Przepisy Unii Europejskiej muszą być formułowane w 23 językach urzędowych. Błędy w przekładzie aktu prawnego z języka, w którym powstawał, na inny, powodują wiele trudności we właściwej jego interpretacji.
Rozbieżności między wersjami językowymi tego samego aktu prawnego mogą wynikać z niewłaściwie dobranych słów mających odmienne znaczenie w różnych systemach prawnych. Zdarza się też, że w aktach pojawiają się poważniejsze błędy, polegające na pominięciu słowa lub nawet fragmentu tekstu, co zazwyczaj zmienia całkowicie sens
przepisu.
Prawo musi być spisane po polsku
Z taką sytuacją spotkali się polscy przedsiębiorcy transportowi niedługo po akcesji Polski do
UE. Zgodnie z ówczesnym prawem unijnym obowiązek posiadania urządzenia kontrolno-rejestrującego (tzw. tachografu) nie dotyczył m.in. wykorzystywanych do przewozu osób pojazdów, których droga przebiegu nie przekraczała 50 km.
W wersji angielskiej omawiane postanowienie kończyło się zwrotem „does not exceed 50 kilometres”. W polskiej wersji językowej pominięto jednak tłumaczenie partykuły „not”, a więc polskiego „nie”, co spowodowało, iż
przepis ten brzmiał „przekracza 50 km”. W konsekwencji autokary wykorzystywane do przewozu osób, których droga przebiegu przekraczała 50 km, nie były obowiązane do posiadania tachografów, a busy wykorzystywane do przewozów lokalnych już tak.
Pomyłka ta nie przeszkodziła polskim organom w nakładaniu kar na przedsiębiorców, którzy zgodnie z polską wersją językową rozporządzenia poruszali się pojazdami niepodlegającymi obowiązkowi montowania tachografów. W kilku takich przypadkach decyzje głównego inspektora transportu drogowego stały się przedmiotem kontroli
sądów administracyjnych, a te często opowiadały się po stronie przedsiębiorców.
Firma nie odpowiada za błędne tłumaczenie
W uzasadnieniu podejmowanych wyroków
sądy przypominały, iż w świetle utartej linii orzeczniczej Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS – obecnie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – przyp. red.) nie jest możliwe powoływanie się wobec jednostki na przepisy prawa unijnego przez organy państwa członkowskiego, jeżeli przepisy te nie zostały opublikowane w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej w języku tego państwa (por. m.in. wyrok ETS z 11.12.2007 ws. Skona-Lux, sygn. C-161/06; z 12.5.2011 ws. Polska Telefonia Cyfrowa sp. z o.o., sygn. C-410/09). Zdaniem polskich sądów możliwość powoływania się na przepisy unijne wykluczona jest nie tylko w przypadku braku publikacji w ogóle, ale również w przypadku publikacji wadliwej.
Sąd w jednej ze spraw stwierdził, iż nie można zarzucić skarżącemu, że nie zastosował się do prawidłowej wersji rozporządzenia. Działał on bowiem w zaufaniu do treści przepisu w polskiej wersji językowej. Nie powinien ponosić odpowiedzialności za błędne tłumaczenie tego aktu prawnego, bo to na wspólnotowej administracji ciążył obowiązek udostępnienia całego dorobku wspólnotowego we wszystkich językach urzędowych Unii (por. wyrok WSA w Warszawie, sygn. VI SA/Wa 2469/08, podobnie VI SA/Wa 1030/08).
Orzeczenia te pozwalają polskiemu przedsiębiorcy na uchylenie się od odpowiedzialności za naruszenie przepisów, z którymi we właściwym dla siebie języku nie mógł się zapoznać lub które mają w rzeczywistości inną treść niż ogłoszona po polsku. Tym bardziej że jak stwierdził Naczelny Sąd Administracyjny w jednym z ostatnich wyroków, polska administracja ma wynikający z Konstytucji RP obowiązek stosowania prawa UE w języku polskim (por. wyrok NSA z 4.10.2011, sygn. I GSK 561/10)
Kłopoty z terminologią w prawie krajowym
Sytuacje, w których w danej wersji aktu prawnego pomija się fragment tekstu, są rzadkie. Jednak często zdarzają się przypadki, że przepis prawa UE zawiera zwroty, których znaczenia nie można ustalić wprost przez odwołanie się do terminologii prawa krajowego lub krajowego dorobku doktryny i orzecznictwa.
Trybunał Sprawiedliwości stoi na stanowisku, że co do zasady takie ustalanie znaczenia przepisów UE nie powinno mieć miejsca. W wielu orzeczeniach ETS podnosił, że w przypadku braku wyraźnego odesłania do prawa państwa członkowskiego w celu ustalenia znaczenia danego przepisu unijnego jego treści należy nadać wykładnię niezależną od prawa krajowego i jednolitą w całej Unii. ETS uznał, że tylko to będzie służyć realizacji zasady równości podmiotów wobec prawa (por. wyrok ETS z 27.1.2008 ws. Junk, sygn. C-188/03 i inne tam przywołane).
Nie zawsze da się stosować akt UE bez porównania z innymi wersjami językowymi
Zasada jednolitej wykładni prawa
Warto podkreślić, że zasada jednolitej wykładni jest jedną z podstawowych zasad obowiązujących w prawodawstwie unijnym, sformułowaną jeszcze w latach 60. (por. np. wyrok ETS z 12.11.1969, sygn. 29/69).
Niemniej jednak tłumaczenie aktów prawnych UE na języki państw członkowskich wymaga posługiwania się zwrotami z języka prawniczego danego kraju. Zdarza się jednak często, że pojęcia odnoszące się do tych samych instytucji w państwach członkowskich mogą mieć nieco inne zakresy znaczeniowe, a przez to rodzić odmienne skutki prawne, wywoływać je w innym momencie, wymagać do ich wywołania dodatkowych czynności itp.
Jak więc doprowadzić do postulowanej przez ETS jednolitej wykładni? Szansę na realizacje tego postulatu daje jedynie przyjęcie założenia, że przy interpretacji przepisów unijnych nie jest zasadne opieranie się wyłącznie na jednej wersji językowej aktu prawnego. Konieczne jest rozważenie wszystkich wersji językowych, z uwzględnieniem kontekstu powstawania danej regulacji oraz celu, który dana regulacja powinna osiągnąć (zob. m.in. wyrok ETS z 7.7.1988 ws. Moksel v. Balm, sygn. 55/87; z 20.11.2011 ws. Jany and others, sygn. C-268/99 i wiele innych). Wykładnia taka powinna zapewniać skuteczność prawa unijnego (zasada efektywności).
Było tak m.in. w przywołanej wyżej sprawie Junk. W sprawie tej sąd niemiecki powziął wątpliwość, jak należy rozumieć zwrot „zwolnienie” („Entlassung”) użyty w dyrektywie Rady nr 98/59/WE z 20.7.1998 w sprawie zbliżania ustawodawstw państw członkowskich odnoszących się do zwolnień grupowych. Sąd nie był pewien, czy powyższe sformułowanie w rozumieniu dyrektywy odnosi się do pierwszej czynności zmierzającej do zakończenia stosunku pracy (tj. wypowiedzenia – „Kündigung”), czy do momentu faktycznego rozwiązania umowy o pracę („Entlassung”). Od tego momentu bowiem zależy prawidłowe ustalenie terminu zawiadomienia rady pracowniczej o planowanych zwolnieniach w celu przeprowadzenia procedury zwolnienia grupowego, które powódka kwestionowała przed sądem niemieckim.
ETS zauważył, iż w niemieckiej wersji posłużono się zwrotem „Entlassung”, który oznacza moment faktycznego rozwiązania umowy o pracę. Po przeprowadzeniu analizy pozostałych wersji językowych dyrektywy, w ramach jednolitej wykładni, przy uwzględnieniu celu przepisu, ETS stwierdził, iż informowanie powinno mieć miejsce jeszcze przed wypowiedzeniem stosunku pracy („Kündigung”).
Polski przedsiębiorca może więc ustalać swoje obowiązki i uprawnienia wynikające z przepisów UE przy uwzględnieniu innych wersji językowych aktów. Może być to trudne, gdyby organ miał rozpatrywać wersje językowe w pozostałych 22 językach. W literaturze postuluje się więc, że analiza powinna objąć co najmniej wersję aktu prawnego w tym języku, który był językiem roboczym przy tworzeniu aktu. Najczęściej jest to angielski lub francuski.
Pilne sprostowanie prawa transportowego
Wadliwość polskich tłumaczeń aktów UE może stanowić problem nie tylko dla przedsiębiorcy. Nietrudno sobie wyobrazić, że źle przetłumaczony akt w swojej wersji literalnej może w błędny sposób określać zakres kompetencji samego państwa członkowskiego, co może skutkować nie tylko ich rozszerzeniem, lecz także spowodować nieuzasadnione ich zwężenie.
Z taką sytuacją mamy do czynienia w związku z głośno ostatnio komentowanymi zmianami w prawie transportowym. Najważniejszym z nowych aktów jest rozporządzenie 1071/2009 ustanawiające wspólne zasady dotyczące warunków wykonywania zawodu przewoźnika drogowego, które weszło w życie 4 grudnia 2011 r.
Zgodnie z art. 9 tego rozporządzenia w polskiej wersji językowej państwa członkowskie mogą podjąć decyzję o zwolnieniu z egzaminu sprawdzającego kompetencje zawodowe osób, „które wykażą, że przez okres 10 lat od dnia 4 grudnia 2009 r. nieprzerwanie zarządzały przedsiębiorstwem transportu drogowego”. Z literalnego brzmienia wynika, że zwolnienie to może być skutecznie zastosowane dopiero po 2019 r.
W wersji angielskiej ten sam fragment stanowi: „for the period of 10 yearsbefore 4 December 2009”, co oznacza, że chodzi o okres 10 lat przed 4 grudnia 2009 r. Podobnie w wersji niemieckiej („in demZeitraum von 10 Jahrenvordem 4. Dezember 2009”).
Różnica jest zasadnicza. Posługując się jedynie polską wersją językową, organ nie ma podstaw, aby zwolnić kogokolwiek z egzaminu kompetencyjnego. Błąd ten prowadzi do ograniczenia kompetencji państwa członkowskiego i wpływa na pogorszenie sytuacji polskich przedsiębiorców. Nie pozwala bowiem polskim organom na podjęcie decyzji korzystnej dla przedsiębiorców, choć możliwe jest to w innych krajach. Może to być poważne naruszenie zasady równości.
Biorąc pod uwagę, iż jest to błąd w przekładzie, polska administracja powinna podjąć kroki w kierunku sprostowania polskiej wersji rozporządzenia 1071/2009.
Joanna Dudek Partner, associate, radca prawny
Michał Bochowicz, associate, Deloitte Legal, Pasternak i Wspólnicy Kancelaria Prawnicza sp. k.