca. Ponieważ cała sprawa zaginięcia Krzysztofa Olewnika jest oceniana przez pryzmat błędów tzw. aparatu państwa, trzeba podkreślić, że w Sądzie w Płocku odzyskaliśmy wiarę w wymiar sprawiedliwości i - co chcę podkreślić - było to niezależne od treści wyroku.