Uff, saga zpierogami jedzonymi przez premiera dobiegła końca! Rzecznik rządu przeprosił za to, że Mateusz Morawiecki złamał zalecenia głównego inspektora sanitarnego. Podkreślił zarazem, że to nie wina samego premiera, lecz ludzi zjego środowiska, którzy nie dostrzegli, że zalecenia szefa sanepidu są obecnie wPolsce „twardym” prawem.
Cała sprawa jest po trosze kabaretowa. Ale w gruncie rzeczy – poważna, gdyż w zabawny sposób pokazuje, w jak kuriozalny sposób pisze się w Polsce prawo oraz że fraza, iż „nieznajomość prawa szkodzi”, to wyświechtany frazes.
A było to tak, że pan premier postanowił spotkać się na Śląsku z tamtejszymi restauratorami. No to usiedli wspólnie do pierogów – jeden duży stół, cztery osoby, miła pani naprzeciwko szefa rządu.
Sęk w tym, że na stronie internetowej Rady Ministrów jak byk stoi, że „przy jednym stoliku może przebywać rodzina lub osoby pozostające we wspólnym gospodarstwie domowym. W innym przypadku przy stoliku powinny siedzieć pojedyncze osoby, chyba że odległości między nimi wynoszą minimum 1,5m i nie siedzą oni naprzeciw siebie”. Z tego, co wiadomo, pan premier nie mieszka z miłą panią, która siedziała naprzeciwko niego. Pojawiły się więc komentarze w typu „jego stół jest dłuższy niż twój”.
Premier postanowił więc się bronić. Stwierdził publicznie, że na rządowej stronie są jedynie zalecenia, a nie przepisy. Niestety szef rządu zapomniał, że niespełna dwa miesiące wcześniej jego gabinet przygotował nowelizację ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej. I od marca art. 8a ust. 8 ustawy określa, że „osoby przebywające na terytorium RP są obowiązane do stosowania się do zaleceń i wytycznych organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej”. O czym zresztą w DGP napisałem duży tekst, bo ustawodawca de facto z zaleceń szefa sanepidu uczynił nowe źródło prawa.
Dopiero wczoraj rzecznik rządu przyznał, że popełniono błąd. I premier, jak możemy przypuszczać, nie będzie już jadł pierogów w towarzystwie nikogo innego niżeli żona i dzieciaki.
I to wszystko byłoby śmieszne, gdyby nie było absurdalnie prawdziwe. Po pierwsze, zalecenia szefa sanepidu urosły do rangi powszechnie obowiązujących. Po drugie, premier o tym nie wiedział, chociaż to jego podwładni przygotowali te przepisy. Po trzecie, nikt z ludzi z otoczenia premiera nie wiedział, że do zaleceń trzeba się stosować. Po czwarte, nawet zakładając, że zalecenia byłyby niewiążące, po co w ogóle je wydawać, skoro władza uznaje, że ona się do nich stosować nie będzie? Po piąte, czy jest ktokolwiek w Polsce, kto wie, jakie obecnie obostrzenia obowiązują, a których już nie ma? Po szóste, na szczęście za chwilę to wszystko się skończy. Wynaleziono bowiem szczepionkę na koronawirusa. A przynajmniej tak można wnioskować ze słów ministra zdrowia, który kilka tygodni temu powiedział, że będziemy nosili maseczki aż do czasu wynalezienia szczepionki, a wczoraj zapowiedział, że lada dzień przestanie obowiązywać nakaz ich noszenia.