Firmy coraz częściej wykorzystują sąd do walki z oczerniającymi ich w sieci internautami. Ich prawo – wypadałoby powiedzieć. Jeśli klienci mieszają ich dopieszczone produkty z błotem, a oni – jako producenci tychże – czują się tą opinią dotknięci, idą do sądu i dochodzą swoich praw. Prezes dużej firmy czytający na forach niepochlebne komentarze na swój temat ma prawo się czuć urażony. I, jako urażony, oczekiwać zadośćuczynienia.
Ale wyobraźmy sobie taką sytuację (z życia wziętą): oto klient za swoje ciężko zarobione pieniądze wykupuje wymarzone wakacje w ciepłych krajach. W hotelu nad morzem, z pięknym widokiem i pełnym wyszynkiem. Na miejscu okazuje się, że morze jest, ale pięć kilometrów dalej, widok także, ale na autostradę. A wyżywienie z full opcją przewidziano, ale w porcjach dla trzylatków, więc klient pierwsze dwa dni głodny chodził, dopiero trzeciego nie wytrzymał i do własnego portfela sięgnął. Wraca taki klient do domu i dalej na forach się wyżywać. Że biuro podróży to oszuści, naciągacze i w ogóle, moi drodzy, obchodźcie je z daleka.
Ma do tego prawo? Czy oczernia firmę? I co w takiej sytuacji ważniejsze: prawo do krytyki czy prawo do dobrego firmy imienia? Czy piosenkarka Gosia Andrzejewicz, na której swego czasu na forach i serwisach społecznościowych wyżywały się tysiące internautów, miała prawo czuć się urażona ich opiniami? Absurdalny przykład, ktoś powie. Ale spójrzmy inaczej: piosenkarka nagrywa płyty i daje koncerty, które są jej źródłem utrzymania. Obraźliwe komentarze dotyczące jej produktu mogą ją narazić na wymierne straty. W dodatku są niemerytoryczne. Czym jej sytuacja różni się od sytuacji producenta telewizorów?
Firmy bronią się, że takie komentarze to często wynik czarnego PR i nieuczciwej konkurencji. Zdarza się i tak. Ale w tym sporze działa stara zasada: klient ma zawsze rację. Krytyka musi być i to nie tylko wtedy, gdy jest słuszna. Bo inaczej co nam zostaje? Tłum Jarząbków wyśpiewujących: łu-bu-dubu, łu-bu-dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu...