Amerykańska agencja rządowa ogłosiła, że Polska nie jest już krajem pirackim i wykreśliła nas z listy państw nierespektujących praw autorskich. Ale inna podała, że ponad połowa oprogramowania w Polsce jest nielegalna.
Polski rzad twierdzi, że dzięki decyzja agencji USTR zachęci zagranicznie firmy do większych inwestycji w nadwiślańską branżę rozrywkową. Nie wspomina jednak o innym raporcie, który dwa dni temu opublikowała agencja Business Software Alliance zajmująca się m.in. monitorowaniem nielegalnego przepływu dóbr intelektualnych w internecie. Ogłosiła ona badania, z których wynika, że ponad połowa oprogramowania w Polsce jest nielegalnego pochodzenia. Jak wyjaśnić tę rozbieżność?
– Trzeba pamiętać, że dotychczasowa obecność Polski na tzw. watch list special 301 report oznaczała, że byliśmy zaliczani do krajów, w których zupełnie nie respektuje się prawa autorskiego – byliśmy dzikim rynkiem – tłumaczy minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. W związku z tym ponosiliśmy większe koszty związane z funkcjonowaniem artystów nad Wisłą. Poza tym te szacunki, które zostały przedstawione w raporcie BSA, są mocno zawyżone i już kwestionuje się metodologię tych badań – chodzi o ekstrapolację tych wyników na bardzo szeroką grupę społeczną. Oprogramowanie nielegalne stanowi u nas 10 proc. – mówimy o sferze instytucjonalnej i administracyjnej – bo to wedle tej sfery Amerykanie oceniają inne kraje – dodaje minister.

Byliśmy dzikim rynkiem

Faktycznie w porównaniu z Chinami, Rosją czy nawet Kanadą Polski nie można już nazwać dzikim rynkiem, jednak ciągle brak prawnych rozwiązań ułatwiających sprawne ściganie indywidualnych piratów, takich jak szybkie orzekania w sprawie zamknięcia szkodliwych stron internetowych. W Hiszpanii sąd ma 4 dni na podjęcie takiej decyzji. W Polsce sprawy tego typu ciągną się miesiącami, jeśli nie latami. Co prawda powstał międzyresortowy zespół do spraw przeciwdziałania naruszeniom prawa autorskiego i praw pokrewnych, w ramach którego działa Grupa Internet pod egidą podsekretarza stanu w MSWiA Adama Rapackiego, ale sugerowane przez niego na początku roku rozwiązania były cokolwiek kontrowersyjne. Na styczniowym spotkaniu z Business Centre Club Rapacki proponował m.in. ograniczenie prywatnego dozwolonego użytku (czyli np. możliwość pożyczenia filmu znajomemu) albo odłączanie niepokornych internautów od sieci. Na szczęście rząd powoli wycofuje się z tych pomysłów.

Zjawiska patologiczne rozbite

– Nie jesteśmy za radykalnym karaniem indywidualnych użytkowników, w szczególności tych młodych – to by ograniczało wolności w sieci. Europa w tej chwili idzie w stronę innych rozwiązań. We Francji czy Holandii pracuje się nad dodatkowym opodatkowaniem nośników, co pozwoliłoby na rekompensowanie strat spowodowanych nielegalnym ściąganiem plików. I ja jestem zwolennikiem podobnych rozwiązań – tłumaczy Zdrojewski, który zapewnia jednocześnie, że to nie koniec działań zespołu. – W ciągu dwóch lat chcieliśmy rozbić zjawiska patologiczne, przynoszące największe straty – i to się udało. To ważne, że nie ma już targowiska na Stadionie Dziesięciolecia i innych nielegalnych punktów sprzedaży. Druga rzecz to zredukowanie dystrybuowania nielegalnego oprogramowania przez firmy – i to chcemy zrobić w ciągu następnych dwóch lat – zapewnia minister Zdrojewski.