Kariery zaczynają rzesze radców prawnych, którzy nie potrafią ani mówić, ani pisać. Wypuszczenie ich na rynek to działanie na szkodę klientów i wymiaru sprawiedliwości - twierdzi Andrzej Kalwas, radca prawny, były minister sprawiedliwości
Nie chcę w tym uczestniczyć. Rezygnacja to gest protestu.
Wobec tego, jak wyglądały te wybory. Wobec kierunku, w jakim zmierza samorząd. Wobec obniżenia standardów etycznych tego zawodu. Mnie na stanowiskach nie zależy. Tworzyłem ten samorząd i pełniłem już wszystkie najważniejsze funkcje. Byłem czterokrotnie wybierany na dziekana rady tej izby. Trzy razy wybierano mnie na prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych. Może dlatego nie potrafię się pogodzić się z tym, jak to dziś wygląda.
To nie były wybory, tylko jakaś farsa. Królowała tzw. metoda wileńska. Każdy przy wejściu dostawał kartkę z nazwiskami swoich, czyli tych, na których ma głosować. Skreślanie pozostałych kandydatów było bezrefleksyjne i mechaniczne. To umie nawet analfabeta.
Można prawie wszystko. Pytanie, czy wypada. Przecież delegaci to powinni być myślący ludzie. Trzeba mieć szacunek do ich decyzji i nie narzucać im tego, jak mają głosować. Nie powinno być tak, że wygrywa opcja, która przyprowadzi więcej osób. Dla mnie to jakaś sitwa.
Nie. Sitwa to grupka ludzi, która skrzyknęła się tylko po to, aby za wszelką cenę wygrać wybory i głosować tylko na swoich. Bez refleksji. Większość z nich to osoby młodego pokolenia, które mają kilka lat stażu zawodowego. Niewiele znaczą na tym rynku.
Nie mam nic przeciwko młodym. Ja również czuję się młodo. Sam wiek nie jest jednak atutem. Dla mnie liczy się dorobek zawodowy i predyspozycje do pracy w samorządzie. A tym większość tych ludzi nie może się pochwalić. Zresztą ich nie winię. Raczej mam żal do ich przywódców, którzy nie rozumieją, że nie chodzi tylko o wygraną. Potem przez trzy lata trzeba stawiać czoła problemom zawodu i samorządu. We władzach powinno być miejsce dla wszystkich. Dla wielkich osobowości, dla szeregowych radców, dla radców z firm, dla radców z administracji. A tego nie ma.
Właśnie. O stylu nie ma tu w ogóle mowy. Za moich czasów inaczej to wyglądało. Był zachowany poziom. Teraz go zabrakło. Stylu również. Były trzy zwalczające się grupy, które nie miały na celu wybrania najlepszych, tylko swoich. Jedni byli bardzo zdyscyplinowani i wycięli wszystkich nie swoich w pień. Wart Pac pałaca, a pałac Paca.
Bo jest za dobry. Ma za wysokie kwalifikacje i za duży dorobek zawodowy. Zwyciężyło polskie piekło.
Nie o to chodzi. W takiej masie radców prawnych szanse na popularność ma tylko ten, kto się niczym nie wyróżnia. I jest BMW, czyli bierny, mierny, ale wierny.
Nie ma i to jest smutne.
Obawiam się, że ta atmosfera przeniesie się na krajowy zjazd. Żeby dokonać dobrych wyborów, trzeba mieć z kogo wybrać.
To efekt niekontrolowanego otwarcia tego zawodu. Na rynek wchodzą rzesze ludzi o zaniżonych kwalifikacjach. Radców, którzy nie umieją ani mówić, ani pisać. Na egzaminach jest nacisk na stawianie krzyżyków w testach. Brakuje pracy na prawdziwych aktach spraw sądowych. Młodzi radcy kończą aplikację i okazuje się, że nie mieli nigdy kontaktu z klientem, nie byli w sądzie. Wypuszczenie tych ludzi na rynek to działanie na szkodę interesu publicznego. Działanie na szkodę klientów i wymiaru sprawiedliwości. Ale jacy radcy, takie władze.
Dla mnie to nie jest deregulacja, tylko degradacja i pauperyzacja. Majstrowanie przy zawodach prawniczych trwa od 2004 r. i wprowadzenia tzw. lex Gosiewski. Deregulacja doprowadziła do tego, że ilość nie przeszła w jakość. Wie pani, za ile można mieć dziś w stolicy wykształconego radcę prawnego, z pięcioletnim doświadczeniem, ze stażami zagranicznymi?
Za 3 tys. zł
Tak.
Nie. Przez kryzys mam więcej klientów. Bo jak są problemy, to szuka się prawnika.
Przez to, że na rynku jest tania siła robocza. Prawnicza tania siła robocza dla kancelarii, ale nie tania dla klienta.
Rozglądam się i jakoś nie widzę. Dla mnie deregulacja to gra polityczna. Prymitywny populizm, a nie obniżanie cen usług prawnych dla klientów. Hasłami szerokiego dostępu do zawodów szermują niemal wszyscy, głównie partie prawicowe. Ciekawe, co zrobią z tymi ludźmi ze skończonymi aplikacjami i bez pracy.
Nie. Jest tylko jeden cel. Wyborczy, czyli pozyskanie elektoratu.
Wątpię. Taka walka musi mieć wsparcie środowiska. Nie można uszczęśliwiać ludzi na siłę. Nie wiem, czy radcy prawni chcą teraz obron karnych.
Niekoniecznie. Widzę też drugą stronę medalu. Jak ma się obrony karne, to ma się też urzędówki. Dlatego uważam, że to może się okazać pyrrusowe zwycięstwo radców prawnych. Pytanie, dlaczego politycy znów namieszali między radcami a adwokatami.
Bo zawsze działają na zasadzie divide et impera. Dziel i rządź. Chodzi m.in. o skłócenie środowiska. A może wskazane byłoby, aby minister sprawiedliwości podjął się mediacji między adwokatami i radcami.
Pozostało
94%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama