Utrata przez przedsiębiorców źródeł przychodów, a przynajmniej ich poważne ograniczenie, z uwagi na faktyczne skutki epidemii i wprowadzone ograniczenia administracyjne, ma katastrofalny wpływ na gospodarkę. Zjawisko to ma charakter masowy i strukturalny. Rodzi się zatem pytanie o to, czy dotychczasowe rozwiązania prawne dotyczące stanu zagrożenia niewypłacalnością i niewypłacalności są wystarczające.
Prawo restrukturyzacyjne i prawo upadłościowe zostały zaprojektowane w zasadzie dla indywidualnych przypadków kryzysu przedsiębiorcy. Obowiązujące przepisy są dla masowego zastosowania zbyt skomplikowane. Co więcej, sądy gospodarcze są nieczynne, a i tak – gdyby normalnie działały – są mocno przeciążone pracą. Ponadto zaburzenia płynności oznaczają, że firmy nie są w stanie regulować zobowiązań, a to przekłada się na przyrost dalszych obciążeń finansowych. W zderzeniu ze skutkami epidemii ujawniają się przynajmniej trzy dysfunkcje w obszarze obowiązującego prawa o niewypłacalności. Po pierwsze, zbyt złożona materia regulacji. Po drugie, brak możliwości ich skutecznej realizacji w praktyce z uwagi na czasochłonność procedur sądowych. Wreszcie niedostosowanie do gwałtownego i powszechnego negatywnego zjawiska makroekonomicznego.
Rodzi to konieczność rozważenia potrzeby pilnego wprowadzenia prostego prawa, pozwalającego na częściową restrukturyzację przedsiębiorcy. Nie przywróci to strumienia przychodów, ale zapewne pozwoli na deeskalację negatywnych konsekwencji zamrożenia życia gospodarczego. Przy czym chodzi mi o regulację o charakterze poziomym, obejmującą relacje pomiędzy przedsiębiorcą a innymi uczestnikami obrotu. Będący elementem tarczy antykryzysowej projekt ustawy o udzielaniu pomocy publicznej w celu ratowania lub restrukturyzacji przedsiębiorców nie spełnia tego zadania – reguluje bowiem problem restrukturyzacji w układzie pionowym: państwo udziela pomocy publicznej przedsiębiorcy.