Prywatne firmy i kancelarie prawne nie mogą same ścigać piratów internetowych, bo naruszą prawo. Aby odzyskać pieniądze za nielegalnie ściągnięte pliki, muszą skorzystać z pomocy policji lub sądu.
Amerykański sąd w Massachusetts rozpoznaje pozew Dmitrija Shirokova, który wystąpił przeciw organizacjom ścigającym internautów na podstawie ich adresów IP. W USA powstały wyspecjalizowane firmy, które masowo wyławiają z sieci identyfikatory osób posądzanych o łamanie prawa w sieci. Następnie proponują im ugodową zapłatę określonych sum. W razie braku porozumienia sprawa może trafić do sądu (przykładowo US Copyright Group chciała jednorazowo pozwać w ten sposób 23 tys. internautów).
Podobne praktyki były stosowane w Wielkiej Brytanii i Niemczech. W Polsce byłoby to niemożliwe. Nasze prawo nie pozwala na wykorzystywanie IP internautów przypadkowym firmom, a ich bezprawne zdobywanie jest traktowane jako łamanie tajemnicy telekomunikacyjnej.
– Walka z piractwem komputerowym musi być realizowana z poszanowaniem zasad obowiązujących w demokratycznym państwie prawa. Przepisy prawa przesądzają o tym, które podmioty są uprawnione do przetwarzania danych osobowych osób dokonujących naruszeń praw autorskich – mówi dr Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych.
Ani prawo telekomunikacyjne, ani ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie dają prywatnym firmom nieograniczonego wglądu do adresów IP internautów. Tylko w szczególnie uzasadnionym przypadku, którym nie jest na pewno potrzeba masowego pozywania internautów, pozwala na to ustawa o ochronie danych osobowych.
Dane kryjące się pod IP mogą otrzymać bez trudu organy uprawnione do ścigania przestępstw, głównie policja i prokuratura.
Interesów twórców strzegą w Polsce organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi.
– Takie organizacje zarządzają jedynie tymi prawami w zakresie i celu określonym w umowie z twórcą utworu. Wykonują zatem uprawnienia przysługujące twórcy na jego zlecenie, w tym mogą dochodzić ochrony praw zarządzanych przez siebie, a należących do twórców – tłumaczy Marcin Perlak, prawnik w Kancelarii Prawniczej Włodzimierz Głowacki i Wspólnicy sp.k. z siedzibą w Poznaniu. Jeśli brak będzie upoważnienia do realizacji środków ochrony praw autorskich, dochodzenie ochrony przez taką organizację nie będzie możliwe.
W Polsce na podstawie posiadanego pełnomocnictwa były już prowadzone działania prawne wobec np. użytkowników portali społecznościowych (np. Chomikuj.pl).
– W praktyce odbywa się to w ten sposób, że pierwsza identyfikacja następuje poprzez numer IP. Dalej serwis hostujący przekazuje informacje od nas o naruszeniu i wezwanie do zaprzestania takiego naruszania oraz wolę uregulowania sprawy ugodowo do konkretnego użytkownika. Na tym etapie nie znamy jeszcze jego danych – wyjaśnia adwokat Marek Staszewski, pełnomocnik prawny Związku Producentów Audio-Video (ZPAV).
Wtedy użytkownik może zawrzeć ugodę. Jeśli na nią pójdzie, sprawa nie jest kontynuowana w procesie karnym czy cywilnym.
– Gdy nie ma reakcji bądź zgody na ugodowe załatwienie sprawy, zgłaszamy sprawę do prokuratury i ewentualnie kierujemy na drogę cywilną – zauważa Marek Staszewski.
Internauci nie mogą jednak być zmuszani do zawierania ugód i straszeni sądem. Tym bardziej jeśli nie ma uzasadnionych podstaw do oskarżenia ich o naruszenie prawa, bo nie ma dowodów, że to właśnie oni nielegalnie ściągali pliki.
– Pisma z treścią „zapłać proponowaną sumę albo cię pozwiemy lub złożymy wniosek o ściganie do prokuratora” trudno uznać za zgodne z prawem. Takie straszenie internautów może być uznane za przestępstwo – dodaje Marcin Perlak.