Mimo że sposobów na wycenienie pracy prawnika jest cały wachlarz, kancelarie przyzwyczaiły się do rozliczania honorarium za godzinę. Kryzys gospodarczy i klienci powoli jednak te przyzwyczajenia zmieniają.
ikona lupy />
Zbigniew Krüger adwokat w poznańskiej kancelarii Krüger & Partnerzy Adwokaci. / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Andrzej Michałowski adwokat z kancelarii Michałowski Stefański. / Dziennik Gazeta Prawna
Piękny apartament młodego, zdolnego prawnika, pracującego w jednej z dużych międzynarodowych kancelarii. Dzwoni dzwonek do drzwi. Właściciel mieszkania otwiera, a w progu stoi wysoka szczupła postać, ubrana w czarną pelerynę z kapturem. Trzyma w ręce kosę. „Może jakiś protest rolników” myśli prawnik i grzecznie pyta:
– W czym mogę pomóc?
– Jestem Śmierć, przyszłam po ciebie.
– Ależ dlaczego, jestem zdrowy, zdolny, u progu kariery?
– Przyszedł twój czas.
– Jak to, przecież mam dopiero 35 lat?
– No, według twoich timesheetów masz już 300.
Ten stary dowcip jest jednym z pierwszych skojarzeń z kwestią stawek godzinowych. Dziś biznes stara się odchodzić od tego sposobu rozliczeń, jednak wskazywany kryzys jest raczej pretekstem niż rzeczywistą przyczyną. Problemem przy rozliczaniu godzinowym jest to, że klient nie wie, jaki będzie ostateczny koszt usług prawniczych. Dlatego woli zapłacić nawet więcej, ale w sytuacji gdy jednocześnie może z wyprzedzeniem zaplanować budżet, co jest zrozumiałe. Lepszym rozwiązaniem jest zatem stosowanie wynagrodzeń za konkretne projekty lub ich części. Unikamy wówczas wielu nieporozumień. Pamiętam słynną historię z lat 90., kiedy to na fakturze wystawionej przez jedną z dużych angielskich kancelarii znalazło się 6 godzin poświęconych na analizę...kodeksu cywilnego. Osobiście nawet gdy stosuję stawki godzinowe, nigdy nie uwzględniam w fakturowanym czasie pracy chwil wykorzystanych na zapoznanie się z przepisami.
Ale stawki godzinowe to nie tylko problem dla klientów, dla prawników także. Wypełnianie tych timesheetów z dowcipu o śmierci pochłania coraz więcej czasu, który prawnik mógłby wykorzystać na pracę merytoryczną.
Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że całkowite zrezygnowanie ze stawek godzinowych jest niemożliwe. Często na początku współpracy z klientem, gdy nie znamy rozmiaru zlecenia, jego wartości, gdy nie możemy nawet oszacować, jak bardzo będzie pracochłonne, stawka godzinowa jest jedynym rozwiązaniem.
Obserwuję zresztą także odwrotną tendencję. Z powodu kryzysu niektórzy klienci rezygnują z wynagrodzeń ryczałtowych i proponują przejście na rozliczenia godzinowe. Jednak w razie pojawienia się pracochłonnych zadań, ostateczna faktura godzinowa bywa dla nich dużo bardziej bolesna. Nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczko.



ikona lupy />
Sebastian Pietrzyk wspólnik kancelarii Pietrzyk Orzechowski Wójtowicz s.k.a. / Dziennik Gazeta Prawna
Na początek opowiem historię. Pewien adwokat z Warszawy był pełnomocnikiem w postępowaniu w Krakowie. Wynagrodzenie pobierał według stawki godzinowej za czas pracy poświęcony na zajmowanie się sprawą klienta. Stawka nie odbiegała od stosowanych w Krakowie. Tego adwokat pilnował, bo klient bardzo chciał widzieć warszawską kancelarię w krakowskim procesie, nie zamierzał jednak płacić więcej, niż gdyby angażował gwiazdy miejscowych sporów. Czas poświęcony na prowadzenie sprawy adwokat zaczynał liczyć od wyjścia z domu, a kończył z chwilą powrotu. W sumie wychodziło około dziesięciu godzin, z czego osiem godzin było wykorzystanych na podróż ekspresem Warszawa – Kraków i z powrotem. Mimo więc krakowskiej wysokości stawki pełnomocnik osiągał zupełnie warszawskie przychody. A pozostawały jeszcze pewne możliwości ich zwiększenia. Jednak podpowiedzi, aby jeździł pociągiem osobowym, co pozwoliłoby rozciągnąć 4 godziny w jedną stronę do 7 godzin – godnie zbywał, tłumacząc, że to nie uchodzi. Kiedy nastał czas remontów trakcji kolejowej i pociąg jeździł do Krakowa o prawie godzinę dłużej, klient nie zdzierżył i wypowiedział pełnomocnictwo. Przypadek warszawskiego adwokata w Krakowie nie był szczególny. Nagminne bywało wliczanie do płatnego czasu poświęcanego dla klientów, czasu przeznaczonego na wystawienie temu klientowi rachunku za usługi. Klienci szybko rozprawili się z takimi prawnikami. Nie wyrzucili jednak do kosza stawek godzinowych w ogóle. Stawki były bowiem archetypem nowoczesności, profesjonalizmu, europejskości. Pojawiły się wraz z zachodnimi kancelariami. Jeżeli nie były powiązane z kreatywnym wypełnianiem zestawień wykonanych czynności, były traktowane jako najbardziej właściwe odzwierciedlenie wartości pracy prawników. Znacznie bardziej sprawiedliwe niż ryczałty, które często były brane z sufitu. Lepiej też odzwierciedlały potrzeby rynku niż wynagrodzenia nawiązujące do opłat za czynności adwokackie w sprawach z urzędu. Nawet gromy ciskane przez strażników środowiskowych tradycji, że tacy prawnicy na godziny są jak pokoje na godziny, nie powstrzymały ani prawników, ani tym bardziej klientów, przed masowym stosowaniem stawek w rozliczeniach.
Ostatnio stawki godzinowe stały się niemodne. Podobno klienci dotknięci kryzysem oczekują bardziej przewidywalnej metody określania kosztów. Mają nadzieję obniżyć w ten sposób rachunki. Chcą też czegoś nowego. Stawki zaśniedziały, mają przecież w Polsce już dwudziestopięcioletnią historię. Oczekiwania klientów nie zawsze muszą stanowić dla prawników wyrocznię. Ale muszą być traktowane przynajmniej jak wezwanie do poszukiwań satysfakcjonujących rozwiązań. Wydaje się też, że rozliczenia według stawek godzinowych powoli przestają być użyteczne dla samych prawników. Anegdoty o multiplikowaniu godzin w zestawieniach czynności bardzo ładnie brzmią, ale z profesjonalną rzeczywistością mają niewiele stycznych. Każdy, kto zarządza kancelarią, wie, jak wiele godzin umieszczonych w wewnętrznych zestawieniach czynności wykreśla się z zestawień kierowanych do klientów, bo przewiduje się ich opór do zapłacenia za zbyt czasochłonne czynności albo za nadmiernie dokładnych prawników, którzy potrzebują więcej czasu niż ich mniej refleksyjni koledzy. A przecież sami prawnicy w zestawieniach wewnętrznych także często zapisują mniej godzin niż naprawdę pracowali, bo zdają sobie sprawę z mechanizmu redukcji. Podobno 85–90 proc. sprzedaży czasu pracy rejestrowanego dla klientów jest szczytem możliwości najlepszych prawników na najlepszych rynkach. W Polsce wskaźnik ten, poza topowymi kancelariami, dobija może do 50 proc. Reszta przepada w partnerskich skreśleniach, rabatach, ograniczeniach wysokości całego budżetu przeznaczonego na zlecenie. Od lat powołuje się na te dane Ryszard Sowiński na blogu o marketingu prawniczym.
Stosowanie stawek godzinowych zakłada, że prawnicy sprzedają klientom swój czas. Wiedza jest w pakiecie. Ale klienci nie kupują czasu prawników. Kupują usługę, której efekt jest niepewny, niemierzalny, czasem nie do ustalenia. Usługi prawnika zawsze różnią się od siebie, nawet jeżeli wykonuje je ta sama osoba. Ta sama usługa świadczona przez innego prawnika będzie już czymś zupełnie innym. Klient kupuje wrażenie, że swoje sprawy dobrze ulokował, że zostaną one profesjonalnie załatwione, bo najczęściej trudno mu ocenić pracę prawnika. Nie ma wiedzy, czasem też doświadczenia, aby to zrobić. Klient ocenia więc prawnika po pozorach. Po tym jak wygląda, czy budzi respekt, zaufanie, czy jest pewny swoich racji, tłumaczy, co robi, słucha cierpliwie, odpowiada na telefony itd.
„Dużo panu nie pomogę, ale mogę zapewnić dobre towarzystwo na czas trwania procesu”: tak miał oświadczyć pewien adwokat do swojego klienta w anegdocie o sensie prowadzenia spraw beznadziejnych. Aby przeciwdziałać tej odrobienie cynizmu, która wyziera z adwokackiego oświadczenia, praktyka sięgnęła po success fee. Zasady etyki obowiązujące adwokatów i radców prawnych zabraniają umawiania się na honorarium zależnego wyłącznie od wyniku sprawy, a dopuszczają jedynie, by było to zastrzeżenie dodatkowe. To europejska tradycja. W amerykańskich zasadach subsydiarność tej części wynagrodzenia nie jest wymagana. Życie wielokrotnie pokazało, że Amerykanie mają dużą łatwość w rozpoznawaniu powszechnych oczekiwań. Polski Sąd Najwyższy w wyroku z 25 maja 2011 r. uznał ustalenie wynagrodzenia adwokata w pełni zależnego od wyniku sprawy za zgodne z prawem i zasadami współżycia społecznego (sygn. akt II CSK 528/10). Adwokat nie został też ukarany dyscyplinarnie. To otwiera pole do dyskusji. Zwolennicy success fee przekonują, że takie reguły współpracy służą i klientom i prawnikom. Klientom pozwalają na skorzystanie z usług prawników, na których w innym wypadku nie mogliby sobie pozwolić. Prawnikom zapewniają szansę na wyższe przychody. Przeciwnicy podnoszą, że wynagrodzenie na procent oznacza ścisłe powiązanie interesu klienta z własnym interesem prawnika i może wywoływać pokusę sięgania po nieczyste chwyty. Mam wrażenie, że tej fali nie uda się przeciwdziałać. Wydaje mi się nawet, że praktyka pójdzie dalej. Na trudnym rynku pomocy prawnej już nie tylko wysokość stawek za godzinę, pakiety dodatkowe, indywidualne dedykacje, procent od wygranej, daszek w budżecie przeznaczonym na zlecenie, będą elementami walki konkurencyjnej pomiędzy prawnikami. Silniejsi zaproponują – już proponują – ponoszenie przez prawnika za klienta wszystkich kosztów postępowania, w zamian za podwyższone wynagrodzenie procentowe płatne na końcu. Taki komfort już od jakiegoś czasu oferuje się klientom w sprawach gruntów warszawskich. Takie oferty pojawią się w wielu innych sytuacjach. Stawki godzinowe jawią się w tym kontekście jako narzędzie oswojone. Nie muszą odejść do lamusa. Jeżeli tylko zestawienia czynności będą rzetelne, a wysokość stawek będzie adekwatna, stawki godzinowe mogą mieć jeszcze długą przyszłość. Zwłaszcza w stałych obsługach. „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak jak jest, wszystko musi się zmienić” – przekonywał literacki książę Fabrizzio de Salina. Kiedy zatem wszystko, co dotyczy usług sprzedawanych przez prawników, się zmieni, zobaczymy, że stawki pozostały.

Przy rozliczeniu godzinowym klient nie wie, jaki będzie ostateczny koszt usługi prawnej. Dlatego woli zapłacić nawet więcej, ale w sytuacji gdy jednocześnie może z wyprzedzeniem zaplanować budżet.



ikona lupy />
Jacek Kosuniak radca prawny, zastępca dyrektora Biura Prawnego PKN Orlen. / Dziennik Gazeta Prawna
Moim zdaniem stawki godzinowe wciąż w pewnych sytuacjach są najkorzystniejszym rozwiązaniem. Prawnikom z pewnością ułatwiają sprzedaż wszystkich przepracowanych godzin. Z kolei klienci mogą być zainteresowani taką formą rozliczeń w przypadku drobnych problemów lub gdy korzystają z pomocy prawnika incydentalnie. Takie rozwiązanie sprawdza się też w bardzo skomplikowanych sprawach, gdy obydwaj partnerzy biznesowi, klient i prawnik, nie są w stanie nawet w przybliżony sposób przewidzieć wszystkich prac do wykonania i ich zakresu (choć wówczas najczęściej strony uzgadniają model mieszany, np. ryczałt plus stawki).
Trend odchodzenia przez klientów od rozliczeń godzinowych faktycznie jednak można zaobserwować. Na pewno spora w tym zasługa zawyżania przepracowanego czasu (potocznie mówi się o nadmuchanych godzinach) przez niektóre kancelarie lub wręcz jego podwajania pod hasłem double checking, a także niekończących się konferencji czy konsultacji telefonicznych kolejnych prawników, którzy przejmowali sprawę w ramach tej samej kancelarii. Ponadto klienci zrozumieli, że prawnicy stanowią dla nich kolejną pozycję w bieżących kosztach firmy, a produkt, który dostarczają, najczęściej da się z góry wycenić, dzieląc się wspólnie ryzykiem.Widocznym zjawiskiem jest również oferowanie przez kancelarie jednej, efektywnej i uśrednionej stawki godzinowej, bez względu na pozycję prawnika w kancelarii lub jego doświadczenie. Klient oczekuje przecież, że otrzyma finalny produkt dopasowany do swoich potrzeb i najwyższej jakości, bez względu na to, w jaki sposób kancelaria wewnętrznie zarządza procesem jego przygotowania. Oczywiście wymaga to wcześniejszego rozpoznania tych potrzeb, bo prawnik powinien doskonale orientować się w branży i sektorze, w której jego klient prowadzi działalność, powinien być jego partnerem biznesowym i wspólnie z nim podejmować decyzje. Mogę skwitować, że do lamusa przechodzą nie tyle rozliczenia godzinowe, co prawnicy, którzy oczekują zapłaty gigantycznych faktur za porady bez wskazywania konkretnego rozwiązania biznesowego, jak również tacy, którzy koncentrują się głównie na zastrzeżeniach prawnych zamiast formułowaniu jasnych wskazówek.
W mojej ocenie w przyszłości dominować będą alternatywne modele rozliczeń prawników z klientami (przewiduje je ponad 80 proc. umów zawartych przez nasza kancelarię), przede wszystkim ryczałt, abonament (w tym tzw. cap) oraz premia za sukces (success fee), przy czym w każdym przypadku każda z tych form powinna przybierać dodatkowe szczegółowe rozwiązania dopasowane do konkretnych potrzeb klienta.
● Ryczałt
W przypadku tego rozwiązania klient poznaje szacunki przyszłych kosztów, które będzie ponosił w związku ze świadczeniem usług prawnych, co w dłuższej perspektywie pozwala prawidłowo ustalić budżet. Oczywiście ryczałt podlega w zasadzie nieograniczonym modyfikacjom. Przykładowo, im więcej jest pracy w danym okresie rozliczeniowym, tym wysokość stawki do obliczenia ryczałtu ulega zmniejszeniu. W kancelarii stosujemy wiele modeli ryczałtowych, w tym również rozwiązanie polegające na ryczałtowym wynagrodzeniu w przypadku świadczenia usług, które wiążą się z koniecznością wyjazdu poza województwo mazowieckie – w tym przypadku z kwoty ryczałtu pokrywamy koszty dojazdu, noclegu czy przejazdów taksówką, jak również koszty świadczenia usługi. Rozwiązanie to pozwala uniknąć problemów
z rozliczaniem chociażby standardów podróży (I czy II klasa, hotel 3 czy 5 gwiazdkowy) – jest to wyłącznie po stronie kancelarii.

● Abonament

Obecnie najchętniej wybierana przez naszych klientów forma. W tym przypadku różnica w stosunku do typowego ryczałtu polega na tym, że limit godzin (przykładowo 50) w danym miesiącu jest bilansowany w dłuższej perspektywie czasowej – kwartalnej, a nawet półrocznej. Klient w takiej sytuacji ma ten komfort, że nawet jeśli w jednym miesiącu zaangażowanie kancelarii przekroczy ustalony wcześniej limit, nie zostanie obciążony dodatkowym wynagrodzeniem, o ile w perspektywie kwartalnej lub półrocznej, zmieścimy się w bilansie ustalonych godzin.
Kolejnym przykładem stosowanego przez nas abonamentu, jest taki, który umożliwia klientowi bieżące telefoniczne lub drogą elektroniczną konsultowanie się w drobnych sprawach, niewymagających pogłębionych analiz czy ustalania skomplikowanych struktur transakcji. W tym przypadku jesteśmy bardzo elastyczni dlatego, że nigdy nie ustalamy limitu godzin udzielonych w ten sposób porad czy konsultacji. Zauważyliśmy bardzo duże zainteresowanie i zadowolenie klientów z tego modelu współpracy.

● Cap

Rozliczenie, w którym z góry ustalony zostaje limit wynagrodzenia (tzw. cap). Jeśli zlecenie i zaangażowanie prawnika przekroczy ustalony cap, to jest wyłącznie jego ryzyko, natomiast w przypadku mniejszej liczby godzin poświęconych na prace, klient jest obciążony wyłącznie tymi kosztami, czyli poniżej ustalonego limitu.

● Premia za sukces (success fee)

Budząca największe emocje formuła współpracy, w której prawnik otrzymuje wynagrodzenie za realne efekty swojej pracy, przy czym perspektywa uzyskania premii zazwyczaj jest mocno przesunięta w czasie. Pomijając szczególne obostrzenia korporacyjne obowiązujące adwokatów czy radców prawnych, w największym stopniu przerzuca na prawnika ciężar uzyskania korzystnego rozwiązania dla klienta. Obecnie klienci są zainteresowani takim rodzajem rozliczenia nie tylko w przypadku sporów sądowych, lecz także w przypadku powodzenia określonej transakcji lub sukcesu prowadzonych negocjacji finansowych. Sadzę, że ten model będzie coraz bardziej popularny.

Anegdoty o multiplikowaniu godzin w zestawieniach czynności dla klientów ładnie brzmią, ale z profesjonalną rzeczywistością mają niewiele wspólnego.



Stawki godzinowe jako model wynagrodzenia za pracę prawników bardzo mocno zakorzeniły się w kancelariach prawnych. Jak wcześniej radzono sobie z tą kwestią?
Stawki godzinowe to stosunkowo nowy wynalazek. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu na rynku usług prawnych występowały zwykle taryfy ustalane albo przez państwo, albo przez samorządy prawnicze. Uzależniały one cenę usługi od różnych czynników: rodzaju udzielonej pomocy, kategorii sądu, przed którym stawał prawnik, wartości przedmiotu sporu, renomy pełnomocnika, a także oczywiście czasu poświęconego na wykonanie usługi. Stawki godzinowe upowszechniły się dopiero w latach 60. i 70. XX wieku. Zmianę modelu wynagrodzenia wymogli klienci, którym dotychczasowy sposób ustalania wartości usługi wydawał się mało przejrzysty. Pojawiały się zarzuty, że prawnicy biorą sumy z sufitu, a stawki godzinowe, uzależniające wynagrodzenie od poświęconego sprawie czasu, sprawiały wrażenie bardziej transparentnych. Przez wiele ostatnich lat stawki godzinowe to podstawowy model rozliczeń między kancelariami prawniczymi a ich klientami.
Tym samym głosy, że skazane są na odejście do lamusa, możemy włożyć między bajki?
Nie do końca. W tej chwili stawki są przedmiotem krytyki; toczą się na ten temat dyskusje w środowisku prawniczym. Rozmawia się o tym, jak racjonalnie wycenić wartość pracy prawnika. Na tę krytykę stawek godzinowych złożyły się trzy czynniki. Pierwszy to spowolnienie gospodarcze, które występuje od kilku lat w Polsce i na świecie. Drugi to coraz większa konkurencja na rynku usług prawnych, a co za tym idzie coraz silniejsza pozycja klientów wobec kancelarii. W Polsce szerokie otwarcie dostępu do zawodów prawniczych spowodowało, że jest coraz więcej adwokatów i radców prawnych, a zatem coraz większa jest konkurencja między nimi. Doszło też do upowszechnienia kompetencji. Wiele lat temu, kiedy rozkwitała gospodarka wolnorynkowa w Polsce, niektórych skomplikowanych transakcji czy umów handlowych mogło się podjąć zaledwie kilka firm prawniczych. Teraz wielu prawników, którzy zaczynali w wielkich międzynarodowych kancelariach, założyło własne kancelarie, a usługi, które kiedyś były zupełnie unikalne, stały się powszechniejsze. Trzeci czynnik to większa świadomość klienta, czyli tego, który kupuje usługi. Wiele lat temu firmy kupowały usługi prawne trochę tak, jak się kupuje talizmany na bazarze – do końca nie rozumiejąc, na czym ta usługa ma polegać, nie do końca potrafiąc ocenić jej wartość. Klient nie znał się na towarze, który kupował. Teraz ma już dużo większą świadomość i w konsekwencji stawia coraz wyższe wymagania.
Jakie?
Po pierwsze chce, aby koszt był uzależniony od wartości usługi, co szalenie trudno zmierzyć. Przecież ta sama ilość poświęconego czasu pracy może zaowocować czymś, co jest dla klienta bardzo cenne, jak np. nowy model umowy dystrybucyjnej, albo analizą prawną, której wartość dla klienta będzie mała albo prawie żadna.
Klient coraz częściej oczekuje również od prawnika podzielenia się ryzykiem. Mówi: „Wiem, że wy, kancelarie, chcecie dużo zarabiać i bardzo wysoko wyceniacie swoje usługi, ale zarabiajcie wtedy, kiedy i ja zarabiam”. Zasada, że kasyno zawsze wygrywa, powoli odchodzi do lamusa.
W jaki więc sposób wycenić pracę prawnika?
Zaleta stawek godzinowych i to, że się tak rozpowszechniły, wynikają z ich prostoty. Dzięki temu modelowi nie trzeba za każdym razem negocjować i ustalać wynagrodzenia. Wszystkie inne, alternatywne modele są bardziej kłopotliwe w stosowaniu, nie są uniwersalne, więc trzeba je wykorzystywać z namysłem. Te oparte na ryczałcie czy stałej opłacie sprawdzą się przy transakcjach przewidywalnych, jak fuzje i przejęcia, negocjacje nieskomplikowanych umów – tam, gdzie z góry da się przewidzieć, według jakiego scenariusza dany proces się potoczy. Z kolei przy dużych procesach sądowych, czy arbitrażowych rozwiązania te już się nie sprawdzą, bo są to sprawy mało przewidywalne, jeśli chodzi chociażby o czas ich trwania.
Na tym jednak wachlarz modeli wynagradzania się nie kończy...
To prawda. W Polsce coraz popularniejszy staje się model wynagradzania za sukces (success fee). Dość często jednak opacznie rozumiany jako wynagrodzenie, które w całości jest uzależnione od sukcesu. Tymczasem model opierający się na zasadzie „kancelaria dostaje pieniądze tylko wtedy, gdy wygrywa”, to model tzw. wynagrodzenia warunkowego, czyli contingent fee, i spotkać się z nim można głównie w Stanach Zjednoczonych. Typowe success fee polega zaś na ustaleniu niższej stawki godzinowej (np. obniżonej o 50 proc.), w przypadku zaś, gdy kancelaria wygrywa sprawę, otrzymuje za poświęcony czas wielokrotność stawki podstawowej (np. dwukrotność lub trzykrotność). Jest to bardzo rozsądne rozwiązanie, pozwala bowiem w każdym przypadku pokryć koszt prowadzenia sprawy ponoszony przez kancelarię (która zatem nie poniesie straty), a z drugiej strony motywuje ją do wygrania sprawy (kancelaria zyska tylko, jeśli wygra).
Wracając jednak do wynagrodzenia warunkowego, to jest ono w Polsce zabronione przez kodeksy etyczne. Czy słusznie?
Wydaje się, że tak. Ten model budzi wątpliwości związane z niezależnością prawnika, który powinien przecież zachować dystans do prowadzonej sprawy, aby móc dokonywać właściwych ocen i szacunków ryzyka. W momencie gdy jest zbyt mocno zainteresowany wygraniem sprawy, bo np. na jej zakończenie czekał 10 lat i przez ten okres nie otrzymał od klienta żadnego wynagrodzenia, czyli inwestował w prowadzenie sporu, przestaje być niezależny.
Jaka zatem jest przyszłość stawek godzinowych?
Klienci coraz częściej żądają, aby rozliczenia z kancelariami odbywały się na podstawie schematów, które bardziej niż stawki godzinowe uzależniają wysokość wynagrodzenia od wartości, jaką wykonana usługa ma dla biznesu klienta, zatem alternatywne modele wynagradzania, rozważnie planowane i stosowane, zyskują i wciąż będą zyskiwać na popularności. Jednocześnie stawki godzinowe, jako rozwiązanie proste w stosowaniu i uniwersalne, jeszcze długo będą dominować na rynku.