W tym roku szczyt ekonomiczny został przeniesiony z Krynicy do Karpacza. To co prawda w innych górach, ale też ładnie. Wyobrażam sobie, że takie imprezy to nie lada gratka dla uczestników, bo w przerwach pomiędzy panelami mogą sobie wyskoczyć na chwilę w góry.
Z perspektywy Warszawy trudno jest mi powiedzieć, kto się wybrał na najbardziej znany karkonoski szczyt, czyli Śnieżkę, ale doskonale widać, że np. szef resortu infrastruktury Andrzej Adamczyk postanowił wykorzystać okazję i wspiąć się na szczyt niekompetencji i żenady. Minister, który podczas forum brał udział w panelu poświęconym zrównoważonemu transportowi, postanowił zabrać głos w sprawie UTO.
UTO to nie jest skrót od „utopia”, choć po pięciu latach prac nad projektem ustawy w tej sprawie skierowanie go do Sejmu może się wydawać równie nierealne. UTO to skrót od urządzeń transportu osobistego, ale zgodnie z projektowaną definicją tylko tych napędzanych silnikiem elektrycznym. Takie jak elektryczne hulajnogi czy deskorolki, które z punktu widzenia prawa poruszają się w próżni, ale z perspektywy ulicy już nie, tworząc przy tym nie lada zamieszanie na chodnikach, ścieżkach i drogach. Jako się rzekło, piąty rok zajmuje ujęcie w ramy prawne zasad poruszania się UTO – co, przyznać trzeba, łatwe nie jest, bo każdy uczestnik ruchu drogowego widzi ich miejsce gdzie indziej. Najbardziej aktualna koncepcja jest taka, że UTO mają jeździć po ścieżkach rowerowych, gdy nie ma ścieżki, to po jezdniach, o ile obowiązuje na niej ograniczenie ruchu do 30 km/h, a przy braku powyższych – po chodniku.
Tymczasem podczas forum minister Adamczyk wypalił: – Musimy doprowadzić do tego, żeby użytkownicy tych urządzeń transportu osobistego – to są często elektryczne deskorolki, elektryczne hulajnogi – nie stwarzali zagrożenia dla pieszych i dla kierujących pojazdami, dla rowerzystów. Dlatego też będą oni zmuszeni tym zapisem ustawowym, aby korzystać tylko i wyłącznie z dróg, które dopuszczają prędkość do 50 km/godz. I to nie jazda środkiem jezdni, a jej skrajem.
Wypowiedź za pośrednictwem portali społecznościowych poszła w świat, wprawiając w osłupienie nawet tych, którzy optują za wyrzuceniem UTO z chodników. Można się przejęzyczyć w jednym czy drugim słowie, ale chyba nie w trzech zdaniach! A takich przepisów, o jakich opowiada minister, to nie ma chyba nigdzie. Może skoro zaczęliśmy pracę nad uregulowaniem UTO jako jedni z pierwszych w Europie, a kończymy jako jedni z ostatnich, to minister Adamczyk chciałby zakończyć ją z przytupem?
Na stronie resortu nie ma żadnego dementi. Jednak rzecznik ministerstwa zapewnił mnie SMS-em, że nic się w planach dotyczących zasad poruszania się UTO nie zmieniło. Wychodzi na to, że pięć lat to za mało, by poznać szczegóły projektu powstającego w instytucji, której się szefuje. Albo że minister Adamczyk jak z rękawa wyciągnął nowe zasady, którymi zaskoczył wszystkich – łącznie ze swoimi pracownikami. Jedna i druga możliwość jest kompromitująca. A ja powoli zaczynam podejrzewać, że to jest po prostu strategia niezdolnego do podjęcia decyzji (z której zawsze ktoś będzie niezadowolony) ministra Adamczyka, chcącego jeszcze bardziej przeciągnąć sprawę. A nuż moda na UTO minie i problem sam się rozwiąże.