- Możliwych kwalifikacji zachowań skutkujących śmiercią drugiego człowieka jest na gruncie kodeksu karnego co najmniej kilka - mówi w rozmowie z DGP adwokat Bartosz Tiutiunik.
DGP
Reprezentował pan pokrzywdzoną oblaną kwasem przez stalkera. 22 lipca SN oddalił kasację obrony od wyroku skazującego prawomocnie za ten czyn na 25 lat pozbawienia wolności. Jaki był problem z kwalifikacją prawną tego czynu?
W tej sprawie sprawca od początku utrzymywał, że nie chciał zabić, a jedynie oszpecić pokrzywdzoną, co też zresztą nastąpiło. Prokuratura postawiła rutynowy zarzut ciężkiego uszkodzenia ciała. Ja jednak od początku uważałem, że w tej sprawie (bo nie można generalizować, że oblanie kwasem zawsze będzie dążeniem do zabicia człowieka) sprawca musiał się liczyć z tym, że skutkiem jego działania poza oszpeceniem może być również śmierć. I ten dalszy skutek, w postaci śmierci, był dla niego obojętny – godził się na niego. W takiej sytuacji prawnik mówi o zamiarze ewentualnym zabójstwa. Gdy dowiedziałem się, jak dokładnie wyglądał przebieg zdarzenia, m.in. że był to kwas siarkowy specjalnie odparowywany o stężeniu ok. 90 proc., ile go było, w jaki sposób ten człowiek postępował (podszedł bardzo blisko do pokrzywdzonej, wylał kwas bezpośrednio w okolice jej nosa i ust), to jego tłumaczenie, że chciał tylko oszpecić, do mnie nie przemawiało. Oczywiście sam mój pogląd miał niewielkie znaczenie, bo musiał być poparty dowodami.
Udało się je zdobyć?
W toku śledztwa uzyskano opinię biegłych z zakresu medycyny sądowej, z której wynikało, że nawet niewielka ilość kwasu mogła się dostać do układu oddechowego lub pokarmowego, co prowadziłoby do śmierci. Pokrzywdzona zawdzięcza to, że przeżyła, właściwie zbiegowi okoliczności i temu, że w odruchu obronnym zdążyła odwrócić głowę. To było jej szczęście w nieszczęściu, bo gdyby tak się nie stało i kwas zgodnie z zamiarem sprawcy zostałby wylany w okolicach nosa i ust, to istniało duże prawdopodobieństwo zgonu. I wobec tej opinii medycznej prokuratura zmieniła kwalifikację czynu, przyjmując, że zamiarem sprawcy było również pozbawienie życia, a nie tylko chęć oszpecenia. Mieliśmy więc do czynienia z usiłowaniem zabójstwa i jednocześnie spowodowaniem ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Taką kwalifikację czynu zaprezentowała prokuratura w akcie oskarżenia, podzielił ją sąd okręgowy, potem apelacyjny, a na końcu SN.
W sprawie jest też druga istotna kwestia...
Wymiar kary za taki czyn. W praktyce rzadko kiedy przy usiłowaniu zabójstwa, i to z zamiarem ewentualnym, czyli wtedy, kiedy skutek śmiertelny nie następuje, udaje się przekonać sąd, że karą dobrą i słuszną, adekwatną do stopnia społecznej szkodliwości czynu i winy będzie 25 lat pozbawienia wolności. W sprawie, o której rozmawiamy, prokuratura w pierwszej instancji żądała kary 15 lat. Uważałem, że kara, której domagał się prokurator, jest zbyt łagodna. Sprawa była szczególna. Stopień winy i społecznej szkodliwości bardzo znaczny. Mieliśmy do czynienia z działaniem zaplanowanym przez sprawcę, aktem wyjątkowego bezprawia, bo do tej zbrodni doszło w budynku sądu. Właśnie dla takich czynów i takich sprawców zastrzeżona jest kara nadzwyczajna, jaką jest kara 25 lat pozbawienia wolności. Uważałem również, że orzekając taką karę, należy sprawcy ograniczyć możliwość ubiegania się w przyszłości o warunkowe przedterminowe zwolnienie, a po opuszczeniu przez niego w przyszłości zakładu karnego kontrolować elektronicznie jego poczynania, zakazując zbliżania się do pokrzywdzonej. Sąd Okręgowy w Łodzi podzielił nasze stanowisko. Skazał sprawcę na 25 lat pozbawienia wolności, zastrzegając, że o ewentualne warunkowe zwolnienie będzie się mógł ubiegać po odbyciu co najmniej 20 lat kary. Dodatkowo sprawca nie będzie mógł kontaktować się z pokrzywdzoną i zbliżać do niej na odległość mniejszą niż 100 m. Uważam, że jest to kara w odczuciu społecznym adekwatna do tego, co sprawca uczynił. Jest to kara słuszna również z punktu widzenia interesu pokrzywdzonej, bo daje jej z jednej strony poczucie sprawiedliwości i odpłaty, że sprawca otrzymał należytą karę, a z drugiej strony poczucie bezpieczeństwa i możliwość względnie normalnego, spokojnego życia.
A jak co do zasady określać prawdziwy zamiar sprawcy?
Dla właściwego ustalenia zamiaru sprawcy, czyli mówiąc potocznie tego, co „miał w głowie” w czasie czynu, do czego dążył, na co się godził – znaczenie ma całokształt okoliczności sprawy, wszystkie dowody oceniane we wzajemnym powiązaniu, a nie tylko to, co oskarżony deklaruje. Zwykle zapewnia, że nie chciał zrobić tego, o co się go oskarża. Sąd ocenia jego wyjaśnienia przez pryzmat pozostałego materiału dowodowego i okoliczności sprawy, dając wiarę oskarżonemu, odmawiając wiary lub dając ją w części. Jeśli oskarżony mówi, tak jak w tym przypadku, że chciał tylko oszpecić, a nie było jego zamiarem zabójstwo, to analizujemy: ile płynu przygotował, czy wykorzystał kwas, jaki był dostępny, czy go wzmacniał, w które miejsce na ciele nastąpił atak? W tej sprawie sądy zasadnie uznały, że deklaracje oskarżonego na wiarę nie zasługują. Podobnie jest ze sprawcą posługującym się nożem. Czasem nawet jedno uderzenie może zabić. I znów jako prawnicy stajemy przed problemem – czy faktycznie było to jedno uderzenie? Czy było mocne? Czy było przypadkowe, a może celowe? Jeśli celowe, to w jakie miejsce godziło? Te okoliczności pozwalają rekonstruować zamiar sprawcy. I w każdej sprawie sąd musi znaleźć odpowiedź na pytanie, co tym zamiarem było? Co on obejmował swoją świadomością i co mógł obejmować, zakładając, że jego procesy myślowe nie były zaburzone.
Wypadki samochodowe często kończą się śmiercią, ale przecież mało który kierowca, nawet łamiąc przepisy ruchu drogowego, myśli sobie „a jak ktoś mi wejdzie na drogę, to go zabiję”. Więc tutaj zamiar ewentualny byłby chyba zbyt daleko idącym wnioskiem?
Nie porównywałbym tych rzeczy. Jeśli mówimy o samochodzie jako narzędziu zabójstwa, to mogę sobie takie stany faktyczne wyobrazić. Jeśli mamy np. człowieka, który goni ofiarę samochodem, w sposób świadomy i celowy ją potrąca i jeszcze po niej przejeżdża albo dociska ją samochodem do ściany czy drzewa, to sąd będzie się zastanawiał, czy takie działanie było nastawione na to, by jedynie kogoś dogonić i zrobić mu krzywdę, czy też sprawca przewidywał i godził się na to, że może ono spowodować śmierć, że auto staje się tutaj niejako narzędziem zbrodni. Natomiast inaczej trzeba patrzeć na sytuacje w ruchu drogowym. O brawurowych kierowcach, np. wyprzedzających na trzeciego czy przekraczających nadmiernie prędkość, potocznie często mówi się – czy to w mediach, czy wśród uczestników ruchu – jako o „potencjalnych zabójcach”, którzy mogą zrobić krzywdę sobie i komuś. Tylko nieostrożność czy brawura, by nie powiedzieć głupota, nie może być utożsamiana z działaniem w kierunku zabójstwa. Taki kierowca tej śmierci ani nie chce, ani się na nią godzi. Bywa natomiast, że ją powoduje. Prawnik powie jednak, że kierowca robi to nieumyślnie, nie ma zamiaru spowodowania takiego skutku, że robi to w wyniku niezachowania ostrożności wymaganej w przepisach o ruchu drogowym. Dlatego zachowania takich kierowców nie mogą być kwalifikowane z art. 148 k.k. (zabójstwo). Do naruszenia zasad ruchu drogowego dochodzi umyślnie lub nieumyślnie, natomiast spowodowanie śmierci jest już nieumyślne, bo sprawca tego nie chciał, nie przewidywał takiego finału i nie godził się na to. Odpowie za przestępstwo spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym, czyli czyn z art. 177 par. 2 k.k.
Mówił pan o każdorazowej ocenie przez sąd, ale dla ludzi śmierć oznacza śmierć…
Śmierć człowieka nie jest zerojedynkowa z punktu widzenia prawa karnego. Na jednym biegunie jest zbrodnia zabójstwa, na drugim występek nieumyślnego spowodowania śmierci. Pierwsze przestępstwo zagrożone dożywociem, drugie karą 5 lat pozbawienia wolności. Często zdarza się nawet, że sprawca działa, by śmierci innego człowieka zapobiec. Dotyczy to np. lekarza i sytuacji, gdy w wyniku błędu medycznego dochodzi do zgonu pacjenta. Trudno zakładać, że podejmował działania nakierowane na zabicie pacjenta, że godził się na jego śmierć. Nie, on chciał mu pomóc. Ale są określone błędy medyczne wynikające z nieostrożności czy niestosowania procedur lub wiedzy i one, gdy wystąpią i będą przyczyną śmierci, spowodują odpowiedzialność karną właśnie za nieumyślne spowodowanie śmierci. Inny przykład to śmiertelne wypadki na budowach. Ktoś spada z rusztowania, bo nie było szelek, albo zostaje porażony prądem, bo źle podłączono maszynę. Nikt nie przewidywał, że tak się może stać, ale pewnych procedur nie dochowano. Wtedy mówimy o nieumyślnym spowodowaniu śmierci. Mamy też przypadki, gdy dochodzi do uszkodzenia ciała, którego skutkiem jest śmierć. Wtedy zastanawiamy się, tak jak mówiłem na początku – co było zamiarem sprawcy? Jeśli było nim ciężkie uszkodzenie ciała, a śmierć jest następstwem ciężkiego uszkodzenia ciała, a nie zamiarem zabicia, to mówimy o ciężkim uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym, a nie zabójstwie. Może też dojść do udziału w bójce lub pobiciu, w których naraża się człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub uszkodzenia ciała, a następstwem będzie śmierć. Jeśli uczestnik takiej bójki czy pobicia nie działał z zamiarem zabicia, to odpowie nie za zabójstwo, lecz za udział w bójce czy pobiciu ze skutkiem śmiertelnym. Za zabójstwo odpowie ten, kto chciał zabić albo wprawdzie nie chciał, ale zachował się wobec innego człowieka w taki sposób, że musiał przewidywać, że może się to zakończyć śmiercią. Na przykład osoba, która wielokrotnie kopie leżącego człowieka w głowę, ze znaczną siłą, kopie, nawet gdy pokrzywdzony stracił przytomność – co najmniej przewiduje, że jej zachowanie może doprowadzić do śmierci i jeśli tak będzie, to odpowie za zabójstwo, a nie za udział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym czy spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym. Widać zatem, że możliwych kwalifikacji zachowań skutkujących śmiercią drugiego człowieka jest na gruncie kodeksu karnego co najmniej kilka. Dlatego często występuje różnica zdań między oskarżeniem a obroną co do prawnej kwalifikacji czynu, bo ona ma też wpływ na wymiar kary. Są sytuacje stykowe, gdzie trudno jest dokonać oceny w sposób niebudzący wątpliwości, bo to wymaga nie tylko wiedzy, lecz także doświadczenia. Dlatego też w takich sprawach zwykle w pierwszej instancji orzekają sądy okręgowe jako te z założenia bardziej doświadczone i przygotowane do rozstrzygania poważnych spraw.
Wracając do sprawy, od której zaczęliśmy, jakich argumentów pan użył, aby przekonać Sąd Najwyższy do przyjęcia takiej kwalifikacji czynu i podtrzymania tak wysokiej kary? Trudno było?
Najtrudniej było przekonać do takiej oceny Sąd Okręgowy, to on bowiem głównie prowadzi postępowanie dowodowe, dokonuje zasadniczych w sprawie ustaleń co do kwalifikacji prawnej i kary. Starałem się przekonać, że to, co stanie się z pokrzywdzoną, było dla sprawcy w czasie ataku obojętne. Przeżyje czy nie – to jest właśnie istota zamiaru ewentualnego zabójstwa. On godził się na to, że ona może umrzeć i to w strasznym bólu i cierpieniu. Wskazywałem na wyjątkowo okrutny sposób działania, na pogardę dla prawa i norm, na demoralizację sprawcy. Myślę, że wymowne było zestawienie zdjęć twarzy pokrzywdzonej, tych zrobionych w okresie przed atakiem i po nim, z oparzoną twarzą w czasie wielomiesięcznego leczenia. Ta wyjątkowość sprawy w jej negatywnym wymiarze zasługiwała na karę nadzwyczajną. Tak się też stało. Sąd Okręgowy swój wyrok bardzo dobrze i przekonująco uzasadnił. To, że potem Sąd Apelacyjny i Sąd Najwyższy uznały to rozstrzygnięcie za trafne, nie mogło dziwić.