Przypuszczam, że ogródki działkowe nie raz jeszcze wrócą na wokandę Trybunału Konstytucyjnego. Są tematem dyżurnym niemal od początku jego istnienia, trzykrotnie orzekano w ich sprawie w pełnym składzie i to zawsze ze zdaniami odrębnymi, a lektura zarówno uzasadnień, jak i zdań odrębnych mogłaby wnikliwemu badaczowi powiedzieć wiele o wewnętrznych napięciach wśród sędziów.
No, może nie udałoby się na podstawie tych tylko tekstów odtworzyć jakiejś tajemnej historii polskiego sądu konstytucyjnego, ale byłoby co poczytać.
Stwierdzając niekonstytucyjność chyba wszystkich kluczowych dla tej ustawy rozwiązań i odraczając wejście w życie tego rozstrzygnięcia, z jednym tylko wyjątkiem, postawił trybunał przed parlamentem niezwykle trudne zadanie napisania ustawy właściwie na nowo. Odroczenie jest maksymalne – na 18 miesięcy, ale z punktu widzenia autorów przyszłego projektu na pewno nie jest to termin krótki. Swoją drogą – a jakiej to ustawy nie można napisać w ciągu roku? Pod warunkiem że wie się, co naprawdę chce się uregulować i w jakim kierunku...

Najpotężniejszy twór Rzeczypospolitej czeka gruntowna przebudowa. Nareszcie

Dziwna jest ta ustawa, a właściwie dwie, którymi objęta jest problematyka ogródków. Jedna, historycznie pierwsza, nadal obowiązuje. Co prawda tylko w zakresie jednego przepisu, ponieważ wszystkie pozostałe zostały uchylone tą drugą, ale już sama taka technika legislacyjna jest ewenementem.
Wszystko, co ma związek z ogródkami działkowymi, jest jak widać dziwne, ale najdziwniejsza jest sama konstrukcja tej ustawy i jej poszczególne instytucje.
Wygląda na to, że Polski Związek Działkowców to twór ustrojowo najpotężniejszy w Rzeczypospolitej. Ma podlegać tylko ustawom, a więc już nie rozporządzeniom – z tego wniosek, że jest ustrojowo mocniej usytuowany od co najmniej samorządu terytorialnego, bo ten akurat rozporządzeniom rządowym podlega.
Związek sprawia w ogóle wrażenie, że ma pozycję silniejszą nie tylko od samorządu, ale nawet od rządu centralnego. I rząd, i samorząd mają bowiem wobec Polskiego Związku Działkowców mnóstwo obowiązków, ale w drugą stronę żadnego nie uświadczysz. Pachnie to na odległość rzymską lwią spółką, która już w starożytności była zakazana. Jednak przed wyborami w 2005 r., kiedy tę ustawę uchwalano, większości parlamentarnej specjalnie to nie przeszkadzało, co, jak się w czasie wyborów okazało, na dobre jej wcale nie wyszło. Może więc nie warto być zawsze niewolnikiem każdej grupy interesu, która deklaruje poparcie w wyborach?
Nie jest jasne w świetle tej ustawy, czy każdy użytkownik ogródka działkowego musi być członkiem tej organizacji, czy nie, ale z pewnością PZD jest jedynym reprezentantem wszystkich działkowców – niezależnie, czy sobie tego życzą, czy nie. Ten monopol reprezentacji w państwie deklarującym wolność zrzeszania się jest kolejnym dziwolągiem, przypominającym raczej czasy szczęśliwie minione, jednak utrzymuje się przez blisko ćwierć wieku, licząc od początków transformacji.
Polski Związek Działkowców zdefiniowany jest ustawowo jako organizacja samorządna, której samodzielność ma podlegać ochronie sądowej, ale to nie oznacza, że może aspirować do pozycji samorządu w państwie – nie jest to bowiem organizacja zawodowa czy gospodarcza. Gra tymi pojęciami miała chyba stworzyć wrażenie, że jest to organizacja jeśli nie tożsama z samorządem, i to samorządem terytorialnym, to niemal bliźniacza.
Zastanawiające jest także i to, że w ustawie nie ma mowy o prawach i obowiązkach samych działkowców. Wszystko ma regulować statut uchwalany przez PZD, przy czym procesu uchwalania i samej działalności PZD nikt w imieniu państwa nie nadzoruje – tak jak nadzorowane są wszystkie samorządy czy organizacje społeczne.
To kolejny dowód, że PZD stał się silniejszy niż jakikolwiek organ władzy wykonawczej w państwie. W jednej z poprzednich wersji ustawy istniał nawet przepis, który wykluczał możliwość skarżenia do sądu uchwał PZD, został on co prawda przez Trybunał Konstytucyjny zakwestionowany jeszcze w 1999 r. i w nowej wersji ustawy z 2005 r. już się nie pojawił, ale nie wiem, czy nie stało się tak tylko dlatego, że skarżącym wówczas ten przepis rzecznikiem praw obywatelskich był były prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Zoll.
Kto wie zresztą, jak długo te wszystkie absurdy miałyby jeszcze miejsce, gdyby nie połączone siły Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, który tę sprawę do trybunału wniósł. I wielkie dzięki mu za to.