I to nawet kosztem tego, że co poniektórzy zarzucą mi gaszenie rewolucyjnego zapału w walce o wolne sądy. Chcę dziś bowiem podziękować tym sądom, które potrafią wznieść się ponad bieżące spory i – nie pierwszy raz zresztą – motywowane dobrze pojętym poczuciem obowiązku zaczynają sprzątać bałagan, jaki zgotowali nam wszystkim politycy.
Mam tutaj na myśli kilka orzeczeń, które zostały w ostatnim czasie opisane na łamach DGP, a które odnosiły się do problemu sędziów powołanych przez obecną, naznaczoną grzechem założycielskim Krajową Radę Sądownictwa. We wszystkich tych przypadkach sądy zachowały się niezwykle rozsądnie i – zgodnie zresztą ze styczniową uchwałą trzech połączonych izb Sądu Najwyższego – nie wysadziły w powietrze przeprowadzonych postępowań tylko z tego powodu, że w składzie, który wydał orzeczenie, zasiadała osoba wskazana przez obecną KRS. Sądy bardzo rzetelnie i skrupulatnie przeprowadziły test, który przeprowadzić miały zgodnie z zaleceniami SN oraz wcześniejszymi Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. I doszły do wniosku, że skoro jedyną przewiną sędziego jest to, że wystartował w konkursie do sądu wyższej instancji w takich, a nie innych czasach, to nie warto z tego powodu narażać stron postępowania na powtórną gehennę sądową.
Jeżeli taka linia orzecznicza się utrzyma – a mam nadzieję, że tak właśnie się stanie – to między bajki będzie można włożyć wszelkie głosy, które w apokaliptycznym tonie przewidywały paraliż wymiaru sprawiedliwości z powodu setek tysięcy wyroków do uchylenia. Ktoś może więc uznać, że sądy zaczynają kłaść uszy po sobie, a politycy mogą się już czuć zwycięzcami w tej walce. Ja to widzę jednak inaczej. Uważam, że wygranymi są sądy. Oczywiście wszystko zależy od tego, co kto uważa za cel danej walki. Bo jeżeli celem tym ma być udowodnienie drugiej stronie, że się jest od niej silniejszym i można jej narzucić swoją wolę, to z tej perspektywy rzeczywiście politycy już mogą uznawać się za zwycięzców. I w sumie od początku tego sporu można było przewidzieć, że tak to się skończy. Sądy bowiem, powtarzam to od dawna i zdania nie zmienię, w zderzeniu z dwoma pozostałymi władzami zawsze będą na przegranej pozycji.
Co jednak, jeżeli uznamy, że stawką w tej grze była troska o wymiar sprawiedliwości, próba niedopuszczenia do jeszcze większego chaosu? Wówczas trzeba uczciwie przyznać, że politycy nie zrobili nic, aby choć spróbować taki cel osiągnąć. W trwającym od tylu lat sporze, nie przymuszeni przez TSUE, nie cofnęli się nawet o pół kroku. Tymczasem sądy najwyraźniej starają się znaleźć takie wyjście z tej sytuacji, na którym będą jak najmniej stratni podsądni. Sytuacji, za którą bezpośrednio nie są przecież odpowiedzialne.
Na koniec warto tylko podkreślić, że wydane rozstrzygnięcia pozwalają mieć jednak nadzieję, że sądy nie będą przymykać oczu na wszystkie wybryki polityków. Z uważnej lektury zapadłych orzeczeń można bowiem wysnuć wniosek, że nie będą one przez palce patrzeć na awanse tych, którzy otrzymali je tylko dlatego, że działali ręka w rękę z politykami, a nie dlatego, że zasłużyli na nie swoją ciężką pracą. I to na takich osobach, nie na sądach orzekających, będzie spoczywać wyłączna odpowiedzialność za konieczność uchylenia wyroków, w wydaniu których brały one udział. Na szczęście takich osób jest zaledwie garstka, a na dodatek za wierną służbę rządzącym zazwyczaj nie orzekają nawet w połowie tak dużo jak pozostali, szeregowi sędziowie.