– Polskie prawo gospodarcze jest tak niestabilne, a reguły gry tak niejasne, że jeżeli państwo będzie chciało, znajdzie haka na każdego z nas – twierdzą zgodnie przedsiębiorcy. Dodają, że są w stanie przełknąć wysokie koszty pracy, podatki i ciągnące się latami procesy gospodarcze, ale w żaden sposób nie są w stanie ogarnąć gigantycznej liczby ustaw, nowelizacji, rozporządzeń oraz innych przepisów, które ich dotyczą. Więc często po prostu się nimi nie przejmują.
– Polskie prawo gospodarcze jest tak niestabilne, a reguły gry tak niejasne, że jeżeli państwo będzie chciało, znajdzie haka na każdego z nas – twierdzą zgodnie przedsiębiorcy. Dodają, że są w stanie przełknąć wysokie koszty pracy, podatki i ciągnące się latami procesy gospodarcze, ale w żaden sposób nie są w stanie ogarnąć gigantycznej liczby ustaw, nowelizacji, rozporządzeń oraz innych przepisów, które ich dotyczą. Więc często po prostu się nimi nie przejmują.
Sama ustawa o podatku od towarów i usług nowelizowana była od momentu jej uchwalenia w 1993 roku aż 37 razy. Innymi słowy, przepisy o VAT zmieniają się w naszym kraju przeciętnie dwa razy w roku, a jeden rząd podczas pełnej kadencji ulepsza prawo podatkowe aż osiem razy.
To jednak niejedyna ustawa, z którą na bieżąco powinni być – ale nie są – wszyscy polscy przedsiębiorcy, nawet ci prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą. – Problemem jest i liczba, i jakość prawa. Teoretycznie zamiast zdobywać klientów, podnosić zyski i zwiększać krajowy PKB, przedsiębiorcy powinni codziennie przeglądać Dzienniki Ustaw. Gdyby naprawdę przejmowali się tym, co jest napisane w dziesiątkach ustaw i setkach rozporządzeń wykonawczych, nikt w tym kraju nie zaryzykował założenia działalności gospodarczej – mówi Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha.
Jego zdaniem przedsiębiorcy ignorują wiele przepisów, ponieważ wiedzą, że już samo państwo nie jest w stanie zapanować nad bałaganem, który stworzyło. Z drugiej strony, gdy zajdzie taka potrzeba, na każdego można znaleźć paragraf.
Teorię, że państwo gmera w przepisach na taką skalę, że już samo przestało kontrolować, co, jak, kiedy zmienia i jakie efekty to przynosi, świetnie obrazuje przykład przepisów z zakresu bezpieczeństwa i higieny pracy, które spisano niezależnie w kilku różnych dokumentach, nie dbając o to, czy będą się wykluczały, czy dublowały. – W efekcie pracodawca zobowiązany jest do utrzymywania komisji bhp, inspektorów bhp, społecznej inspekcji pracy. Oczywiście dublują się one w większości swoich zadań. Podobnie jak instytucje odpowiadające za kontrolę. Równie dobrze może kontrolować Państwowa Inspekcja Pracy, Inspekcja Sanitarna albo Urząd Dozoru Technicznego. A to jeszcze nie koniec. Mamy przecież także liczne certyfikaty (np. ISO) przyznawane za spełnienie konkretnych norm. One również podlegają regularnym audytom – wylicza Adam Karolak, prezes Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej, którą bałagan wokół przepisów bhp zirytował do tego stopnia, że wysłała w tej sprawie list do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, apelując o ujednolicenie przepisów. Resort stwierdził, że jest to niezależne od niego, i zwalił winę na przepisy unijne.
– Na dobrą sprawę z polskim prawem gospodarczym jest jak z domem, który grozi zawaleniem – bezpieczniejsze i mniej kosztowne jest jego zburzenie i zbudowanie zupełnie nowego. To samo powinno się zrobić ze wszystkimi przepisami dotyczącymi przedsiębiorców – uważa Gwiazdowski. Problem jest w tym wypadku tylko jeden: Bruksela.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama