Samowola budowlana przy Powązkach powinna być dawno rozebrana, ale sprawa utknęła w sądach. Urzędnicy rozkładają ręce, a winnych tego stanu rzeczy szukają w dokumentach.
Gród rycerski połączony z domem jednorodzinnym i blokiem z wielkiej płyty, a wszystko to powstało w jednym niewielkim budynku, na miejskim terenie i na oczach bezradnych urzędników. To jednak ostatnie rundy trwającej latami walki ratusza o atrakcyjną działkę na Woli. Miasto żąda zwrotu parceli, a pseudozamek chce zrównać z ziemią.

Pączkowanie Gargamela

Architektoniczne dziwadło jest przez warszawiaków nazywane „Gargamelem”. Sześciopiętrowy budynek z mnóstwem przybudówek, ganeczków, wieżyczek i baszt stoi przy Okopowej 65, tuż obok cmentarza Powązkowskiego. Znają go dobrze kierowcy jadący w kierunku ronda Babka. Mieści się tam restauracja i hotel Czarny Kot. Jego właścicielka kilkanaście lat temu wydzierżawiła od miasta stojący w tym miejscu szklany pawilon i zaczęła go rozbudowywać. Bez żadnych planów, bez pozwoleń i w dodatku na cudzym gruncie. Rok po roku budynkowi przybywała kolejna wieżyczka czy klatka.
Urzędnicy tylko bezradnie rozkładali ręce, bo właścicielka zawsze na czas przynosiła dokumenty, i półpięterka i dobudówki trzeba było zalegalizować. Twierdzą, że nie można było nic zrobić. W końcu dwa lata temu nadzór budowlany orzekł, że tylko dwa z sześciu pięter „Gargamela” są legalne.

Rozebrać i basta?

Resztę kazał rozebrać. Burmistrz Woli zacierał ręce z radości, bo samorządowcy ze straszydłem walczą już od dawna. Jednak właścicielka znów odwołała się do wyższej instancji i sprawa się przeciągnęła.
Ostatecznie miasto postawione pod ścianą nie przedłużyło niepokornej inwestorce umowy dzierżawy. Zażądało wydania terenu w stanie sprzed dzierżawy, a to oznaczało, że budynek trzeba całkiem rozebrać.
Jednak i tym razem właścicielka odwołała się do sądu. Cały czas na wokandzie toczy się rozprawa o eksmisję i rozbiórkę dziwadła. Jej końca można wypatrywać jesienią.
– Miasto i dzielnica stoją cały czas na niezmienionym stanowisku: żądamy wydania terenu i rozebrania tego budynku. Koniec rozprawy pewnie we wrześniu, ale liczymy się z tym, że od wyroku sądu będzie pewnie kolejne odwołanie – mówi Monika Beuth-Lutyk, rzeczniczka prasowa Urzędu Dzielnicy Wola.

Nie ma winnych

Jak to się stało, że na działce miasta dzierżawczyni tak długo łamała prawo? Urzędnicy rozkładają ręce.
– Szczerze mówiąc, sama nie mam pojęcia, jak to się stało, że przez tyle lat był rozbudowywany bez żadnych pozwoleń, i to jeszcze na miejskim gruncie. Nie wiem, czy winy należałoby się doszukiwać po naszej stronie, czy np. po stronie nadzoru budowlanego. Sprawa będzie wymagała przejrzenia dokumentu po dokumencie – kwituje Beuth-Lutyk.