Banki powinny rzetelnie informować klientów o korzyściach i ryzyku wynikających z kupowania opcji walutowych – orzekł Sąd Najwyższy w przełomowym wyroku, którego uzasadnienie zostało właśnie opublikowane.
Skala zadłużeń opcyjnych / DGP
Przedsiębiorcy uważają, że uzasadniony ostatnio przez Sąd Najwyższy wyrok o sygnaturze IVCSK 225/11 jest dla nich przełomowy i może pomóc im wygrać toczące się jeszcze procesy opcyjne.
SN orzekł bowiem, że kiedy przedsiębiorca przez kilka lat był klientem instytucji finansowej, która prowadziła mu rachunki i udzielała kredytów, powinien mieć prawo do rzetelnych ostrzeżeń nie tylko o ewentualnych korzyściach płynących z zawieranych transakcji, lecz także o skali ryzyka, jakie mogą nieść oferowane przez bank transakcje, dotyczące np. skomplikowanych opcji walutowych.
Zdaniem sędziów SN ostrzeżenia były czymś potrzebnym i naturalnym, mimo że w umowach zawieranych przez klienta z bankiem nie zapisano funkcji doradztwa inwestycyjnego.
Klasyfikacja klientów instytucji finansowych / DGP
– I chociaż wyrok ten nie jest dosłownie wiążący ani dla sądów powszechnych, ani dla polubownych, przed którymi także toczą się procesy opcyjnie, to jednak przedsiębiorcy i ich pełnomocnicy mogą i powinni powoływać się na niego w swoich sprawach – radzi Dariusz Wółkiewicz, adwokat z Kancelarii Radców Prawnych i Adwokatów Nowakowski i Wspólnicy.
Jego zdaniem wyrok ten może wzmacniać argumentację dłużników opcyjnych przede wszystkim przy wykazywaniu odpowiedzialności odszkodowawczej, jaką powinny ponosić banki za niedokładne przedstawianie informacji o sprzedawanych produktach i za nierzetelne doradztwo inwestycyjne.

Wyrok to nie ustawa

Ostrożniej do roli orzeczenia dającego nadzieję przedsiębiorcom podchodzi Związek Banków Polskich.
– Ani wyroki sądów powszechnych, ani wyroki Sądu Najwyższego nie stanowią przecież w Polsce źródła prawa. Sędziowie są niezawiśli i podlegają wyłącznie ustawom i konstytucji. Arbitrzy w postępowaniu przed sądem polubownym, bo i przed takimi sądami toczą się procesy opcyjne, wydają wyroki w sposób bezstronny i niezależny, dokonując oceny prawnej wykazanych okoliczności faktycznych – przypomina dr Tadeusz Białek, dyrektor zespołu prawno-legislacyjnego w Związku Banków Polskich.
Podkreśla, że z tych powodów omawiany wyrok SN może stanowić jedynie pomoc przy dokonywaniu ocen. Nie może jednak ich zastępować ani narzucać ostatecznego rozstrzygnięcia.

Przerwanie przedawnienia

Na umniejszanie wagi wyroku nie godzą się natomiast adwokaci i radcowie prawni prowadzący dla swoich klientów negocjacje i procesy opcyjne.
– Wyrok ten wskazuje przedsiębiorcom ścieżkę postępowania w dochodzeniu od banków odszkodowań w sprawach opcyjnych – podkreśla Ireneusz Malerowicz, radca prawny z kancelarii Kutnik, Kalinowski i Partnerzy.
– Dlatego wszyscy, którym grozi przedawnienie roszczeń, powinni pilnie podjąć działania, żeby nie dopuścić do tego. Skoro bowiem „bomba opcyjna” wybuchła w 2008 r., to przerwanie biegu terminu przedawnienia, niechby i kolejny raz, jest dla większości zainteresowanych, którzy kupili te produkty od banków, a jeszcze się nie procesują, kwestią najwyższej wagi – przypomina mecenas Malarowicz.
Rada ta jest ważna dla tych właścicieli firm, którzy nie podpisali ugód podsuwanych im przez banki, ale też nie wszczęli procesu, domagając się zmiany lub uznania za nieważną rujnującej ich umowy opcyjnej.
Zbigniew Przybysz, kierujący stowarzyszeniem poszkodowanych przez transakcje opcyjne, przypomina, że przedsiębiorcy mieli wówczas najczęściej wrażenie, że jeśli pozwą swój bank w sprawie instrumentów finansowych, które kupili, zabezpieczając się przed spadkiem kursu euro, to narażą się na natychmiastowe wypowiedzenie umów kredytowych. To zaś wiązałoby się z koniecznością szybkiej spłaty zadłużenia firmy.
Gdyby więc spełnił się ów czarny scenariusz, to w wypadku i tak niepewnej sytuacji spowodowanej rosnącym wykładniczo zadłużeniem z tytułu opcji bankructwo i utratę wszelkiego majątku taki przedsiębiorca miałby jak w banku.
Nieco inaczej wyglądała wprawdzie kalkulacja dużych spółek, o których banki mówiły, że kupowały terminowe produkty bankowe z pełnym rozeznaniem i wyłącznie z chciwości. Niemniej i w ich wypadku skutek ostatecznie byłby ten sam.
Jeżeli bowiem kaskada zadłużenia nie zostałaby zahamowana i nie zostałyby umorzone przynajmniej w części zobowiązania, jakie wyliczył dla siebie po wzroście kursu euro i dolara bank, to katastrofa ekonomiczna byłaby wysoce prawdopodobna. Stąd blisko 99 proc. zadłużonych z powodu opcji zawarło ugody, jakie narzuciły im banki.
Tym bardziej że gdyby nie skorzystali z takiej możliwości, wierzyciel uruchomiłby bankowy tytuł egzekucyjny (BTE), wystawiony zazwyczaj do umowy ramowej, jaką podpisywali niemal wszyscy przedsiębiorcy rozpoczynający współpracę z dowolnym bankiem prowadzącym potem jego sprawy.
I mimo że w marcu 2011 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że tego rodzaju praktyka, polegająca na używaniu BTE wystawionych na podstawie umowy ramowej jest niedopuszczalna, wcześniej sądy nadawały klauzule wykonalności takim dokumentom.
Nie można więc w takiej sytuacji – jak utrzymują wszyscy pytani przez DGP prawnicy i przedsiębiorcy – lekceważyć wagi omawianego wyroku SN, który zapadł w sprawie kasacyjnej przedsiębiorcy transportowego przeciwko dużemu sieciowemu bankowi o niespełna półtora miliona złotych. Tym razem bowiem sprawa wróciła do Sądu Apelacyjnego w Lublinie po to, by ten starannie rozpoznał powtórnie sprawę.



Ważna jest przejrzystość

– Najważniejsze jest to, że Sąd Najwyższy potraktował bank jako podmiot, który nawet przed czterema laty kontraktując, powinien był stosować możliwie najwyższą miarę staranności, przekazując klientowi informacje o ryzyku związanym z oferowanymi produktami – mówi Wojciech Haduch, radca prawny z Kancelarii Radców Joanna Maruszewska & Wojciech Haduch.
Sądy do tej pory przyjmowały nie raz i nie dwa, że łamanie przez banki postanowień Rekomendacji A z 2002 r. mówiącej o brakach w dokumentacji, traktowaniu klienta jako nieprofesjonalisty, a także o zabezpieczeniu rozliczeń przed zawieraniem transakcji, nie narusza dobrych obyczajów kupieckich.
Sądy przyjmują też, że naruszanie zasad dobrej praktyki bankowej ZBP oraz kanonu dobrych praktyk rynku finansowego Komisji Nadzoru Finansowego nie jest naganne czy tym bardziej sprzeczne z prawem.
– Rzadko sądy dopuszczają stosowanie tych skodyfikowanych zasad etycznych do oceny staranności banku – uważa mec. Beata Komarnicka z kancelarii Komarnicka, Korpalski.
Dlatego tak ważne jest, że SN, mimo iż przyznał, że nie miały zastosowania wprost postanowienia dyrektywy 2004/39/WE (MiFiD), to jednak zasadnicze cele także nieimplementowanych jeszcze dyrektyw powinny stanowić wzorzec interpretacyjny przy stosowaniu prawa polskiego.
Chodzi bowiem o to, że tego aktu prawa europejskiego nie wprowadzono jeszcze w czasie zawierania umów z bankiem przez powoda w sprawie IVCSK 225/11 do polskiego porządku prawnego.
– Nie chodzi zatem o sam brak związania pozwanego banku postanowieniami dyrektywy MiFiD – napisali sędziowie Sądu Najwyższego – lecz o to, że jej postanowienia stanowiące wyraźnie regułę transparentności dla kontrahentów banków w sprawie podejmowanego przez nich ryzyka inwestycyjnego powinny stanowić punkt odniesienia i wzorzec dla banków dokonujących terminowych operacji finansowych.
Zdaniem SN uzasadnia to podobny charakter transakcji. Trudno by bowiem było racjonalnie wyjaśnić sytuację, w której podobne transakcje terminowe, o podobnej konstrukcji prawnej, prowadzone przez profesjonalistów występujących na rynku usług finansowych, miałyby być odmiennie traktowane z punktu widzenia standardów informacyjnych obowiązujących przed zawarciem umowy.
Innymi słowy – jak napisali sędziowie – do banków dokonujących terminowych operacji finansowych w rozumieniu prawa bankowego należało zawsze przyjmować zbliżony lub podobny standard informacyjny jak ten, który wprowadzają postanowienia dyrektywy MiFiDm, a w ślad za nią polska ustawa dotycząca polskich rynków finansowych.
Banki dopuszczały się oszustw wobec klientów
Dlaczego przedsiębiorcy skarżą się, że sądy pomijają kwestię starannego działania banków przy zawieraniu umów opcyjnych?
Mariusz Korpalski z poznańskiej kancelarii Komarnicka, Korpalski
Sądy skupiały się na utrzymaniu ważności umów niezależnie od skali wykazywanych przez przedsiębiorców nadużyć ze strony banków. Chodziło o bezpieczeństwo obrotu, które mogłoby doznać uszczerbku w razie wyeliminowania tych kontraktów.
Uchodzi uwadze sądów, że bezpieczeństwo obrotu doznaje uszczerbku już w chwili zawierania transakcji z nadużyciem zaufania klienta. Tymczasem gdyby wymagać od przewoźnika lub producenta mebli, by ten sprawdzał wszystkie informacje od instytucji finansowej, spowodowałoby to gwałtowny wzrost cen towarów i usług w całej gospodarce.
Jak to możliwe, że zabezpieczenia przed ryzykiem kursowym legalnie spowodowały ruinę tylu przedsiębiorców?
Sądy starały się nie dostrzegać sprzeczności między zabezpieczeniem a kreowaniem ryzyka.
Przyjmowały, że transakcja zabezpieczająca stała się ryzykowna po zmianie trendów walutowych. Tymczasem umowa zakładająca rozliczenie w przyszłości wywołuje od początku ryzyko.
I o ile w przypadku sędziów takie widzenie sprawy można złożyć na karb braku przygotowania ekonomicznego, o tyle w przypadku biegłych sądowych tego rodzaju podejście świadczy o złej woli.
Banki dawały klientom do podpisania dokumenty stwierdzające, że nie będą traktowani jak doradcy. Jaką korzyść im to dawało?
Banki utrzymywały przed sądami, że ich usługi opierały się na klauzulach umownych. Wynikało z nich, że bank nie działał jako doradca. Takie klauzule są sprzeczne z dokumentami przedstawionymi w procesie. Pokazuje on często, że propozycje zawarcia umów opcyjnych przedstawiali właśnie doradcy bankowi.
Nikt nie chce się do tego przyznać, bo w ostateczności można w niektórych sprawach dowodzić nawet oszustwa.