Z pewnością rację ma Lech Wałęsa, odżegnując się od świętowania kolejnych, a chociażby tylko okrągłych rocznic wprowadzenia stanu wojennego, bo po co – jak mówi – świętować narodowe klęski.
Ale na pewno trzeba o nich pamiętać. A polskie grudnie mrożą szczególnie: zarówno tragicznymi starciami robotników z władzą na Wybrzeżu w 1970 r., jak i pamięcią o ofiarach w kopalni „Wujek”. Nad tym wszystkim unosi się jeszcze ponura atmosfera stanu wojennego. Wprowadzono go nie 13 grudnia 1981 r., jak przywykliśmy przyjmować, lecz co najmniej dzień wcześniej. Wiele osób internowano nie po godz. 24 – już 13 grudnia – ale kilkadziesiąt minut wcześniej, zanim wybiła pamiętna północ, i zanim Rada Państwa formalnie wojnę narodowi wypowiedziała.
Dekret o stanie wojennym zaczął zatem realnie działać, zanim ogłoszono go w telewizji w niedzielę zamiast teleranka. Z wielu ujawnionych i gruntownie przebadanych dokumentów wynika, że przygotowania do jego wprowadzenia władze rozpoczęły niemal na drugi dzień po historycznym Sierpniu 1980. Internowani 13 grudnia odkrywali po wielu latach, studiując ujawnione im dokumenty służby bezpieczeństwa, że wnioski o ich zatrzymanie nosiły daty ze stycznia i lutego 1981 r. – czyli sporządzone były na prawie rok przed formalnym wprowadzeniem stanu wojennego. Żadnemu zresztą wówczas internowanemu nie okazano dokumentu zatrzymania. Wręczano je po kilku dniach, nawet tygodniach. Ktoś więc, zanim dekrety stanu wojennego zostały ogłoszone, musiał podejmować czynności będące praktyczną realizacją jego postanowień, ktoś inny decydował o przekazaniu na cele stanu wojennego środków publicznych na jego logistykę itd.
Nie powinno też dzisiaj już dziwić nikogo, że afisze z dekretami stanu wojennego były drukowane poza Polską – w przeciwnym wypadku znalazłby się na pewno jakiś drukarz, którzy uczyniłby z nich publiczną tajemnicę i tym samym zniweczył tak pożądany wtedy z punktu widzenia generałów element zaskoczenia.

Sędziowie w 1981 r. posługiwali się nie dziennikiem ustaw, ale jego powieloną kopią

Nie chcę jednak w tym miejscu oceniać generałów. Mieli cele, przyjęli jakąś strategię, coś usiłowali osiągnąć – historycy długo będą się spierać o przesłanki, które ich do tego pchnęły, formułując liczne wersje historii alternatywnej, moim zdaniem całkowicie bezsensownej. Jako prawnika zastanawia mnie przede wszystkim rola w tym wszystkich prawników – i to nie tych usługowców, którzy pisali osławione dekrety, posługując się formułą, że „wchodzą w życie z dniem ogłoszenia z mocą od dnia uchwalenia”, ale prawników współczesnych.
Trybunał Konstytucyjny kilkakrotnie już ustosunkowywał się do prawnych problemów stanu wojennego. Ostatnio i najobszerniej w orzeczeniu z 16 marca br., w którym dokonano w miarę kompleksowej oceny różnych prawnych, w tym przede wszystkim konstytucyjnych aspektów prawodawstwa z tamtego okresu. Trudno jest pojąć, co myśleli sędziowie, którzy skazywali robotników strajkujących w obronie bezprawnie zatrzymanych kolegów. Jak wiadomo, sędziowie, którym generałowie przekazali wtedy część uzurpatorskiej władzy, ferując wyroki w trybie doraźnym, posługiwali się nawet nie dziennikiem ustaw, ale jego powielaczową kopią, choć w naszej tradycji, przynajmniej od 1505 r., za prawo uważa się wyłącznie akty prawidłowo ogłoszone.
Formuła „dekret wchodzi w życie z dniem ogłoszenia z mocą od jego uchwalenia” była używana już przez dekrety PKWN z 1944 roku. Wydawałoby się, że została skompromitowana w czasach następnych na tyle, by nie przychodziło nikomu do głowy bronić jej współcześnie. A jednak... Jeszcze w 2007 r. znalazł się pewien skład sędziowski, który nie dostrzegł w niej niczego niestosownego i uznał, że mogła być uznana jako prawnie obowiązująca. Nie chcę wskazywać palcem tego składu sędziowskiego – w środowisku prawniczym i tak wystarczająco dobrze wiadomo, o kogo chodzi. Jestem jednak, niestety, przekonany, że dopóki orzeczenie tego składu sędziowskiego będzie nadal obowiązywało, w przyszłości znowu mogą znaleźć się usłużni sędziowie, którzy po raz trzeci w naszej najnowszej historii nie dostrzegą w tej formule, jawnie kpiącej z całego europejskiego dorobku prawodawstwa, znowu niczego niewłaściwego.