Gdyby przestępcy byli tak mili, nie zmieniali telefonów, nie mataczyli i nie byli tak cwani, to i służby specjalne miałyby lepszą efektywność. A tak nieboraki muszą zdać się na to, co wyszukają dziennikarze, ewentualnie na podsłuchiwanie tego, co dziennikarzom mówią ich źródła. Afera podsłuchowa, niezależnie od całej moralno-prawnej stęchlizny jest szczególnie kompromitująca dla samych służb. Dla ich profesjonalizmu, skuteczności w pozyskiwaniu informacji i szczelności swoich własnych agentów.
Zawsze bawiło mnie, kiedy w czasach komunizmu przesłuchujący oficerowie SB odwoływali się do swojego profesjonalizmu. Trudno było ich podłą pracę zracjonalizować względami moralnymi, więc wmawiali, że są fachowcami. Dziś wiemy, jakimi w rzeczywistości byli patałachami. Nawet w policyjnym kraju nie mogli zapanować nad ulicą. Wiele się zmieniło od tamtej pory, ale najwyraźniej nie służby. Wodzone za nos przez paranoicznych polityków bardziej boją się, co sobie pomyśli o nich premier czy minister, niż o dobro sprawy. Nasz redakcyjny kolega Maciej Duda inwigilowany był po tym, jak opisał, że w sprawie Blidy służby nie miały żadnych podstaw do aresztowania i postawienia zarzutów. Mniejsza o prawdę. Służby chciały wiedzieć, kto doniósł dziennikarzowi o ich niekompetencji.
Oczywiście co dziennikarz, to inne były powody, dla których był podsłuchiwany. Raz chodziło o źródło przecieków, innym razem o źródła dziennikarzy, z założenia lepiej zbierających materiał dowodowy. Jakakolwiek by była motywacja, to w każdym wypadku afera podsłuchowa świadczy o nieudolności służb. Miejmy nadzieję, że zarówno oficerów, jak i polityków odpowiedzialnych za łamanie prawa uda się postawić teraz przed sądem. Pytanie tylko, co zrobić z tym naszym wywiadem, który inaczej nie potrafi. Po doświadczeniach SLD, PiS i teraz PO nabierającej wody w usta na polityków raczej nie mamy co liczyć. Sami z siebie nie zamienią organizacji usłużnych szpicli na rzecz instytucji strzegącej interesów państwa.