Projekt kolejnej specustawy koronawirusowej, nazywany tarczą 4.0 (właściwie: projekt ustawy o dopłatach do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych na zapewnienie płynności finansowej przedsiębiorcom dotkniętym skutkami COVID-19 oraz o zmianie niektórych innych ustaw), był poprawiany po przyjęciu go przez Radę Ministrów, a przed przesłaniem go do Sejmu. Eksperci wskazują na nieprawidłowość tej praktyki.
Łukasz Schreiber, przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów, wyjaśnia nam, że chodziło wyłącznie o legislacyjne korekty, do których wprowadzenia członkowie rządu upoważnili urzędników. Chodziło o to, by z jednej strony nie wydłużać całej procedury, gdyż wiele tysięcy Polaków czeka na tarczę 4.0, zaś z drugiej – pozbyć się dostrzeżonych niedoskonałości, jeszcze zanim projektem zajmie się Sejm (wczoraj odbyło się jego I czytanie).
Doktor habilitowany Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z UW, podkreśla, że poprawnym i niewydłużającym nadmiernie procesu legislacyjnego wariantem byłoby zaakceptowanie przez członków Rady Ministrów dodatkowych kwestii, wprowadzonych do projektu ustawy już po jej przyjęciu przez rząd, w trybie obiegowym.
‒ Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją, w której Rada Ministrów podejmuje decyzję, a potem jej treść ulega zmianie. Rodzi to ryzyko, że pod pretekstem niwelowania wątpliwości czysto technicznych, językowych czy legislacyjnych, można dokonywać materialnie istotnych korekt w przyjętej wcześniej propozycji Rady Ministrów – jednocześnie stwierdzając, że jest to propozycja całego rządu ‒ zauważa ekspert. I dodaje, że technicznie jest mało prawdopodobne, żeby na każdym etapie prac nad ustawą wszyscy ministrowie dokładnie śledzili, jak ten projekt ulega zmianie. Większość członków rządu przygląda się projektowi przecież tylko do momentu jego przegłosowania przez rząd. ‒ Niewykluczone więc, że modyfikacje wprowadzone po przyjęciu projektu ustawy mogą być nieakceptowalne przez część członków Rady Ministrów. I tu istnieje ryzyko, że modyfikacje mogą mieć cechy manipulacji i być wynikiem działań lobbingowych. I że członkowie rządu to przeoczą. W praktyce znane są takie sytuacje ‒ podkreśla Jacek Zaleśny. Przy czym zaznacza, że oczywiście nie stawia takiego zarzutu w tym konkretnym przypadku, czyli tarczy 4.0, ale sam proces podejmowania decyzji powinien eliminować możliwość wystąpienia tego typu ryzyka.
Profesor Michał Królikowski, adwokat i partner zarządzający w kancelarii KMD Królikowski Marczuk Dyl, a w latach 2006‒2011 dyrektor Biura Analiz Sejmowych, zwraca uwagę na to, że poprawki już po przyjęciu projektu przez rząd się zdarzały, ale wówczas kierowano projekt do komisji prawniczej i znajdowało to ślad na stronach Rządowego Centrum Legislacji, by zachowana była transparentność.
‒ Bywa, że rządy nie zawsze trzymają się ściśle procedur legislacyjnych. To oczywiście nic dobrego. Jednakże nadmierny formalizm i brak pragmatyczności procesu legislacyjnego wiele nie wnoszą, a potrafią być prawdziwie wyczerpujące. Pewna elastyczność jest więc pożądana – uważa prof. Królikowski. Jego zdaniem więc istotne przy ocenie jest to, czy poprawki pomiędzy przyjęciem projektu przez rząd a wysłaniem go do Sejmu były istotne, czy rzeczywiście stricte legislacyjne. Tego jednak nie sposób ustalić, bo powszechnie znany jest wyłącznie druk skierowany na posiedzenie rządu oraz wysłany do Sejmu. Nigdzie zaś nie można zapoznać się z dokumentem przyjętym przez rząd.
Michał Romanowski, adwokat i partner w kancelarii Romanowski i Wspólnicy oraz profesor na WPiA UW, twierdzi z kolei, że sytuacja, która zaistniała, jest w świetle prawa dopuszczalna, acz niepożądana. Lepiej jego zdaniem by było, gdyby rząd odesłał projekt, do którego ma uwagi, do korekt przez urzędników, np. w Stałym Komitecie, a przyjął dopiero ostateczną wersję, do której już żadnych uwag nie ma.
‒ Rozumiem, że postępowanie wynikało z pośpiechu. Ale trzeba pamiętać, że procedura legislacyjna jest skonstruowana w taki sposób, by złych skutków pośpiechu unikać ‒ mówi prof. Romanowski. Dodaje, że obecnie przyjmowanie na szybko rozwiązań może prowadzić do znacznie poważniejszych konsekwencji niż w normalniejszych, „niekoronawirusowych”, czasach.
‒ Doświadczenie uczy, że naprędce przyjmowane ustawy najczęściej były niedopracowane i prowadziły do powstania negatywnych efektów, które były dotkliwe przez długi czas ‒ konkluduje Michał Romanowski.
Jeden z członków rządu tłumaczy nam zaś, że jakkolwiek rozumie, iż procedury są po to, by ich przestrzegać, to nie można popadać w „hiperpoprawność”.
‒ Oczywiście mogliśmy wysłać do Sejmu niedoskonały projekt ustawy, a następnie rozdać znajomym posłom kartki z poprawkami do zgłoszenia. Ale czy naprawdę wówczas byłoby lepiej? – pyta retorycznie minister.