Zgodnie z art. 68 ust. 4 Konstytucji władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych. A przeprowadzenie wyborów zwiększa ryzyko ich rozprzestrzeniania - mówi prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
Jak Pan ocenia projekt powszechnego głosowania korespondencyjnego przygotowany przez PiS?
To ustawa w całości niezgodna z konstytucją i dlatego nie powinna być uchwalona. Odnosi się bowiem do zarządzonych już przez marszałek Sejmu wyborów. A po zarządzeniu nie można wprowadzać żadnych zmian w ich organizacji, ta zaś byłaby fundamentalna. Nawet gdyby - na skutek wprowadzenia stanu nadzwyczajnego - głosowanie zostało przesunięte, to po jego ustaniu realizowany będzie dalszy kalendarz wyborczy.
Nawet jeśli to zmiana korzystna dla wyborców, poszerzająca możliwość głosowania na odległość?
Na pół roku przed wyborami nie można wprowadzać żadnych istotnych zmian. Ze względu zatem na art. 2 Konstytucji mówiący, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym” nie można tego projektu uchwalić, ponieważ naruszałoby to zasadę zachowania odpowiedniego okresu dostosowawczego, mającą oparcie w tym przepisie. Poza tym trzeba postawić pytanie, dla kogo projektowana ustawa jest korzystna: dla wyborców czy dla rządzących? Moim zdaniem dla tych pierwszych jest niekorzystna. Zgodnie z art. 68 ust. 4 Konstytucji władze publiczne są obowiązane do zwalczania chorób epidemicznych. A przeprowadzenie wyborów zwiększa ryzyko ich rozprzestrzeniania. Jeśli wybory nie zostaną przeniesione, trzeba będzie powołać komisje, a już uruchomienie tej procedury wprowadza takie ryzyko. Wreszcie głosowanie korespondencyjne to jedynie możliwość, więc będą wyborcy, którzy z niej nie skorzystają, pójdą na wybory i ryzyko upowszechnienia epidemii wzrośnie.
Ustawa odnosi się do wyborów w 2020 roku, więc może dotyczyć także ewentualnych przesuniętych wyborów?
Jak już mówiłem, projekt ustawy odnosi się do już zarządzonej elekcji. Głosowanie można przesunąć jedynie wprowadzając stan klęski żywiołowej. Zmiana reguł wyborów nie wchodzi w grę.
Poza tym skoro sama ustawa odnosi się do wyborów w czasie stanu epidemii, to ryzyko, o którym wspomniałem jest realne. Mamy też niezgodność z art. 228 ust. 7, który nie pozwala m.in. na przeprowadzenie wyborów czy referendum w trakcie stanu nadzwyczajnego i 90 dni po jego zakończeniu. A stan epidemii w swojej materialnej istocie jest stanem nadzwyczajnym, a więc wybory nie powinny zostać przeprowadzone. Poza tym konstytucja zabrania zmiany w stanie nadzwyczajnym ordynacji wyborczej, czyli kodeksu wyborczego, a to właśnie jest czynione. Wszystkie zatem argumenty, które odnosiły się do poprawki do kodeksu wyborczego, uchwalonej razem z tarczą antykryzysową, są aktualne. Oczywiście usłyszymy, że to nienadzwyczajny stan nadzwyczajny, ale to zabrzmi jak cytat z Orwella.
Ale czy w ordynacji nie powinna znaleźć się jednak furtka, która umożliwi przeprowadzenie wyborów przy nieznanym do tej pory zagrożeniu?
Nie, bo jest art. 2 w konstytucji. Na takie zmiany jest za późno. Ponadto te zmiany są sprzeczne z zapisaną w preambule zasadą rzetelności i sprawności działania władz publicznych. Bo na przykład jak ustawodawca wyobraża sobie taką operację ze znaczną liczbą pakietów wyborczych?
A gdyby wybory odbyły się w listopadzie, czyli 6 miesięcy po zgłoszeniu projektu?
Nie można tak kalkulować, ponieważ najpierw powinien być wprowadzony stan nadzwyczajny. Dopiero on pozwala zmienić termin wyborów i wydłużyć kadencję prezydenta. Poza tym są duże wątpliwości, które celnie podnosił już PiS dwa lata temu, co do rzetelności takiego głosownia.
Jakie ryzyko daje głosowanie korespondencyjne?
PiS argumentował, że grozi to korupcją i handlem głosami. Ja mogę dodać to, co mówię od lat, a co trafnie wyrażono we wniosku posłów PiS do Trybunału Konstytucyjnego z 7 marca 2011 r., kwestionującym głosowanie korespondencyjne (wtedy dopuszczone jedynie za granicą): władze „nie są w stanie zagwarantować, że pakiet wyborczy dotrze do wyborcy na czas i zostanie mu doręczony do rąk własnych, że karta do głosowania w kopercie zwrotnej zostanie wypełniona osobiście przez uprawnionego wyborcę, że z jej treścią nie zapoznają się w drodze od wyborcy (…) czynniki zewnętrzne, że nie posuną się one do fałszerstwa polegającego na zmianach w karcie do głosowania lub jej zamianie na inną, że wreszcie dotrze ona na czas”. A zatem władze „nie są w stanie zagwarantować zgodności wyników głosowania korespondencyjnego z rzeczywistą wolą obywateli”, „nie mogą też zagwarantować tajności glosowania”. Trybunał Konstytucyjny uznał wtedy, że „gdy wyborca decyduje się na głosowanie poza lokalem obwodowej komisji wyborczej, świadomie rezygnuje z tej gwarancji tajności głosowania stwarzanej przez państwo, przejmując jednocześnie obowiązek zorganizowania sobie we własnym zakresie odpowiednich warunków zapewniających tajność głosowania” (K 9/11). To realne w przypadku samotnego wyborcy. Przecież jeśli wyborcy dostaną pakiety, to ojciec rodziny, czy matka rodziny, czy najbardziej aktywny szwagier, ustali jak głosować na zasadzie: „Jak nie zagłosujesz jak mówię, nie dostaniesz deseru”. Nie ma więc żadnych gwarancji tajności. Taka metoda może być wyjątkiem dla niepełnosprawnych, ale wyjątek nie może być regułą. Przekształcenie wyjątku w regułę prowadzi do unicestwienia fundamentalnej cechy głosowania, jaką jest tajność. Ponadto listonosze, roznosząc taką liczbę pakietów, sami pogłębiają ryzyko epidemii. Poza tym, jak pewne są gwarancje, że pakiety wyborcze trafią do komisji; po drugie, że będą zawierały treść zgodną z wolą wyborcy. Listonosze nie są ludźmi zaufania publicznego i nie mają przywileju niezawisłości i niezależności od innych władz, np. od naczelnika.
Ale jest przecież tajemnica korespondencji.
Owszem, podobno nie należy czytać cudzych listów. Ale jeśli okaże się, że listonosz nie jest niezawisły od pani naczelnik, która nie lubi PiS i nakazuje wyrzucać głos na kandydata tej partii do kosza albo go unieważniać dostawiając odpowiedni znak tam, gdzie nie należy? I potem znajdzie się np. 20 tys. kart do głosowania na śmietniku? Nie można wprowadzać pośpieszenie narzędzia, które na pierwszy rzut oka nie gwarantuje przeprowadzenia wyborów w prawidłowy sposób. W projekcie mamy postanowienie, w myśl którego PKW dopiero określi sposób postępowania z „kopertami zwrotnymi” dostarczanymi do komisji, w tym zwłaszcza, co szczególnie istotne, „z kopertami zwrotnymi zawierającymi niezaklejone koperty na kartę do głosowania”. Jeśli nie ma koncepcji tego rozporządzenia, to nie można akceptować całej propozycji. Nie wiadomo, co się stanie z kopertą między listonoszem a komisją. W jakim trybie listonosz dostarczy ją do komisji? Ryzyko nadużyć i bałaganu jest tak znaczące, że czyni to rozwiązanie nieproporcjonalnym i nieadekwatnym do celu, jakim ma być osiągnięty. A tym celem są rzetelne, przeprowadzone zgodnie z właściwym standardem, wybory prezydenckie. Zdumiewa determinacja, by wybory odbyły się koniecznie 10 maja.
Co do tego 10 maja nie mamy pewności, ustawa odnosi się do 2020 roku.
Tylko nic jeszcze nie wiemy o tym, żeby wybory miały być przesunięte.
W Polsce obowiązuje coraz więcej ograniczeń związanych z epidemią. Jak państwo ma sobie radzić w takiej sytuacji w obszarze wyborczym?
Jest jedna recepta: zaczekać, aż epidemia ustąpi.
Czyli czekać nawet do wiosny przyszłego roku jak mówił wicepremier Gowin?
Na przykład. Wybory to święto demokracji, a nie stypa po niej.
Uchwalenie ustawy proponowanej przez PiS byłoby niezgodnym z konstytucją ograniczeniem praw politycznych obywateli. Już teraz, choć nie ma stanu nadzwyczajnego, nie mamy prawa do zgromadzeń, bo mamy stan epidemii. Teraz okaże się, że mamy prawo do quasi wyborów, bo nie uda się ich rzetelnie przeprowadzić. Za chwilę pańska gazeta zostanie zamknięta, bo uznamy, że w stanie epidemii, nie można podważać zaufania do władz publicznych i uchwalimy to ustawą zdalnie przez internet. Jeśli w porę tego procesu nie zatrzymamy, to perspektywa jest mizerna. Stopień ignorowania konstytucji przez obecną większość parlamentarną jest znany, więc nie liczyłbym na jej powściągliwość. Na Węgrzech, których przykład nam rekomendowano do naśladowania, zawieszono parlament na czas epidemii, przekazując prawodawstwo premierowi. Za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości, np. na temat działań rządu, można pójść do więzienia na okres od roku do pięciu lat. A w warunkach epidemii to niebezpieczne.