Przepisy tak bardzo nie przystają do rzeczywistości, że często nie da się ich zastosować. Choć dzięki internetowi świat stał się globalną wioską, to wiele ustaw w ogóle nie zauważa jego istnienia.
– Przepisy uchwalano zanim ktokolwiek śnił o powstaniu internetu, tymczasem trzeba je stosować bezpośrednio do zdarzeń w sieci. I tak, moim zdaniem,
ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych jako cały akt nie przystaje do dzisiejszych potrzeb i wymaga natychmiastowej i gruntownej reformy – mówi Paweł Chojecki, adwokat z kancelarii Łaszczuk & Wspólnicy.
Rozpoczęcie spełniania świadczenia
Nawet jednak ustawy tworzone wprost z myślą o internecie nie zawsze do niego przystają. Aby się o tym przekonać, wystarczy prześledzić ustawę o ochronie niektórych
praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny (Dz.U. z 2000 r. nr 22, poz. 271 z późn. zm.).
Chociaż trudno to poznać po jej tytule, to dziś podstawowy akt regulujący handel w sieci. Tyle że niektórych
przepisów zwyczajnie nie da się zastosować. Dla przykładu – art. 9 ust. 3 zobowiązuje przedsiębiorcę do przekazania konsumentowi na piśmie wielu szczegółowych informacji „najpóźniej w chwili rozpoczęcia spełniania świadczenia”.
Strony do rejestracji
Uchwalane jeszcze za czasów PRL prawo prasowe siłą rzeczy nie dostrzega istnienia internetu. Efekt? Strony internetowe mogą zostać uznane za dziennik lub czasopismo. A wydawanie ich bez wcześniejszego zarejestrowania w sądzie oznacza przestępstwo zagrożone grzywną, a nawet ograniczeniem wolności. I można znaleźć w Polsce osoby uznawane za winnych wydawania dziennika lub czasopisma bez rejestracji. Co więcej, to że jest to złamanie prawa, potwierdzał nawet Sąd Najwyższy (np. w głośnej sprawie www.gazetabytowska.pl, sygn. akt III 250/10).
– To warunek niemożliwy do spełnienia. „Rozpoczęcie spełniania świadczenia” to w przypadku sklepu internetowego najpóźniej moment wysyłki towaru. Wynikałoby z tego, że
przedsiębiorca powinien nas informować listownie, że niedługo będzie wysyłał towar – mówi Paweł Lipski, radca prawny w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
Dlatego też przepis ten jest powszechnie ignorowany.
– Tymczasem konsekwencje tego mogą być bardzo poważne, bowiem brak pisemnego potwierdzenia wiąże się m.in. z przedłużeniem terminu na odstąpienie od umowy – wyjaśnia Paweł Lipski.
Klient bowiem, zamiast 10 dni, dostaje aż trzy miesiące na zwrot towaru bez podawania przyczyn.
Inny przepis, którego nie da się zastosować, to art. 11 ust. 1 tej samej ustawy. Zgodnie z nim „umowa nie może nakładać na konsumenta obowiązku zapłaty ceny lub wynagrodzenia przed otrzymaniem świadczenia”.
Czytając ten przepis wprost, należałoby dojść do wniosku, że w ogóle nie wolno przyjmować zapłaty za towar przed jego wydaniem, co oznaczałoby, że praktycznie wszyscy w sieci łamią prawo.
Dlatego Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów podczas kontroli stosuje bardziej racjonalną wykładnię i uznaje, że jeśli sprzedawca nie zmusza do przedpłaty, a jedynie umożliwia ją jako jedną z opcji, jednocześnie pozwalając też na płatność przy odbiorze towaru, to nie łamie prawa.
Niezliczone okienka do akceptacji
Błędy te można tłumaczyć tym, że ustawę uchwalano kilkanaście lat temu, gdy internet nie był tak powszechny. Ale i najnowsze prawo nierzadko budzi wątpliwości. Nowelizacja ustawy – Prawo telekomunikacyjne (Dz.U. z 2004 r. nr 171, poz. 1800 z późn. zm.) jeszcze nie weszła w życie, a już prawnicy zastanawiają się, czy nie nazbyt skomplikuje życie internautom.
Nowe przepisy będą wymagały informowania o zawartości każdego ciasteczka
Chodzi o przepisy dotyczące tzw. cookies, czyli małych plików, które pozwalają śledzić aktywność komputera m.in. po to, by dostosowywać reklamy wyświetlane w sieci do indywidualnych zainteresowań. Nowe przepisy będą wymagały informowania użytkowników, co zawiera taki plik, jak długo będzie przechowywany oraz w jaki sposób i przez kogo będzie wykorzystywany.
– W praktyce może dojść do sytuacji, gdy internautom będą wyskakiwać niezliczone okienka wymagające akceptacji. Może to doprowadzić do obniżenia efektywności korzystania z różnorakich usług w sieci. Serwisy mogą wymagać zmian od strony technicznej, zwłaszcza te, które zamieszczają reklamy.
Podsumowując, możemy mieć do czynienia z kilkoma milionami zirytowanych internautów – ocenia Paweł Tyniec, adwokat w kancelarii G. Tyniec P. Tyniec A. Kostrz i Wspólnicy.
Kolejny przykład mało przemyślanego prawa można znaleźć w ustawie o grach hazardowych (Dz.U. z 2009 r. nr 201, poz. 1540 z późn. zm.). Ustawodawca chciał zakazać hazardu. Chyba nieświadomie posunął się jednak znacznie dalej.
– Definicja gry na automatach jest nieprecyzyjna. Przepisy można czytać w sposób uznający za taką grę w zasadzie wszystkie gry online. Oznaczałoby to, że zakazane są wszelkie gry sieciowe, w których można wygrać nagrody, oraz te, które mają przeważający element losowy, jeżeli organizuje je przedsiębiorca – wyjaśnia Paweł Chojecki.
– Rozumiem intencję walki z hazardem, ale doszło do tego, że przedsiębiorca na portalu społecznościowym nie może dla swoich fanów zrobić jakieś gry–zabawy z nagrodami czy zorganizować turnieju szachowego online z nagrodami – dodaje.