Ze stanem nadzwyczajnym mamy do czynienia nie wtedy, gdy wprowadził go odpowiedni organ, lecz gdy za jego istnieniem przemawiają okoliczności faktyczne.
Minęły właśnie 23 lata od uchwalenia aktualnie obowiązującej Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Przyjęta przez Zgromadzenie Narodowe 2 kwietnia 1997 r. ustawa zasadnicza uregulowała m.in. kwestię stanów nadzwyczajnych, której to instytucji – po raz pierwszy w tradycji polskiego konstytucjonalizmu – poświęcony został odrębny rozdział (XI) tego aktu. W doktrynie prawa konstytucyjnego brakuje jednolitej definicji stanu nadzwyczajnego, jednak istota tego zjawiska postrzegana jest powszechnie jako ograniczone w czasie, legalne odejście od normalnego porządku prawnego w państwie w celu ratowania jakiegoś dobra prawnie chronionego. Dobrem tym może być zarówno niepodległość i suwerenność terytorialna państwa, jego konstytucyjny ład, porządek publiczny, jak również bezpieczeństwo obywateli, także w wymiarze najbardziej elementarnym, tzn. odnoszącym się do ochrony ich życia i zdrowia. Wprowadzając regulacje stanów nadzwyczajnych do konstytucji, polski ustrojodawca wykazał się racjonalnym podejściem do kwestii bezpieczeństwa – zarówno państwa, jak i wspólnoty obywateli, tworząc podstawę dla funkcjonowania organów władzy publicznej oraz społeczeństwa w nadzwyczajnych, szczególnie trudnych okolicznościach. Uczynił to w sposób zgodny ze standardami ochrony praw człowieka, wyznaczonymi w tym zakresie przez akty prawa międzynarodowego, w szczególności Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Europejską Konwencję o Ochronie Praw Człowieka. Standardy te znalazły wyraz m.in. w art. 228 konstytucji stanowiącym, że stan nadzwyczajny może być wprowadzony tylko na podstawie ustawy (ust. 2), tylko ustawa może określić zakres ograniczeń wolności i praw jednostki w czasie poszczególnych stanów nadzwyczajnych (ust. 3), a działania podjęte w wyniku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego muszą odpowiadać stopniowi zagrożenia i powinny zmierzać do jak najszybszego przywrócenia normalnego funkcjonowania państwa (ust. 5). Szczególnym wyrazem troski ustrojodawcy o zagwarantowanie właściwego w państwie demokratycznym statusu jednostki w czasie obowiązywania stanu nadzwyczajnego jest regulacja ujęta w art. 233 konstytucji, w której wymieniony został katalog wolności i praw niepodlegających ograniczeniu nawet w czasie trwania stanu wojennego i wyjątkowego (ust. 1), oraz enumeratywnie wskazane zostały wolności i prawa, które mogą być ograniczone w czasie stanu klęski żywiołowej (ust. 3).
Pod rządami konstytucji z 1997 r. regulacje dotyczące stanów nadzwyczajnych poddawane były dotychczas analizom wyłącznie w wymiarze teoretycznym, choć – z uwagi na nasilające się w XXI wieku anomalie atmosferyczne, skutkujące takimi zjawiskami jak powodzie i huragany, rozważana była możliwość wprowadzenia w dotkniętych nimi regionach kraju stanu klęski żywiołowej. Skala owych „incydentów”, a zwłaszcza wynikający z nich stopień zagrożenia dla życia i zdrowia obywateli, jak również funkcjonowania instytucji państwa były jednak absolutnie nieporównywalne z tym, z czym mamy do czynienia w związku z pandemią COVID-19. W momencie zamykania tego wydania jest ponad 2,6 tys. potwierdzonych zakażeń koronawirusem, ponad 40 ofiar śmiertelnych infekcji. Dziesiątki tysięcy osób poddanych pełnej izolacji w ramach kwarantanny, miliony obywateli w dobrowolnej izolacji, zamknięte żłobki, przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe, zamknięte granice państwa, ograniczenia w dostępie do urzędów i świadczeń medycznych to tylko niektóre z występujących w Polsce realnych skutków trwającej – w wymiarze ogólnoświatowym – pandemii. Uzupełnienie obrazu sparaliżowanego państwa stanowi trudny aktualnie do oszacowania kryzys gospodarczy, którego skutki już dotykają miliony obywateli pozbawionych możliwości zarobkowania. Oprócz realnego zagrożenia życia i zdrowia, ludzie ci znajdują się również w stanie realnego zagrożenia materialnej i społecznej egzystencji.
W tak niezwyczajnych warunkach, w jakich funkcjonuje od pewnego czasu państwo, szczególnego znaczenia nabierają obowiązki spoczywające na rządzących. Konstytucja z 1997 r. jednoznacznie wskazuje w tym względzie na Radę Ministrów, której funkcją ustrojową jest prowadzenie polityki wewnętrznej i zagranicznej Rzeczypospolitej Polskiej. Wśród szczegółowych kompetencji tego organu ustrojodawca wskazał m.in. zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego państwa oraz porządku publicznego (art. 146 ust. 4 pkt 7). Rząd jest zatem wprost zobligowany do podejmowania wszelkich dopuszczalnych prawem działań zmierzających do zabezpieczenia w czasie pandemii podstawowych potrzeb obywateli, zarówno w odniesieniu do funkcjonowania instytucji państwa, jak również ochrony życia i zdrowia mieszkańców. Dotychczasowe działania Rady Ministrów w tym zakresie ograniczyły się do zainicjowania w parlamencie prac nad specustawą, uchwaloną 2 marca mimo licznych wątpliwości ekspertów, oraz do wydania przez ministra zdrowia rozporządzeń wprowadzających kolejno: stan zagrożenia epidemicznego (14 marca) oraz stan epidemii (20 marca). Żaden z tych stanów nie jest jednak stanem nadzwyczajnym w rozumieniu konstytucji. Drugie z wymienionych rozporządzeń zostało znowelizowane już po czterech dniach, wchodząc w życie od 25 marca. Do 11 kwietnia wprowadziło ono daleko idące ograniczenia wolności i praw jednostki, m.in. swobody poruszania się (poza przemieszczaniem się do pracy, sklepu czy lekarza), gromadzenia się, uczestnictwa w sprawowaniu kultu religijnego czy korzystania ze środków transportu publicznego (zakaz przewożenia więcej niż połowy pasażerów środkami komunikacji publicznej, co oznacza również ograniczenia w możliwości prowadzenia działalności gospodarczej przez firmy transportowe). W istocie restrykcje wprowadzone rozporządzeniem dotyczą większości wolności i praw jednostki, których ograniczenie dopuszcza konstytucja w czasie stanu klęski żywiołowej (art. 233 ust. 3)., co stawia pod znakiem zapytania jego konstytucyjność, szczególnie w związku z art. 228 ust. 3 i art. 7 Konstytucji RP.
W kontekście wskazanych okoliczności, zdziwienie i niepokój, jeśli nie wręcz poczucie zagrożenia budzą konsekwentne wypowiedzi rządzących, odżegnujące się od potrzeby wprowadzenia w Polsce stanu nadzwyczajnego, przy jednoczesnym potwierdzaniu, że sytuacja jest nadzwyczajna i wymaga podejmowania szczególnych działań (!). Zdziwienie, gdyż nawet bez minimalnej wiedzy z dziedziny prawa konstytucyjnego dla każdego rozsądnie myślącego Polaka niewątpliwe jest to, iż aktualnie Rzeczpospolita Polska znajduje się w stanie nadzwyczajnym. Wbrew stanowisku członków rządu oraz niektórych prominentnych funkcjonariuszy rządzącej koalicji, ze stanem nadzwyczajnym mamy do czynienia nie wtedy, gdy odpowiedni organ ów stan wprowadził, tylko gdy za jego istnieniem przemawiają określone okoliczności faktyczne, np. takie, jak wymienione powyżej. Bezsprzecznie kwalifikują one państwo do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, regulowanego szczegółowo przepisami ustawy z 18 kwietnia 2002 r. Jest to tym bardziej zasadne, iż wśród tzw. katastrof naturalnych ustawa ta wprost wymienia masowe występowanie chorób zakaźnych ludzi (art. 3 ust. 1 pkt 2). Wprowadzenie przez Radę Ministrów stanu klęski żywiołowej jawi się również jako najbardziej efektywne narzędzie w walce z pandemią COVID-19, gdyż w jego trakcie władza dysponowałaby wszystkimi narzędziami do skutecznego reagowania, a stan ten – zgodnie z art. 232 konstytucji – mogłaby za zgodą Sejmu przedłużać dowolną liczbę razy o kolejne 30 dni, w zależności od rozwoju sytuacji epidemicznej.
Dlaczego zatem, w świetle okoliczności faktycznych, których doświadczamy wszyscy, a także przywołanych już argumentów prawnych związanych między innymi z odpowiedzialnością rządu za bezpieczeństwo państwa i jego obywateli, Rada Ministrów uchyla się od podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej? To właśnie próby znalezienia racjonalnych przyczyn owego zaniechania budzą niepokój i poczucie zagrożenia. Wszystko wskazuje bowiem na to, że za taką postawą rządzących przemawia wyłącznie kalkulacja polityczna związana z zarządzonymi na maj wyborami prezydenckimi. Wprowadzenie stanu klęski żywiołowej oznaczałoby bowiem konieczność odroczenia ich w czasie, a tego – z sobie znanych powodów – decydenci polityczni w państwie chcą za wszelką cenę uniknąć. Postawa taka jest o tyle irracjonalna, iż nawet jeśli głosowanie miałoby odbyć się w pierwotnym terminie, to biorąc pod uwagę to, iż nie jest obecnie możliwe prowadzenie kampanii wyborczej w tradycyjnie przyjęty sposób, a nawet jest ono wręcz zabronione w świetle znowelizowanego rozporządzenia ministra zdrowia, tak przeprowadzone wybory nie mogłyby być uznane za ważne. Ponadto, biorąc pod uwagę, iż wielu wyborców nie wzięłoby w nich udziału z obawy o życie i zdrowie swoje i swoich bliskich, to „święto demokracji” zakończyłoby się katastrofą frekwencyjną na niespotykaną dotąd skalę, a wybrany w ten sposób prezydent legitymowałby się wyjątkowo słabym mandatem niegodnym pierwszej osoby demokratycznego państwa.
Od kilku dni z rosnącym oburzeniem, a nawet zażenowaniem obserwuję, jak zwolennicy koncepcji „wybory 10 maja za wszelką cenę” próbują za pomocą wprowadzanych ad hoc w prawie wyborczym zmian zrealizować tę groźną dla bezpieczeństwa zbiorowego ideę. Wbrew literze i duchowi konstytucji, oraz – co najważniejsze – zdrowemu rozsądkowi próbuje się w tym celu wykorzystać mechanizm głosowania korespondencyjnego, jeszcze do niedawna budzący wśród obecnych elit rządzących wyłącznie „wstręt i odrazę”. Wbrew literze, gdyż zmiany wprowadzane w Kodeksie wyborczym oraz forsowane tylnymi drzwiami w trybie ustawy incydentalnej, dotyczącej wyłącznie najbliższych wyborów prezydenckich, urągają pod względem jakości podstawowym zasadom demokratycznego państwa prawnego. Wbrew duchowi, gdyż łamią utrwalony standard konstytucyjny, zgodnie z którym istotne zmiany w prawie wyborczym nie mogą być wprowadzane później, niż na sześć miesięcy przed wyborami. Wbrew twierdzeniem aktualnych promotorów głosowania korespondencyjnego zmiany nie mają charakteru technicznego, lecz dotykają fundamentów, czyli zasad powszechności, równości i bezpośredniości wyborów. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, gdyż głosowanie korespondencyjne – niezależnie od tego, czy dotyczyć będzie tylko pewnych grup czy też wszystkich wyborców, czy uznane zostanie za alternatywną czy – o zgrozo – jedyną formę głosowania, nie zniweluje zagrożenia zakażenia obywateli koronawirusem, raczej wręcz przeciwnie. Nie trzeba być przy tym ekonomistą, aby wiedzieć, że wybory w tej formule kosztować będą budżet państwa kilkadziesiąt dodatkowych milionów złotych. Środki te mogłyby być przeznaczone na ratowanie miejsc pracy, upadających przedsiębiorstw, a w szczególności na wyposażenie personelu medycznego, który jest dzisiaj na pierwszej linii frontu walki z COVID-19.
Z powyższych względów utrzymywanie stanu swoistej „protezy stanu nadzwyczajnego” w postaci rozporządzeń ministra zdrowia, służące w istocie wyłącznie temu, aby nie wprowadzać stanu nadzwyczajnego ergo przeprowadzić wybory 10 maja, jest kolejnym w ostatnich latach przejawem instrumentalnego traktowania konstytucji i prawa w ogóle. Budzi to zrozumiały sprzeciw. Artykułują go nie tylko politycy opozycji, lecz również autorytety medyczne, prawnicze, rzecznik praw obywatelskich, a także samorządy prawnicze, m.in. radców prawnych, który jednoznacznie negatywnie zaopiniował dla parlamentu zarówno zmiany w prawie wyborczym przemycone w tzw. tarczy antykryzysowej, jak i ujęte w poselskim projekcie ustawy z 31 marca w sprawie szczególnych zasad przeprowadzania głosowania korespondencyjnego w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r. (druk nr 314). Powszechna krytyka pomysłu wyborów „za wszelką cenę”, w tym za cenę życia i zdrowia obywateli, nie skłoniła jak dotąd autorów tego szalonego pomysłu do trzeźwej refleksji. Ciągle mają jednak na to szansę, chyba że wzorem prezydenta sąsiedniego państwa spróbują wmówić 30 mln dorosłych obywateli Rzeczypospolitej, że wirusa nie ma, skoro go nie widać.