Pani Halina kilka lat temu w wyniku błędu lekarskiego straciła matkę. I choć jak podkreśla w jej opinii wina lekarza nie budzi wątpliwości do dziś nie poniósł on żadnych konsekwencji. Proces rozpoczął się w 2009 roku, teraz mamy 2013 i końca nie widać. Lekarze leczyli mamę na udar a zmarła na zawał serca" - opowiada pani Halina.
Największą bolączką tego typu procesów jest powoływanie biegłych. To na ich opinie trzeba często czekać wiele miesięcy. A jak przekonuje sędzia warszawskiego sadu Dorota Radlińska, właściwie przypadki kiedy lekarz przyznaje się do winy nie istnieją. Natomiast często trzeba rozpatrywać opinie uzupełniające a to też czasochłonne. To co jednak na przestrzeni lat zmieniło się na plus to fakt, że opinii nie wystawiają już biegli lekarze z tego samego ośrodka w którym pracuje np oskarżony lekarz. " Biorąc jednak pod uwagę, że rodziny czy poszkodowany pacjent zwracają się najpierw do sądu lekarskiego a dopiero gdy ten skargi nie uzna zwracają się do sądu powszechnego, rzeczywiście postępowanie potrafi trwać łącznie nawet 10 - lat". - przyznaje sędzia Radlińska. Z kolei mec.Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, specjalizująca się w obronie procesowej lekarzy, przyznała, że nie bez winy są sami adwokaci, którzy celowo przedłużają proces, np. po to, aby doszło do przedawnienia sprawy.
Komentarze (3)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeOdporności przeciw WZW B nie da się wytworzyć.
Ospa prawdziwa nadal się szerzy. szczepienia nie pomogły.
Ze szczepionki przeciw tyfusowi to korzyść miały tyko wszy karmione ludzką krwią.
Świnka, różyczka, polio - te szczepienia to ściema.
Słuchajcie "ekspertów", słuchajcie.
Portal NaturalNews śledzi konsekwentnie kwestię tak zwanych szczepień ochronnych. Zwykle kwestionuje też ich skuteczność. Tym razem podaje informacje wskazujące na to, że władze prowadzące masowe szczepienia nie tylko wiedzą, że są one nieskuteczne, ale też maja świadomość, że mogą zagrażać życiu.
Według zaleceń większości narodowych programów szczepień statystyczny człowiek podczas swojego życia otrzymuje do 30 dawek tych podejrzanych substancji. Władze nakazują wstrzykiwanie tych pseudo lekarstw dla zdrowych już w okresie niemowlęcym, co może powodować niedorozwój systemu odpornościowego dzieci. Potem podaje się dzieciom dziesiątki kolejnych preparatów. Dodatkowo próbuje się wymuszać na ludziach szczepienie się przeciwko grypie nawet jeśli na ulotkach tych specyfików są ostrzeżenia, że sama szczepionka "może wywołać skutki grypopodobne".
Na wszelki wypadek nie prowadzi się rzetelnych badań na temat tak zwanych NOPów, czyli negatywnych odczynów poszczepiennych. Wszystkiego dopełnia wszechobecna proszczepionkowa propaganda, wedle której specyfiki te są zbawieniem ludzkości. Tak rozumuje zdecydowana większość ludzi, którzy z ufnością nadstawiają rękę swoją i swoich dzieci. Otrzeźwienie takich ludzi przychodzi zwykle, gdy jest już za późno i szczepienie przyczyniło się do powstania niepełnosprawności, zwykle w wyniku powikłań neurologicznych.
Co jakiś czas pojawiają się raporty naukowe opisujące realne skutki tak zwanej wyszczepialności. Na przykład ten sporządzony przez dr Luciję Tomljenovic. Ujawnia ona brytyjskie rządowe dokumenty z ponad 30 lat działalności szczepień. Obraz, jaki pojawia się po lekturze jej pracy jest przerażający. Potwierdza to, że rząd naciskając na szczepienia wie jednocześnie o ryzyku związanym z ich wykorzystaniem, a także zdaje sobie sprawę, że nie stanowią one rzeczywistej ochrony przed chorobami, którym mają rzekomo zapobiegać.
Przedstawiona przez nią prawda na temat szczepień zdaje się wskazywać na to, że głównymi beneficjentami ich powszechności nie są bynajmniej ich użytkownicy, ale wielkie koncerny farmaceutyczne, które uczyniły z tych rządowych przymusowych programów lukratywne źródło zarobków.
Władze są wciąż mocno zaangażowane w propagowanie szczepień, ale według Tomljenowicz nie w interesie tak zwanego zdrowia publicznego, lecz produkujących je koncernów farmaceutycznych. Specjalistka twierdzi, że informacje na temat zagrożeń i nieskuteczności szczepionek są celowo ukrywane przed rodzicami w celu utrzymania tak zwanego wysokiego poziomu wyszczepialności. To, że w wyniku tych działań wiele milionów dzieci straciło zdrowie lub życie jest według tych propagandystów jedynie nieistotnym skutkiem ubocznym, niewartym wspominania.
Szczerze mówiąc nie widzę w tym nic zdrowego. Wasz system opieki zdrowotnej i stojąca za nim filozofia same są chore. Widać to szczególnie na przykładzie lekarzy.
Wielu lekarzy zachowuje się tak, jak gdyby byli połączeniem dyrektora banku z rzeźnikiem. Wielu z nich chodzi przede wszystkim o pieniądze, poważanie i posiadanie wystarczającej ilości czasu na hobby, albo na robienie kariery. Pacjenci stoją dopiero na ostatnim miejscu.
W wypadku takich lekarzy nie ma w ogóle mowy o duchu ofiarności, służbie bliźniemu, czy o miłości. Straszne, że ludzie ci mają tak wiele do powiedzenia!
Dlatego też nic dziwnego, że nie pracują oni w „domach zdrowia”, lecz w „domach chorych”.
Tym, czego brakuje w wielu krajach zachodnich jest miłość.
Szczególnie w Niemczech szeroko rozpowszechniło się wyobrażenie, że miłość można zastąpić wydajnością i sprawnością.
Jest to tak samo chybione, jak usiłowanie przywrócenia do życia umarłego, poprzez zachęcanie go, żeby wstał!
Zamiast usiłować zastąpić miłość przez wydajność, lekarze powinni raczej się nauczyć, że choroba przedstawia sobą niedostatek miłości. Chorzy ludzie potrzebują miłości, zrozumienia i wsparcia.
Lekarze będą mogli naprawdę pomóc swoim pacjentom tylko wtedy, gdy to pojmą. Muszą oni jednak zrozumieć, że zastępowanie miłości wiedzą techniczną przypomina montowanie do samochodu fantastycznej skrzyni biegów, ale jednocześnie zapominanie o silniku.
Bez miłości i odniesienia do Boga nie może być uzdrowienia. Środki techniczne, jakby nie były wyrafinowane, nie mogą wyleczyć, a jedynie odsunąć chorobę.
Lekarze powinni to zrozumieć. Im szybciej, tym lepiej, bo przyjdzie czas, że będą musieli się tego nauczyć.