To, że temat „LGBT+ – ideologia czy ludzie” nadawałby się na jakąś (raczej jałową) konferencję psedonaukową, to jedno. Drugie – o ileż ważniejsze – to kwestia wykorzystania go do prowadzenia kampanii, w moim przekonaniu w dodatku z ważnymi wnioskami dotyczącymi prawa.
W tym kontekście nie sposób nie przypomnieć często pojawiającego się postulatu uzupełnienia art. 256 i 257 kodeksu karnego („Kto publicznie […] nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch” – art. 256 i „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 – art. 257).
W polskiej (zapewne nie tylko) rzeczywistości jest całkowicie niezrozumiałe – choć tylko przy założeniu, że mówimy o dążeniu do prawa idealnego i kompletnego, a nie politycznie przydatnego – pozostawanie przesłanki orientacji seksualnej poza tym katalogiem. Zwłaszcza że już np. prawo pracy (w art. 183a) wyraźnie zakazuje dyskryminacji także z tego względu. O Konstytucji (art. 32 gwarantujący równość wobec prawa i takież traktowanie przez władze publiczne) nawet nie wspominając.
Oczywiście do tego uzupełnienia art. 256 i 257 nie dojdzie. W każdym razie nieprędko. I to niezależnie od wyników wyborów prezydenckich, a nawet wielu kolejnych elekcji parlamentarnych. Czy wreszcie ktoś zechce się narazić obywatelom Polski, którzy rzucali kamienie w Białymstoku, tracąc świetną dyżurną linię podziału na kolejne kampanie?